środa, 31 grudnia 2014

9.

Kolejnego dnia obudziło mnie pukanie do drzwi. Chwilę zajęło mi zorientowanie się w sytuacji, uzmysłowienie sobie gdzie w ogóle jestem i dlaczego się obudziłam. Tak, jestem w swoim własnym pokoju, w moim własnym łóżku, a debatowanie do późnych godzin nocnych z braćmi Marquez najwyraźniej mi nie służy, skoro po przebudzeniu czuję się jak zdjęta z krzyża.
-Danielle, żyjesz? - drzwi lekko się uchyliły i moim oczom ukazała się mama. - Wołam cię i wołam, a ty nic. - zacmokała z lekką irytacją. - Jesz z nami śniadanie, czy masz w planach dalej odsypiać?
-A która jest w ogóle godzina? - zapytałam, odchrząkając lekko. Mój głos z rana to nie jest najpiękniejszy dźwięk na świecie, uwierzcie mi.
-Dziewiąta. - odpowiedziała rodzicielka, na co przestałam pocierać nadal zaspane oko i spojrzałam na nią jak na nienormalną. Która, przepraszam? - O której ty w ogóle wróciłaś?
-Coś koło czwartej?
-Dziecko drogie... - westchnęła głośno. - Idź spać dalej, śniadanie może poczekać. - zarządziła, po czym, jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła.
-No i zgoda. - nie musiała mnie ani trochę namawiać do dalszego spania. Kilka minut później najzwyczajniej w świecie odpłynęłam.

***

Kiedy po raz kolejny się obudziłam, było chwilę po czternastej. Biorąc pod uwagę kosmiczną godzinę zaśnięcia, było to do przewidzenia. Tak, jestem śpiochem, tak, z samego rana w wolny dzień nie warto się do mnie dobijać i nie, absolutnie mi to nie przeszkadza.
Przeciągnęłam się we wszystkie strony chcąc całkowicie rozbudzić mój organizm, po czym od razu sięgnęłam za telefon. 3 nieprzeczytane wiadomości i 4 nieodebrane połączenia. Taka rozchwytywana z samego rana?

"Wstawaj, wstawaj, kwiatuszku! Co robimy dzisiaj? :)" nadawca nie kto inny jak Marc.

"Zjadłaś wszystkie biszkopty, nigdy więcej cię do siebie nie zaproszę -.-" - mimowolnie parsknęłam śmiechem. Alex, po prostu Alex.

"Proszę Dani, możemy porozmawiać?" 

Lekko otworzyłam oczy ze zdziwienia, widząc ostatniego smsa, a raczej jego nadawcę. Blanca. Przypomniało jej się o mnie? Dopiero? Szał.
Naprawdę nie chciałam być wredna, tym bardziej, że nie wiedziałam, co tak naprawdę się stało, ale nic nie poradzę na to, że jestem zła. Zostawili mnie samą w tym cholernym klubie, chociaż doskonale wiedzieli, że nie znam tam nikogo innego poza tym nieszczęsnym kuzynem Santiago (i nikt mi nie wmówi, że nie zauważyli, że ani trochę nie przypadł mi do gustu...), nie mam jak wrócić do domu i na dodatek wyszli sobie bez powiedzenia chociażby jednego słówka. Może mam jakieś średniowieczne poglądy i nie idę z duchem czasu, ale tak się chyba nie zachowują przyjaciele, prawda?
No cóż, Marc by się tak nie zachował...
Boże, no i dotarliśmy do momentu, w którym wszystkich do niego porównuje. Porażka.
Wyłączyłam wibracje w telefonie, przełączając je na normalny profil, po czym odłożyłam urządzenie z powrotem na łóżko, a samemu nareszcie się z niego zwlekłam. Szybkie spojrzenie za okno i na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Kolejny piękny dzień w mojej rodzinnej miejscowości. Czego chcieć więcej?
W tym momencie rozległ się głośny dźwięk burczenia w brzuchu.
-Dobra, wygrałeś. Można chcieć czegoś więcej. - mruknęłam i w piżamie ruszyłam do kuchni. W domu było jakoś nienaturalnie cicho, telewizor wyłączony, radio tak samo, nikt się nie krząta, nikt nie hałasuje. Jasny przekaz: jestem sama. Potwierdziło się to po wejściu do kuchni, gdzie na stole leżała kartka z pospiesznie skreślonymi przez mamę słowami:

"Pojechaliśmy na zakupy. Jak wstaniesz to wstaw kurczaka do piekarnika, dobrze?"

-Sie robi. - wyrzuciłam kartkę do kosza i zgodnie z prośbą rodzicielki wstawiłam kurczaka z dodatkami do pieca. Nastawiłam odpowiednią temperaturę i czas pieczenia i gotowe. Mama zdecydowanie przez ten weekend chce mnie podtuczyć. Co jak co, ale domowa kuchnia w żadnym wypadku nie może się równać z tą, którą mam w Barcelonie. Po pierwsze, dania gotowe ze słoika/paczki/torebki w starciu z prawdziwym, domowym, przyrządzonym przez moją mamę jedzeniem już na starcie są skazane na porażkę. A po drugie, no cóż, co tu dużo ukrywać, Gordon Ramsay to ze mnie żaden nigdy nie był i prawdopodobnie nie będzie. Kiedy jedni stali w niebie w kolejce po talent kulinarny, ja prawdopodobnie spałam gdzieś na uboczu. Nieważne.
Sięgnęłam z lodówki truskawkowy jogurt oraz sok pomarańczowy. Póki co musi wystarczyć, skoro niedługo i tak będzie obiad. Wolę trochę pogłodować wiedząc, co mnie czeka później niż nawpychać się teraz, a potem patrzyć jak cudowny kurczak w ziołach i bóg jeden wie czym jeszcze się marnuje. Nie ma szans.
Szybko zjadłam jogurt, wypiłam sok i już kierowałam się ku łazience, kiedy z pokoju dobiegł mnie dźwięk mojego telefonu. Przewróciłam oczami po czym ruszyłam w jego kierunku. Wyświetlacz jasno pokazywał, kto po raz kolejny dzwoni, a ja, nie chcąc być aż taką zołzą, odebrałam:
-Słucham? - dobra, może zabrzmiało to mało przyjaźnie, ale jakoś nie mogło mi nic innego przejść przez gardło.
~Cześć Dani. - głos Blanci zdecydowanie brzmiał niepewnie i byłam niemal święcie przekonana o tym, że właśnie siedzi wyprostowana jak struna i nerwowo zagryza wargę. Cała panna Martin. - Masz chwilę? Możemy pogadać?
-Mam i możemy. - rozsiadłam się wygodnie na łóżku. - Co jest?
~Chciałam cię przeprosić. No wiesz... Za... Wiesz.. - zaczęła się lekko jąkać, więc jak na dobrą przyjaciółkę przystało, od razu postanowiłam jej pomóc. Czujecie tę ironię?
-Za co? - zapytałam niby lekkim tonem. - Ach już wiem! Za to, że zostawiliście mnie jak taką idiotkę na pastwę tego kretyna, którego swoją drogą kompletnie nie znałam? Ty zresztą też nie. A co gdyby okazał się jakimś popieprzonym psychopatą? Przeszło ci to przez myśl? Blanca, cholera, ten koleś jawnie się do mnie dobierał, a wy sobie wyszliście jak gdyby nigdy nic! Wiesz ile ja się musiałam nakombinować, żeby jakimś cudem mu zwiać? Już nawet nie wspomnę o tym, że musiałam sama wracać pieszo do domu w środku nocy, za co dostało mi się opieprz od Marqueza. A wszystko to dlatego, że postanowiliście zwinąć się, ot tak, szybciej do domów, nie mówiąc mi ani słowa!
~Przespałam się z Santim. - usłyszałam cicho po drugiej stronie i przez moment miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Aż mnie wcięło!
-Przepraszam, co? - teraz ja też siedziałam wyprostowana jak na apelu w podstawówce.
~Nie wiem co nam strzeliło do głowy. W jednym momencie tańczyliśmy w klubie, a w drugim już całowaliśmy się koło toalet. Dani, boże, co ja najlepszego narobiłam? - słysząc w słuchawce jej płacz, od razu wszelka złość ze mnie wyparowała. Jak ręką odjął.
-Blanca, uspokój się i nie płacz! Jak to się w ogóle stało? Jak do tego doszło? - powiedzieć, że jestem w szoku to mimo wszystko lekkie niedopowiedzenie.
~Sama nie wiem co nam odwaliło. Zwinęliśmy się do domu bo chcieliśmy porozmawiać. Wiem, to brzmi totalnie głupio, ale naprawdę taki był zamiar. Pojechaliśmy taksówką do mieszkania Santiago, pamiętam, że rzeczywiście trochę rozmawialiśmy, przy okazji piliśmy jakieś wino i następne co wiem to to, że obudziłam się rano, kompletnie naga z nim w jednym łóżku. - wybuchnęła jeszcze większym płaczem. - Boże, Dani, co ja mam teraz zrobić? Jak ja mu spojrzę w oczy? Przecież to przekreśla naszą przyjaźń!
-Blanca, powiedz mi, tylko szczerze, dobrze? - cicho przytaknęła. - Czy ty coś do niego czujesz? Chodzi mi, że nie jak do przyjaciela tylko, wiesz... Coś więcej. - na moment nastała cisza, a chwilę później płacz znowu się wzmógł.
~Dani, jestem taka głupia. - no to odpowiedź była chyba jasna.
-Przestań gadać bzdury. - przewróciłam oczami. - Przede wszystkim się uspokój i skontaktuj z Santim. Musicie porozmawiać w cztery oczy i wyjaśnić całą tę sytuację. - ale akcja, matko boska. - Poważnie Blanca, mówię serio, zadzwoń do niego, albo napisz smsa, cokolwiek. - dodałam, słysząc, że chce to wtrącić. A znam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co to miało być.
~Okej. - chyba przestała płakać, a przynajmniej starała się tego nie robić. Dobre i to.
-Więc robisz to już teraz, a potem dajesz mi znać, jak poszło, jasne?
~Jasne. - zgodziła się. - I Dani, naprawdę przepraszam, za tę akcję. Chyba już nigdy nie ruszę alkoholu...
-Dobra dobra, powtarzasz to za każdym razem, jak męczy cię kac. - parsknęłam śmiechem. - Wyrok odroczony, między nami wszystko po staremu. Trzymam kciuki za rozmowę z Santim! -
Blanca tylko podziękowała, po czym obie się rozłączyłyśmy.
Serio, ale akcja.

***

-Chyba sobie żartujesz! - taka była reakcja Marc'a, kiedy mu powiedziałam o rozmowie mojej i mojej przyjaciółki. - Blanca i Santi? Poważnie?
-A wyglądam jakbym żartowała? - posłałam mu wymowne spojrzenie, krzywiąc się lekko. - No właśnie. - dodałam, na co brunet parsknął śmiechem. - Nie śmiej się, to poważna sprawa! - walnęłam go lekko w ramię, chcąc, żeby się ogarnął.
-Nie śmieję się. - widząc moją minę od razu zmienił zdanie. - No dobra, śmieję się, ale weź! Myślałaś kiedyś o tym, że do czegoś takiego dojdzie? Daj spokój, Santi i Blanca? Ten Santi, który wyrywa wszystkie dziewczyny, które jakoś wyglądają i nie uciekają przed nim w popłochu i ta Blanca, która jak to sama mówi, oddała serce wokaliście El Canto Del Loco? - powiedział i sposób w jaki to przedstawił sprawił, że sama również zaczęłam się śmiać. to chyba wina emocji. I hormonów.
-Boże, kompletnie nie wiem jak mam się zachować między nimi w poniedziałek. - pokiwałam nerwowo głową.
-Czemu martwisz się na zapas? - zapytał, obejmując mnie swoim ramieniem i przyciągając bliżej ku sobie. Mówiłam już, że uwielbiam, kiedy to robi? - Może wyjaśnią sobie wszystko i nie będzie w ogóle do czego wracać? Temat się rozpłynie i po problemie.
-Może masz rację?
-Nie może, tylko na pewno mam rację. Za dużo o wszystkim myślisz i wszystko analizujesz. Naprawdę, Dani, wrzuć na luz.
-I kto to mówi! - spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem, na co przewalił oczami. Nie oszukujmy się, Marc do spontanicznych osób w żadnym wypadku nie należy. A już na pewno nie w stopniu zaawansowanym. - Dobra, co ma być, to będzie. - stwierdziłam po kilku minutach ciszy. - Sami muszą to jakoś rozwiązać. Moje gadanie i rozmyślanie nic im nie pomoże.
-W końcu mówisz jak człowiek. - pocałował mnie w czubek głowy. - To co, seans filmowy? - zmienił temat.
-Tylko jak znowu włączysz "Wojownicze Żółwie Ninja" to wychodzę! - od razu zastrzegłam.
-Dobra, będę Donatellem kiedy indziej. - westchnął z udawaną rezygnacją. Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
Boże, jak ja uwielbiam tego chłopaka.




*******
Oby 2015 rok był najbardziej zajebistym rokiem w dziejach ludzkości, amen!

niedziela, 23 listopada 2014

8.

Obiad upłynął nam w atmosferze ogólnej wesołości, żartów, tysiąca uśmiechów i radości z wzajemnej obecności. Tak naprawdę było mi totalnie obojętne gdzie jesteśmy i co robimy, ważne, że razem. Mówiłam to już wielokrotnie, ale naprawdę się za nim stęskniłam i najzwyczajniej w świecie celebrowałam i cieszyłam się każdą wspólnie spędzoną minutą. Biorąc pod uwagę fakt, że wraz z zakończeniem tego weekendu wszystko wróci do normy, inaczej się nie dało. Ja wrócę do Barcelony i na uczelnię, a Marc wróci do testów i przygotowań do następnej rundy walki o mistrzostwo świata, tym razem we Włoszech. Znowu będę za nim tęsknić, znowu będę odliczać dni do naszego spotkania i za każdym razem jak o tym pomyślę, mam ochotę naburmuszyć się jak dziecko.
-Spakowana? - do pokoju wszedł Marc, który kilka chwil wcześniej wyszedł do łazienki. Zamknął za sobą drzwi i dobrze, bo ostanie czego mi potrzeba to zaglądający do nas moi durni współlokatorzy.
-Wydaje mi się, że tak. - rozejrzałam się po pokoju poszukując rzeczy, które mogłam przeoczyć, a które wybitnie byłyby mi potrzebne w ten weekend. Znając życie i tak czegoś zapomnę, u mnie to całkowita norma.
-No to co, jedziemy? - zapytał, sięgając z łóżka moją torbę. Ostatnie spojrzenie na pokój, po czym kiwnęłam twierdząco głową, ruszając za brunetem do wyjścia z mieszkania.
-Już wyjeżdżacie? - ze swojego pokoju wynurzyła się Maria. Przewaliłam oczami widząc jej niepocieszoną, aktorsko smutną minę. - Myślałam, że zostaniecie dłużej. Victoria miała właśnie zamawiać chińszczyznę na kolacje, a ja właśnie szłam zapytać, czy też nie macie ochoty coś z nami zjeść.
-Innym razem. - posłałam jej jeden z najbardziej sztucznych uśmiechów, jaki miałam w swoim repertuarze i niemal zaciągnęłam Marc'a do drzwi.
-Trzymam za słowo. - Maria nie była mi dłużna, ale za nic w świecie nie pokusiłaby się teraz o jakiś wredny komentarz. Nie w obecności Marc'a. Nawet ona, chociaż głupia bardziej niż przewiduje to ustawa, wiedziała, że Marquez w tym starciu stanąłby w mojej obronie. Nie miała więc zbyt dużego pola manewru zatem udawała słodką, kochaną i w ogóle fantastyczną koleżankę. - Cześć Marc! - zdołałam jeszcze usłyszeć, zanim z hukiem zatrzasnęłam drzwi od mieszkania.
-Boże, jak ja jej nienawidzę. - burknęłam, na co mój towarzysz parsknął śmiechem.
-Ona jest tak bardzo głupia, udając, że cię lubi, żebym tylko zwrócił na nią uwagę, że to jest aż śmieszne. - przywołał windę, do której zaraz oboje weszliśmy.
-Nie tylko ona, nie zapominaj jeszcze o cudownej Victorii. - jej imię wypowiedziałam piskliwym głosem, naśladując jej sposób mówienia. - Gdyby Tony był gejem to na bank przyłączyłby się do zabawy. - dodałam, na co Marc przewalił oczami.
-Mówiłem ci już, że zdecydowanie powinnaś od nowego roku zmienić miejsce zamieszkania? - oboje wyszliśmy z budynku, kierując się ku pobliskiemu parkingowi, gdzie stał samochód Hiszpana.
-Jakiś tysiąc razy i z każdym kolejnym nie mogłabym nie zgadzać się z tobą jeszcze bardziej. - westchnęłam. Całe szczęście głupota moich współlokatorów jest tak bardzo zauważalna, że Marc również ją dostrzegł. Dostałabym szału gdyby z jego ust padło chociażby raz: "a może spróbuj się z nimi zaprzyjaźnić, wydają się być w porządku". Nienawidzę się z nim kłócić, zdarza nam się to niezwykle rzadko, ale w tym wypadku zrobiłabym wyjątek.
-Nie przejmuj się nimi, z głupimi nie warto zaczynać bo nie wiadomo do czego są zdolni. - wsiedliśmy do samochodu, a on poklepał mnie pokrzepiająco po udzie, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. I zapewne to było jego zamiarem.
-Nie przejmuję się. - odchrząknęłam lekko. Marc spojrzał tylko na mnie z wymowną miną, odpalając przy tym silnik. - Dobra, przejmuję się, ale nie chcę w ogóle o nich myśleć. Jedyne, o czym chcę myśleć, to ten genialny weekend i to, jak bardzo będę ci się naprzykrzać przez najbliższe dni. - uśmiechnęłam się najszerzej jak tylko się dało, a reakcją bruneta po raz kolejny był wybuch śmiechem. Włączył radio, z którego zaczęły wypływać dźwięki jednej z piosenek zespołu Coldplay. Ruszyliśmy z parkingu wiedząc, że czeka nas przeszło godzinna podróż z Barcelony do naszej rodzinnej Cervery. I w żadnym wypadku nie będzie to nudna, bezmyślna godzina. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.

***

-Wróciłam! - weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi.
-Czemu tak późno? Czym ty przyjechałaś? - po schodach na dół zeszła moja mama, 45-letnia kobieta, której jednym z ulubionych zajęć jest plotkowanie z mamą Marc'a. Obie znają się chyba od zawsze i jest to ten rodzaj przyjaźni, że nawet kiedy założyły już swoje własne rodziny, to i tak tak długo wierciły dziury w brzuchach swoich mężów, aż zgodzili się zamieszkać w domach bezpośrednio do siebie przylegających. Do tej pory czasami zachowują się jak takie rozentuzjazmowane nastolatki, kiedy siedzą na kanapie i pochylając się ku sobie szepczą coś gorączkowo. Tak, wewnętrznie nadal czują się młodo. - Tata już miał do ciebie dzwonić czy przypadkiem ma po ciebie przyjechać. - dodała, przytulając mnie do siebie.
-Marc już się tym zajął. - odpowiedziałam, kierując się na górę do mojego pokoju. Widząc jej lekko zdziwiony wzrok, dorzuciłam: - Przyjechałam z nim. Z dobroci swojego serca zabrał mnie z Barcelony.
-Aaa, rozumiem. - ton, z jakim to wypowiedziała i ten szeroki uśmiech mówiły same za siebie.
-Maaaamo. - przewaliłam oczami, czego raczej nie zauważyła, ale z całą pewnością się domyśliła.
-No co? To chyba dobrze, że chłopak się tak bardzo stara i w ogóle. - nadal drążyła temat, idąc za mną na górę. - A przyjechał tak bezinteresownie czy tylko przejazdem?
-Daj spokój. - odłożyłam torbę na łóżko, odwracając się w jej stronę. - Mówiłam to już jakiś tysiąc razy, ale powtórzę po raz tysiąc pierwszy, więc patrz mi uważnie na usta, kiedy będę mówić. - odetchnęłam głęboko. - Tylko. Przyjaciele. Dotarło? - mama tylko machnęła lekceważąco ręką, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że ja swoje, a ona swoje. Mogłabym jej to nagrać i puszczać o pełnych godzinach jak wiadomości w radiu, a to i tak absolutnie nic by nie dało. Zresztą, z mamą Marc'a jest to samo. Odkąd tylko pamiętam planowały nam wspólną przyszłość, ślub, dzieci (i ich imiona) i tego typu sprawy. Mówiłam już, że to nadal emocjonalnie są nastolatki? Taa.. - A gdzie jest tata i dlaczego nie przyleciał jeszcze przywitać swojej ukochanej i jedynej córki? - bezpieczniej i zdecydowanie wygodniej było w tym momencie zmienić temat.
-Julia poprosił go o pomoc przy samochodzie czy coś w tym stylu. Tak czy inaczej, niedawno zaszyli się w garażu więc pewnie trochę im zejdzie. - odpowiedziała. Już tłumaczę kim jest Julia. Julia Marquez, czyli, jak łatwo się domyślić, tata braci Marquez. - Jesteś głodna? - zapytała, kierując się w stronę kuchni. Posłusznie ruszyłam jej śladem.
-Jedliśmy przed wyjazdem. - odpowiedziałam i niemal z kilometra dało się zauważyć ten szeroki uśmiech na twarzy mamy. "Nie reaguj Dani, szkoda czasu." - A co dobrego macie? - bo jeśli to jest...
-Chwilę temu wyciągnęłam z piekarnika zapiekankę makaronową. - mama przerwała mi w połowie myśli i to były właśnie te słowa, które chciałam usłyszeć.
-No to może uda mi się coś tam jeszcze przekąsić. - szybko zmieniłam zdanie, na co mama parsknęła śmiechem. - No co? - ludzie, to zapiekanka mojej mamy, nie wiem, czy istnieje na świecie jakakolwiek inna potrawa, którą wielbiłabym bardziej od tej.
-Powinna być jeszcze ciepła, nałóż sobie. - dwa razy nie trzeba mi było tego powtarzać.
Jak dobrze być w końcu w domu.

***

"Dlaczego nadal cię u nas nie ma?"

Taką wiadomość otrzymałam dwie godziny później. Było chwilę po godzinie 20 i właśnie siedziałam z rodzicami w salonie, gdzie wspólnie oglądaliśmy film. Film, który był tak koszmarnie do bani, że w tym momencie wszystko byłoby lepsze od dalszego męczenia się z tym dziadostwem. Chciałam jednak spędzić trochę czasu z rodzicami, których długo nie widziałam, więc byłam na to skazana.

"Bo siedzę w domu, oglądam jakiś badziew i celebruje chwile spędzone z rodziną?"

Odpisałam nadawcy, którym był nie kto inny jak Alex.

"Głupia jesteś! :D Masz 5 minut i widzę cię u nas, inaczej sam Cię przyprowadzę!"

Mówiłam już, że uwielbiam tego chłopaka, który ma mnie owiniętą wokół swojego palca i nie musi mnie do niczego długo namawiać? Taaak, powiedzieć, że mam do niego słabość to lekkie niedopowiedzenie.

"Sam jesteś głupi! ;P Szykuj kakao, bo jak nie będzie na mnie czekało na stole to będzie dym! :D"

"Pasi."

-Macie coś przeciwko temu, że wyjdę z domu na jakiś czas? - zwróciłam się do rodziców, blokując klawiaturę w telefonie i chowając go do kieszeni spodni.
-Gdzie cię niesie? - tata oderwał spojrzenie od telewizora i przeniósł je na mnie.
-Do Marquezów. Alex najwyraźniej wybitnie się za mną stęsknił. - odpowiedziała, olewając totalnie kolejny już tego dnia wymowny uśmiech mamy.
-Z nim lepiej nie zadzierać. Jak go znam, to gotów jest przyjść tutaj i cię stąd wynieść. - stwierdził tata, absolutnie nie mijając się przy tym z prawdą. Cóż, taki jest Alex. Nic dodać, nic ująć. - Wracasz dzisiaj? - zapytał, kiedy podniosłam się z kanapy z zamiarem ruszenia do swojego pokoju po bluzę.
-Taak. Chyba. Nie wiem. - przestąpiłam z nogi na nogę. - Jakby coś to dam wam znać. - zadecydowałam w końcu. Rodzice tylko kiwnęli głową na znak, że dotarła do nich ta informacja i ją zaakceptowali. Weszłam do pokoju, wyciągając z szafy błękitną bluzę teamu Alexa. Nic więcej, poza telefonem, nie było mi potrzebne więc wyszłam z domu, kierując się do wejścia sąsiadującego z naszym. Nacisnęłam guzik domofonu, który został zainstalowany po tym, jak dziennikarze i fani dostawali spazmów, kiedy drzwi otwierał im któryś z braci. Kilka sekund później z głośnika dało się usłyszeć najstarszego z nich.
-Słucham?
-To nie telefon, Marquez, nie świruj, tylko otwieraj. - odpowiedziałam. Marc parsknął śmiechem i chwilę później stał już przede mną, otwierając mi drzwi.
-Przegrałaś z tęsknotą? - zapytał, wpuszczając mnie do środka z szerokim uśmiechem.
-Jak już to z siłą perswazji twojego młodszego brata. - poprawiłam go, kierując się schodami na górę. Ich dom był identyczny jak nasz, nie licząc wystroju. To też sprawia, że tak bardzo szanuję ich rodzinę. Mogliby sobie pozwolić teraz na kupno nie jednej willi, a już na pewno chłopacy byliby w stanie dorwać coś własnego, ale oni nadal żyją jak dawniej. Nic się nie zmieniło, oni się nie zmienili i to tylko pokazuje, jak wspaniałymi osobami są nie tylko w życiu zawodowym, ale również prywatnym.
-Jasne. - mruknął pod nosem. W salonie siedzieli rodzice chłopaków, którzy, co ani trochę mnie nie zdziwiło, oglądali ten sam film co moi.
-Dobry wieczór. - uśmiechnęłam się w ich kierunku.
-Dani, cześć! 0 mama, którą od zawsze traktowałam jak własną, wstała z kanapy żeby mnie uściskać. Tata tylko posłał mi swój uśmiech. - Dawno cię nie widziałam!
-Bo i długo nie było mnie w domu. - odpowiedziałam, śmiejąc się lekko. - Ale w ten weekend nie mogłam nie wrócić. - dodałam.
-To chyba oczywiste. - wtrącił się Marc. - Dobra, idziemy do pokoju. - zarządził. Ostatni raz posłałam uśmiech w stronę państwa Marquez po czym ruszyłam za ich synem w stronę pokoju Alexa. A sam zainteresowany leżał właśnie na łóżku i oczywiście męczył Fifę na swoim Play Station. Żadna nowość.
-No to jestem. - stanęłam przed ekranem, zasłaniając mu widom i szczerząc się w geście przekory.
-Trudno nie zauważyć. - przewalił oczami, odkładając pada na bok. - Zgodnie z umową, kakao czeka. - kiwnął ręką w stronę stolika, na którym rzeczywiście stał kubek z parującym przysmakiem. - A teraz chodź no, niech cię wyściskam! - wstał z łóżka i od razu zagarnął mnie do siebie, przy okazji kołysząc nami na boki. - Miałem ambitny plan pojechać z Marc'iem po ciebie do Barcelony, ale ten dziwoląg zerwał się z samego rana jak jakiś nienormalny i wyleciał z domu w takim tempie, że nawet nie zdążyłem ogarnąć, co się w ogóle dzieje. - powiedział, kiedy w końcu się ode mnie odsunął. - Ja nie wiem co ty mu za pikantne rzeczy obiecałaś na miejscu, ale najwyraźniej poskutkowało. - poruszał przy tym wymownie brwiami.
-Masz z garem, weź się ogarnij. - Marc szturchnął go lekko w ramię, na co najmłodszy z rodziny Marquez parsknął śmiechem, najwyraźniej będąc zadowolonym z tego, że udało mu się dopiec bratu. Widząc to, również musiałam wybuchnąć śmiechem.
Boże, jak cudownie jest mieć ich znowu koło siebie.





*******
FIM ssie, że nie ma transmisji gali na żywo, tyle w temacie! -.- 



*_____*



poniedziałek, 10 listopada 2014

7.

Leżąc na łóżku w swoim pokoju, cały czas śpiąc, wydawało mi się, że słyszę na korytarzu jakieś niewyraźne głosy. Znajdując się w cudownym stanie półsnu szybko pozbyłam się tego z pamięci, przypisując to nadal trwającym marzeniom sennym. Wiele razy w moim życiu zdarzało się tak, że myślałam, że z kimś rozmawiam, a to był tylko sen, albo na odwrót, myślałam, że to jest nadal sen, a jednak rozmawiałam z kimś w rzeczywistości. Tak, poranne pobudki albo w ogóle jakiekolwiek pobudki specyficznie oddziałują na mój umysł.
Cokolwiek by się na tym korytarzu nie działo, to nie jest moja sprawa.
Ułożyłam wygodniej głowę na poduszce, powracając do mojego snu, w którym to szykowałam się do wylotu do mojej wymarzonej, słonecznej Australii.
W momencie kiedy moje łóżko lekko ugięło się pod czyimś ciężarem, niemal tego nie zarejestrowałam, jednak kiedy ktoś delikatnym ruchem dłoni odgarnął z mojej twarzy kilka zbłąkanych kosmyków włosów i założył je za moje ucho, wiedziałam, że to nie sen. Ktoś był w moim pokoju, leżał na moim łóżku i, sądząc po ciszy panującej do okoła, wpatrywał się we mnie bez skrępowania. Momentalnie otworzyłam swoje oczy.
Moja mina musiała naprawdę wyglądać co najmniej dziwnie, bo pierwszą reakcją osoby leżącej na moim łóżku było parsknięcie śmiechem. Uniosłam lekko swoje ciało, opierając jego ciężar na lewym łokciu i starając się uzmysłowić sobie, że naprawdę już nie śpię.
-Nie przywitasz się? - usłyszałam i to było potwierdzenie, którego potrzebowałam. Momentalnie rzuciłam się na osobę, którą miałam tuż obok siebie, a kiedy jego ramiona oplotły mnie w czułym uścisku, nigdy nie czułam się lepiej.
-Wiesz jak cholernie za tobą tęskniłam? - mruknęłam z twarzą wtuloną w jego szyję.
-Sądząc po przywitaniu, jakie mi zgotowałaś, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. - Marc zaśmiał się lekko, przejeżdżając swoją dłonią w górę i dół moich pleców. - To było stanowczo zbyt długo jak dla nas. - dodał. Nie miałam najmniejszej ochoty ruszać się z tego łóżka na milimetr, a ręka Marc'a, która nadal gładziła moje plecy sprawiała, że miałam ochotę zostać w tej pozycji na długi, długi czas. Takie pobudki to ja rozumiem!
-Co ty tu w ogóle robisz? - zapytałam, odsuwając się w końcu od niego i siadając na pościeli. Marc wygodniej ułożył sobie moją poduszkę pod głową i zapewne ostatnie o czym teraz myślał, to pójście w moje ślady. Lekkie cienie pod jego oczami jasno sygnalizowały, że musi być zmęczony.
-Tu, w sensie, że w twoim łóżku, tu, w sensie, że w Barcelonie, czy tu, w sensie, że w Hiszpanii? - zapytał, uśmiechając się w ten swój unikalny i niepowtarzalny sposób. Matko, jak mi tego brakowało! Widzieć ten uśmiech na żywo, coś cudownego.
-Chyba wszystkie trzy. - niedbałym gestem ręki odgarnęłam swoje włosy, które uparcie kierowały się ku mojej twarzy.
-Zacznę od końca. - odchrząknął. - W Hiszpanii jestem od wczoraj. Późnego wczoraj. W środę skończyliśmy testy i w czwartek w końcu puścili nas wolno. W Barcelonie jestem od jakiejś godziny, licząc od momentu minięcia tabliczki administracyjnej, a w twoim łóżku jestem od kilku minut i zdecydowanie podoba mi się ten stan rzeczy. Powinienem się tutaj znajdować dłużej i częściej, ale nad tym jeszcze popracujemy. - kolejny szeroki uśmiech i wymowne poruszanie brwiami. No po prostu musiałam parsknąć śmiechem. Ten człowiek jest nieziemski.
-Mówiłam ci już dzisiaj, że masz z garem?
-No a było tak przyjemnie... - westchnął z udawaną rezygnacją. - Mówisz mi to za każdym razem kiedy się widzimy, ale i tak wszyscy doskonale wiedzą, że mnie uwielbiasz, masz do mnie słabość i beze mnie to w ogóle ani rusz. - dodał, wyciągając w moją stronę swoje ręce. Niewiele myśląc ponownie się w niego wtuliłam, przymykają oczy i delektując się tą chwilą. Marc powrócił do gładzenia moich pleców swoją ręką, a następnie zajął się przeczesywaniem moich zapewne kompletnie rozczochranych włosów. Było mi tak przyjemnie, tak dobrze i tak błogo, że sama nawet nie wiem, w którym momencie moje powieki opadły na dobre i najzwyczajniej w świecie zasnęłam.

***

Kolejna pobudka dzisiejszego dnia była równie wspaniała, co ta pierwsza. Ponownie ktoś delikatnym ruchem dłoni, muskając opuszkami swoich palców mój policzek, odgarnął mi z twarzy zbłąkany kosmyk włosów. Automatycznie na moich ustach pojawił się lekki uśmiech, a ciało delikatnie zadrżało. Powoli wybudzałam się ze swoich sennych marzeń, rejestrując zmysłami coraz więcej szczegółów.
Leżałam na czyimś torsie, który unosił się i opadał w rytmie spokojnego oddychania, byłam w stanie wyczuć zapach zniewalających perfum, mogłam usłyszeć cicho, ale pewnie bijące serce i pierwszą moją myślą było: jestem w domu. Mimowolnie westchnęłam, wtulając się jeszcze mocniej w osobę, która zaśmiała się cicho, widząc moje poczynania. I właśnie ten śmiech sprawił, że moje powieki nareszcie się uniosły, sen wypuścił mnie ze swoich objęć, a po uniesieniu lekko wzroku mogłam bez problemu wpatrywać się w twarz mojego przyjaciela. I był to absolutnie fantastyczny widok.
-O matko, trochę mi się przysnęło. Przepraszam. - przetarłam dłonią oczy, chcąc zmazać z nich resztki snu i zmusić je do złapania ostrości widzenia.
-Nic się nie stało, też się na moment zdrzemnąłem. - nadal się uśmiechał. Mówiłam już, że uwielbiam, kiedy to robi? - Poza tym chyba obojgu było nam to potrzebne. - dodał, a ja przyjrzałam się uważniej jego twarzy, której nie szpeciły już ciemne wory pod oczami.
-W takim razie nie przepraszam. - stwierdziłam, ponownie kładąc swoją głowę na jego torsie. - Już prawie zapomniałam jak cholernie wygodny jesteś. - parsknął wesołym śmiechem.
-Co jak co, ale komplementy to ty umiesz prawić jak nikt inny. - cały czas się śmiał, a każdy, kto to kiedyś słyszał, to wie, że nie można przejść obok tego obojętnie. Od razu do niego dołączyłam. - Następnym razem to ja muszę przypomnieć sobie jak wygodna ty jesteś. - dodał, muskając palcem wskazującym czubek mojego nosa.
-Hola, hola, panie Marquez? Co to za plany? Jakie następnym razem? Nie zapędza się pan przypadkiem?
-Droga pani. - odchrząknął teatralnie. - Ani trochę się nie zapędzam, bo doskonale wiem, że bardzo szybko powtórzymy dzisiejszą sytuację. Mamy przed sobą wolny weekend i kto wie jaka magia może się w tym czasie zdarzyć. - powiedział i tym razem to ja pierwsza się zaśmiałam.
-Masz z garem.
-Ale to uwielbiasz. - stwierdził i ciężko było się z tym nie zgodzić. - A teraz może wstaniemy z tego łóżka, zanim dzień się skończy? Tak, wiem, to totalnie do bani, że takie słowa wyszły z moich ust, ale szczerze powiedziawszy zrobiłem się lekko głodny, a poza tym muszę cię jeszcze ochrzanić za tę nocną akcję, a trochę ciężko mi się skupić, kiedy znajdujemy się w tej pozycji. - dodał chwilę później, unosząc lekko brew ku górze.
-A już myślałam, że zapomniałeś. - przewaliłam oczami, podnosząc się na łóżku do pozycji siedzącej. - Serio, nic się nie stało, jestem już dużą dziewczynką, potrafię o siebie zadbać i naprawdę nie ma co z tego robić wielkiej afery. Dotarłam w całości do domu, nikt mnie po drodze nie zaczepiał, nikt nie zaciągnął w ciemny zaułek, żadna katastrofa się nie zdarzyła... Nie jestem jedyną dziewczyną na świecie, która zdecydowała wrócić w ten sposób do domu. Gdybym wiedziała, że tak zareagujesz, to prawdopodobnie w ogóle bym do ciebie nie zadzwoniła i byłoby po problemie. - wzruszyłam ramionami, bagatelizując całą sprawę. Serio, robi z igły widły.
-Skończyłaś? - zapytał, również podnosząc się do pozycji siedzącej, tuż naprzeciwko mnie. Posłałam mu oburzone spojrzenie. - To teraz posłuchaj mnie uważnie, bo nie chcę się powtarzać. - zaczął, kiedy zauważył, że nie mam już ani słowa więcej do dodania. - Nie interesuje mnie, co robią inne dziewczyny. Szczerze, na moje, mogą włóczyć się nocami ile chcą i gdzie chcą. Interesujesz mnie ty i nawet bardzo obchodzi mnie to, co się z tobą dzieje. Jestem zawsze lekko nieswój, kiedy nie mam cię na oku i to zrozumiałe, że kiedy ty urządzasz sobie samotne, nocne i na dodatek piesze wycieczki po Barcelonie, to poziom mojego strachu o ciebie osiąga niebotyczne rozmiary. - widząc, że chcę coś dodać, położył mi swój palec wskazujący na ustach. - Daj mi dokończyć. - jego wzrok sprawił, że kiwnęłam tylko potakująco głową. - Przypomnij sobie jak bardzo ty się boisz za każdym razem, kiedy wsiadam na motocykl na zawodach. Strach wtedy daje o sobie znać, prawda? - ma rację. Stuprocentową. - Więc wyobraź sobie jak ja się czuję, kiedy ty robisz takie rzeczy, gdzie spotkać cię może sto razy więcej złych rzeczy niż mnie na torze . Teraz łapiesz dlaczego jestem zły? - zapytał, chwytając moje dłonie w swoje. Kiedy spojrzałam na to z jego punktu widzenia, tak, jak mi to właśnie przedstawił, no to cóż... Miał rację. Znowu. Kiwnęłam głową. - I obiecujesz, że już nigdy więcej tego nie zrobisz? - dodał.
-Obiecuję.
-Cieszy mnie to bardzo. - na potwierdzenie swoich słów uśmiechnął się w ten swój niesamowity sposób. - A teraz chodź się przytul i wstajemy, zanim mój żołądek zje mi wątrobę. - dorzucił, na co prychnęłam śmiechem, ale potulnie wykonałam jego polecenie.
Mówiłam już, że jestem szczęściarą, że go mam?

***

Po krótkiej, aczkolwiek intensywnej debacie zdecydowaliśmy wspólnie z Marc'iem udać się na obiad na miasto. Stwierdziliśmy, że knajpka znajdująca się jakieś 3 minuty spaceru od mojego bloku jest średnio zachęcająca, tak więc oboje wpakowaliśmy się do samochodu Hiszpana i ruszyliśmy w drogę. Jazdę umilał nam Ed Sheeran, którego piosenka "Sing" rozbrzmiewała właśnie w jednym z radiów. Z racji tego, że oboje uwielbialiśmy tego wokalistę i ten konkretny utwór, bez śpiewania na cały głos się nie obeszło. Tak, czasami zachowujemy się jak takie trochę nieogarnięte dzieci, ale kto by się tym przejmował? Na pewno nie my. Tym bardziej kiedy Ed'a zastąpiła piosenka zespołu The Vamps, którym to jestem absolutnie oczarowana. Marc chyba wiedział, co go czeka, bo w żartach zasłonił sobie prawe ucho, czekając na moją reakcję. Tak, to była naprawdę udana podróż.
Znalezienie miejsca parkingowego graniczyło niemal z cudem, zwłaszcza o tej godzinie, w piątkowe popołudnie, w centrum Barcelony. Po kilkunastu minutach bezcelowego jeżdżenia w kółko, w końcu udało nam się coś znaleźć. Alleluja!
O ile z parkingiem jakoś poszło, o tyle ze spokojnym dojście do restauracji było już znacznie gorzej. Poruszanie się po Hiszpanii lub pokazywanie z Marc'iem w miejscach publicznych, to tak, jakby zabrać na spacer jakiegoś idola nastolatek. Momentalnie zostaliśmy otoczeni przez jego fanów, którzy prosili go o autograf bądź wspólne zdjęcie. Mój przyjaciel z naprawdę anielską cierpliwością podpisywał wszystko, co podtykali mu pod nos i uśmiechał się do niezliczonej ilości zdjęć. Czy byłam przytłoczona? To chyba mało powiedziane! Stałam lekko skołowana i zdecydowanie nie wiedziałam jak się odnaleźć w tej sytuacji. Marc chyba musiał to zauważyć, bo szybko chwycił moją dłoń w swoją i zwrócił się do otaczających go fanów:
-Przepraszam, ale naprawdę musimy już iść. - spodziewałam się, że wszyscy przyjmą to zdecydowanie inaczej, aniżeli spokojne przepuszczenie nas w tym małym tłumie i po prostu pozwolenie nam odejść. Serio?
Nie chcąc ryzykować kolejnej tego typu atrakcji, weszliśmy do pierwszej z brzegu restauracji, zajmując stolik gdzieś w głębi, z dala od wścibskich spojrzeń pozostałych osób zebranych w środku.
-Niemal zapomniałam jak to jest wychodzić z tobą gdziekolwiek. - zaczęłam, kiedy od naszego stolika odszedł kelner, przyjmując wcześniej nasze zamówienie. Całe szczęście trafiliśmy na restaurację, w której serwowano dania kuchni włoskiej, a nie jakieś egzotyczne eksperymenty. Za nic w świecie bym ich nie ruszyła!
-Taa, w tej kwestii nic się nie zmieniło od ostatniego razu. - westchnął. - Przepraszam.
-Daj spokój. - przewaliłam oczami. - Twoi fani są niesamowici! I na dodatek nie robili żadnych problemów. Widziałeś tę radość na ich twarzach? Coś niesamowitego! - posłałam w jego kierunku promienny uśmiech.
-Tak, to jest ta przyjemna strona. - odpowiedział mi tym samym gestem. - Ale czasami potrafią też nieźle zajść za skórę i wtedy robi się nieciekawie. Albo robią jakieś dziwne rzeczy, które średnio przypadają mi do gustu.
-Jak na przykład ta fanka w Argentynie, która próbowała cię pocałować? - parsknęłam cichym śmiechem, a Marc skrzywił się, lekko zażenowany. - Widziałam Sideways Glance i muszę przyznać, że uciekłeś przed nią jak zawodowiec. - dodałam, cały czas się śmiejąc.
-Nic innego mi nie pozostało. Nachalność to zdecydowanie powinno być jej drugie imię, nie ważne jak w ogóle brzmi te pierwsze. - stwierdził. - Mam pewne granice.
-Czyli jakbym teraz się na ciebie rzuciła z zamiarem wycałowania twojego policzka, to uciekłbyś stąd z krzykiem? - nadal bawiła mnie ta sytuacja, a przed oczami widziałam ten moment z rundy w Argentynie, uwieczniony przez jedną z kamer.
-Jesteśmy w miejscu publicznym, nie chciałbym robić afery więc pewnie potulnie bym się na wszystko zgodził i ewentualnie przeżywał to potem w samotności. - wyszczerzył się, na co ponownie parsknęłam śmiechem. Co za człowiek. - Rozważyłbym jeszcze zemstę, rewanż czy jakkolwiek inaczej by to nazwać.
-Zamilcz już lepiej człowiecze. - pokiwałam z rezygnacją głową i teraz to jemu było wybitnie wesoło.
Naszą niezwykle kreatywną konwersację przerwał ten sam kelner, przynosząc zamówione dania. Kucharz chyba dostał cynka, kto zamawiał, bo nie dość, że uwinął się w ekspresowym tempie to jeszcze na dodatek wszystko prezentowało się wprost niesamowicie.
-No to smacznego. - Marc chwycił w swoje dłonie sztućce.
-Smacznego. - odpowiedziałam i oboje zabraliśmy się za jedzenie.
I jedno wam powiem, zdecydowanie muszę zapisać sobie adres tej restauracji.


*******
Po wczorajszym dniu nadal jestem jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie, tyle w temacie :)


#MM93WorldChamp
#AlexMoto3Champ
#Tito53WorldChamp
#RufeaTeam


sobota, 8 listopada 2014

6.

Czwartkowy wieczór mógł rozpocząć się tylko w jeden możliwy sposób. Tak, właśnie stałam przed otwartą na oścież szafą, od dobrych kilku minut wpatrując się w jej zawartość. Byłam kobietą, którą dręczył odwieczny w takich momentach problem: "w co ja właściwie mam się ubrać?". Za pół godziny mieli przyjechać po mnie Blanca i Santi wraz z jego kuzynem, którego do tej pory nie miałam okazji poznać. Czas w tym momencie nie był moim sprzymierzeńcem.
Tak, to dzisiaj idziemy na tę "epicką" imprezę, o której nie dało się zapomnieć dzięki ciągłemu trajkotaniu Perreiry. Poważnie, można było odnieść wrażenie, że to jego pierwsza impreza, na którą puścili go nadopiekuńczy rodzice. Jarał się tym jak taki mały podekscytowany szczeniaczek, z którym ktoś postanowił się pobawić.
Zresztą, po całym tym tygodniu, chyba każdy z nas potrzebował odrobiny relaksu i oderwania się od rzeczywistości przy pomocy dobrej zabawy. Ostatnie dni na uczelni to była jakaś masakra. Wykładowcy prześcigali się w wymyślaniu jakichś durnych referatów i planowaniu nadchodzących kolokwiów. Zupełnie jakby dopiero teraz sobie przypomnieli, że nieuchronnie zbliża się koniec tego semestru, a zarazem naszego drugiego roku, a oceny czy też zaliczenia z niczego się raczej nie wystawią. Niby do końca czerwca zostało jeszcze trochę czasu, ale patrząc przez pryzmat studenckich realiów, zleci to szybciej niż powinno. Miałam ambitny i jak najbardziej realny plan zaliczenia wszystkiego w pierwszym terminie, więc przede mną dni pełne nauki i wzmożonego wysiłku umysłowego. Taa, brzmi fantastycznie.
Co jeszcze ciekawego działo się w tym tygodniu? Moi współlokatorzy nadal są tak samo "cudowni" i "uroczy" jak zawsze, więc na tym polu nie działo się nic zaskakującego. W przyszłym roku akademickim zdecydowanie muszę rozejrzeć się za jakimś nowym mieszkaniem. Właściwie, muszę zacząć poszukiwania już w wakacje i mam nadzieję, że będą one owocne. Nie wyobrażam sobie dalszego mieszkania z nimi i codziennego psucia sobie humoru ich obecnością, zachowaniem i totalną głupotą. Zdecydowanie mam ich dość.
Poza tym Marc i jego telefony. W sumie to one sprawiają, że każdego dnia kładłam się spać w znacznie lepszym humorze niż powinnam, biorąc pod uwagę przebieg dnia. Nadal przebywał na testach, sprawdzając multum wszystkich ustawień, przełożeń, technologicznych nowinek, scenariuszy wyścigowych i Bóg jeden wie czego jeszcze. Zapewnił mnie jednak, że wraca do domu w piątek i weekend spędzimy wspólnie. Już się nie mogę doczekać! Nie widziałam się z nim prawie dwa tygodnie i naprawdę za nim tęskniłam. Tym bardziej nadchodzący weekend zapowiadał się wprost cudownie.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu, sygnalizujący nadejście nowej wiadomości. Przejechałam palcem po ekranie w celu odblokowania klawiatury. Nadawca: Santi:
"Wyjechaliśmy, kwiatuszku! Szykuj się, 10 minut i jesteśmy!:)"
Pospiesznie odrzuciłam telefon na łóżko, ponownie podchodząc do szafy. Już nie miałam czasu do namysłu, więc po prostu zgarnęłam ciemne, dość obcisłe rurki, koszulkę na krótki rękaw w stylu over-size, która odsłaniała jedno ramię. Na wierzch postanowiłam zarzucić skórzaną kurtkę, która od jakiegoś czasu spoczywała już na oparciu krzesła, stojącego koło biurka. Zrzuciłam z siebie ubrania, które do tej pory miałam na sobie i szybko zastąpiłam je nowymi. Zamknęłam szafę, chcąc się przejrzeć w lustrze, które znajdowało się z jej przedniej strony. Niedbałym ruchem ręki poprawiłam włosy, które delikatnymi falami spływały mi w dół pleców. Nie miałam pomysłu, a co najważniejsze czasu, żeby zrobić z nimi coś innego, więc zostawiłam je w obecnej postaci. Całe szczęście makijaż zdążyłam zrobić już wcześniej, więc teraz nie musiałam nic kombinować na wariata.
Ktoś z dwójki Santi/Blanca puścił mi strzałkę, więc w pośpiechu psiknęłam się moimi ulubionymi perfumami, na stopy założyłam klasyczne buty na obcasie, zarzuciłam na siebie kurtkę, a do torby wrzuciłam kosmetyczkę, portfel i telefon. Chwilę później, po wyjściu z mieszkania i zamknięciu za sobą drzwi, do jej zawartości dołączyły również klucze. Upewniwszy się w myślach, że wszystko co niezbędne mam przy sobie, zjechałam windą na parter. Przed blokiem stał już srebrny seat, należący do Santiago, ale o dziwo to nie on siedział za kierownicą. Domyśliłam się, że nieznany mi chłopak musi być kuzynem szatyna.
Szybko zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu, tuż koło przyjaciółki, witając się z nią standardowym buziakiem w policzek. Santiemu przybiłam piątkę, po czym zwróciłam się do nieznanego mi bruneta. Uprzedził on jednak moje zamiary odezwania się jako pierwszej.
-Ty musisz być Danielle. - wystawił w moim kierunku swoją dłoń, którą szybko uścisnęłam. - Jestem Javier. - dodał z szerokim uśmiechem.
-Miło mi cię poznać. - odpowiedziałam mu tym samym. - I proszę, mów mi Dani. - dodałam. Chłopak tylko puścił do mnie oczko, co najwyraźniej miało oznaczać, że przyjął moją prośbę do wiadomości.
-No to skoro wszyscy już wszystkich znają, to ruszamy, nie? - odezwał się Santi. Nikt nie zgłosił żadnych obiekcji, więc Javier odpalił samochód i instruowany przez kuzyna, ruszył spod mojego bloku w kierunku klubu, w którym mamy nadzieję spędzić dobrze czas na wspólnej zabawie.
***
Wchodząc do klubu "Puerto" nie spodziewałam się tłumów i moje przypuszczenia okazały się słuszne. W normalnych warunkach, czytaj w weekend, czasami ciężko jest się w ogóle dostać do środka, a co tu mówić o znalezieniu wolnego stolika albo bezproblemowym dopchaniu się do baru. Całe szczęście dzisiaj nam to nie grozi, od razu znaleźliśmy wolny stolik w głębi klubu, przy którym zajęliśmy miejsca na skórzanych kanapach.
-No to co pijemy? - Santi od razu przeszedł do konkretów. Nawet dobrze nie zdążyłam odłożyć obok kurtki. Cały Perreira. - Dziewczyny? - spojrzał na nas z uwagą.
-Dla mnie na początek jakiś drink. Obojętnie jaki, byle nie ten dziwny zielony, który ostatnio mi zaserwowałeś. - odezwała się Blanca, lekko się krzywiąc na wspomnienie tego paskudztwa.
-Niech będzie. - szatyn spojrzał na mnie. - A dla ciebie?
-Weź mi jakiś sok pomarańczowy. - spojrzał na mnie jak na nienormalną. - No nie patrz tak! Dzisiaj nie mam zamiaru pić. - wzruszyłam ramionami.Nie potrzebowałam alkoholu żeby dobrze się bawić.
-Jesteś dziwna. - stwierdził, ale całe szczęście nie dodał nic więcej, bo ruszył żwawym krokiem w stronę baru. Widząc, że Blanca zajęta jest konwersacją z Javierem, wyjęłam z torebki telefon. Jedna nowa wiadomość.
"Baw się dobrze, uważaj na siebie i proszę, daj znać jak dotrzesz do domu, okej? :)"
Nadawcą mogła być tylko jedna osoba. Kochany, opiekuńczy (czasami nadopiekuńczy), jedyny w swoim rodzaju Marc. Wysłałam mu tylko krótką informację ze zgodą i schowałam telefon z powrotem do torby. Akurat w czas, bo do stolika powrócił Santi z naszym zamówieniem.
-No to co, za miłe spotkanie i dobrą zabawę? - uniósł w górę szklankę ze swoim alkoholem, inicjując toast. Szybko podążyliśmy jego śladem, stukając się szklankami i upijając zdrowy łyk. Z naszej czwórki to Santi i Blanca pili alkohol, ja raczyłam się sokiem pomarańczowym i z tego co zauważyłam, kuzyn Perreiry również odmówił póki co procentów. Chyba zauważył moją zdziwioną minę bo uśmiechnął się szeroko i lekko pochylił  w moją stronę.
-Ktoś musi być trzeźwym kierowcą i padło na mnie. - uniósł lekko głos chcąc przekrzyczeć gwar zarówno osób znajdujących się w klubie oraz dźwięki muzyki puszczanej przez DJ'a. Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. - A ty? - gestem wskazał na stojący przede mną sok. - Czemu nie pijesz?
-Nie przepadam zbytnio za alkoholem. - wzruszyłam ramionami. - Poza tym nie potrzebuję go, żeby dobrze się bawić na imprezach. - dodałam zgodnie z prawdą.
-Muszę powiedzieć, że w takim razie zaimponowałaś mi. - przysunął się lekko w moją stronę. Kątem oka zauważyłam, że Blanca i Santi kończą swojego drinka i wstają z kanapy, zapewne kierując się do baru po następnego. Coś czuję, że czeka ich ciężka noc. - Taka piękna dziewczyna i na dodatek bez wad?  Powiedz, że nie jesteś zajęta. - na ziemię sprowadził mnie głos Javiera. Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. Serio, koleś, serio? To miał być twój sposób na podryw? W momencie kiedy przysunął się jeszcze bliżej, poczułam się maksymalnie niezręcznie. Całe szczęście z opresji wybawił mnie powrót do stolika Santiago i Blanci.
-Nie siedźmy tak, ruszamy na parkiet! - rzuciła uśmiechnięta od ucha do ucha brunetka i chyba nigdy nie byłam tak ochoczo nastawiona do tańczenia jak w tej chwili.
***
Nigdy nie prowadziłam rankingu najgorszych imprez w moim życiu, ale gdyby takowy istniał, to jak nic dzisiejszy wieczór znajdowałby się w TOP 3. Nie mam co do tego absolutnie żadnych wątpliwości.
Przede wszystkim Javier. Matko, nazwać go natrętnym to zdecydowanie niedopowiedzenie. Ten gościu zachowywał się dużo gorzej! Ilości głupich tekstów, wymownych gestów, niby przypadkowych dotyków i tych stresujących mnie uśmiechów wprost nie jestem w stanie zliczyć. Najgorsze było to, że nie było przed nim ucieczki. Był na parkiecie, był przy stoliku, był przy barze... Był zawsze i wszędzie tan, gdzie byłam ja.
Koszmar.
Na dodatek zgubiłam z oczu Blancę i Santiago, a biorąc pod uwagę fakt, że oboje byli zalani prawie w trupa, to poziom mojego zmartwienia wzrastał z upływającym czasem ich nieobecności.
-Idę poszukać Blancę i Santiago. - zwróciłam się do mojego niechcianego partnera w tańcu. Javier uśmiechnął się tylko w ten swój kretyński i totalnie mnie irytujący sposób, po czym ponownie się do mnie przybliżył.
-Wyszli, nie wiedziałaś o tym? Blanca podobno miała już dość więc Santi zamówił taksówkę i pojechał z nią do jej mieszkania. Życzył nam udanej zabawy. - powiedział, a ja w tym momencie nie wiem co odczuwałam najmocniej. Złość na przyjaciół, że zostawili mnie tu samą na pastwę losu i tego idioty, irytację na właśnie tego idiotę czy może jednak smutek, bo cholernie potrzebowałam w tym momencie Marca? Chyba wszystko w jednym.
-W takim razie idę do toalety. - zdecydowanie musiałam się stąd ewakuować.
-Tylko nie zniknij na długo, bo za bardzo będę tęsknić! - palnął, na co mimowolnie przewróciłam oczami. Debil, no kompletny debil.
Skierowałam się ku toaletom jednak widząc, że Javier rusza do baru, szybko zmieniłam kierunek i niemal biegiem dotarłam do zajmowanej przez nas kanapy. Pospiesznie zgarnęłam swoją kurtkę i torebkę i wtapiając się w tłum, najszybciej jak tylko mogłam opuściłam ten klub. Będąc na zewnątrz odetchnęłam z ulgą, że udało mi się uciec od tego natręta, ale nie chcąc kusić losu niepotrzebnym staniem w miejscu, pospiesznie ruszyłam w kierunku mojego bloku.
Ubrałam na siebie kurtkę, czując, że chłód nocy zaczyna się robić zbyt dokuczliwy. Zaciekawiona tym, która w ogóle jest godzina, wyciągnęłam z torby telefon. Dochodziła pierwsza. To by wyjaśniało dlaczego ulice są takie opustoszałe i ciche, a mijające mnie samochody mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Cały czas kierując się ku mojemu blokowi zaczynałam czuć lekki strach. Noc to nie jest moja ulubiona pora w trakcie doby, a samotny spacer w nocy po Barcelonie to już w ogóle nie był szczyt moich marzeń. Zanim zdążyłam dobrze pomyśleć, moje palce wystukały numer do mojego przyjaciela. Jeden sygnał, drugi, trzeci... W momencie, kiedy myślałam, że już zasnął i nie ma szans, żeby odebrał, usłyszałam jego głos.
~Dani? Wszystko w porządku? Jesteś już w domu? - od razu zasypał mnie gradem pytań. Zmartwienie odczuwalne w tonie jego głosu sprawiło, że wszelkie oznaki strachu szybko ze mnie uleciały. - Jesteś tam? - sprowadził mnie na ziemię.
-Tak, jestem. - odpowiedziałam. - Wszystko w porządku, właśnie jestem w drodze do domu i chciałam, żebyś mi towarzyszył. - dodałam. Jedynym dźwiękiem w pobliżu był stukot moich obcasów uderzających o chodnik i oddech Marc'a przy moim uchu.
~Moment, jak to jesteś w drodze? - w tle usłyszałam jakiś hałas, więc zapewne podniósł się właśnie z łóżka. - Chcesz mi powiedzieć, że wracasz właśnie pieszo do domu, całkowicie SAMA? - zaakcentował ostatnie słowo.
-No cóż, tak jakby z tobą? - przygryzłam lekko wargę. - Oj no nie złość się na mnie. - dodałam kiedy usłyszałam jak ze świstem wypuszcza z ust powietrze.
~Ty chyba jesteś niepoważna! - tak, tego mogłam się właśnie spodziewać. - Wracasz sama, w środku nocy, przez pół miasta, w którym Bóg jeden wie jakie czyhają niebezpieczeństwa i mówisz mi, że mam się nie złościć?
-Przesa...
~Nawet nie kończ! - przerwał mi w pół słowa. - A co na to Blanca i Santi? - spuścił lekko z tonu. Nie chciałam wkurzać go bardziej zachowaniem moich przyjaciół więc lekko zmieniłam wersję.
-Blanca źle się poczuła więc Santi odwiózł ją do domu. Nie chciałam marnować czasu więc poinformowałam ich, że wrócę sama. Tyle. - oby uwierzył.
~Jesteś beznadziejna w kłamaniu, wiesz o tym? - zapytał, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Westchnął głęboko chcąc się najwyraźniej uspokoić. - Daleko masz jeszcze do domu?
-Już tylko kawałek. - jak na zawołanie przed moimi oczami wyłonił się mój blok. - Właściwie to już jestem na miejscu. - dodałam. - I po co było tyle krzyku?
~Krzyczeć to ja będę jak się spotkamy. - silił się na ostry ton, ale trochę mu to nie wyszło. - Żeby mi to było ostatni raz, rozumiesz?
-Dobrze, tato. - uśmiechnęłam się widząc oczyma wyobraźni, jak w tym momencie przewala oczami. - Tak w ogóle to przepraszam, że cię obudziłam. - zmieniłam temat.
~Nie obudziłaś, oglądałem powtórkę ostatniego wyścigu na laptopie. - no tak, to taki jego rytuał. Ogląda i analizuje co zrobił dobrze, a gdzie popełnił błąd, który następnym razem musi poprawić. - Zresztą, nawet gdybym spał to i tak cieszę się, że zadzwoniłaś.
-I nie jesteś już na mnie zły? - przygryzłam wargę, otwierając kluczem drzwi od mieszkania, przyciskając ramieniem telefon do ucha.
~Jestem. - mruknął. - Ale trochę mniej. - dodał.
-A jak ci powiem, że jestem już w mieszkaniu, bezpieczna, cała i zdrowa? - zapytałam, odrzucając na biurko klucze i zrzucając ze swoich stóp obcasy. Od razu lepiej.
~To nadal będę zły o to, że szłaś sama, ale będę się cieszył, że nic ci nie jest. - odpowiedział. - A teraz idź spać, pogadamy jak wstaniesz. - zarządził i w tonie jego głosu wyczułam tę jedyną w swoim rodzaju ciepłą nutkę. Momentalnie to samo ciepło rozlało się w moim wnętrzu.
-Dobranoc, Marc.
~Dobranoc, Dani. - z uśmiechem na ustach rozłączyłam się, rzucając niedbale telefon na łóżko i chwilę później samemu zajmując na nim miejsce.
To zdecydowanie był długi, pełen wrażeń i zdecydowanie zwariowany dzień.
I dobrze, że nareszcie dobiegł końca.



*******
Youtube niszczy moj mozg, dziekuje za uwage!
Mialo nie byc nic do 17 listopada, ale jest o.O like I said, youtube :|

PS: tak bardzo #TeamAlex w niedziele! Najbardziej stresujacy wyscig sezonu? A jak! ;| 
PS2: I tak bardzo bede trzymac kciuki za rekordowe 13 zwyciestwo w sezonie! #TeamMarc 
PS3: trzeba zaopatrzyc sie w meliske, duuuuuzo meliski.....






poniedziałek, 3 listopada 2014

5.

Jakkolwiek wspaniały nie był to weekend, czas było powrócić do szarej rzeczywistości. Doskonale przypomniał mi o tym dzwoniący z samego rana budzik w moim telefonie. Jęknęłam cicho w poduszkę, wiedząc, że nie dane mi będzie dłużej odpoczywać. Niczego innego w tym momencie nie pragnęłam tak bardzo, jak zaśnięcia jeszcze na parę błogich godzin.
Standardowa, tradycyjna rozmowa z Marc'iem przeciągnęła się prawie pół godziny. Tak, wiem, miał nie dzwonić, tylko odpoczywać, ale to jest Marquez, z nim nie wygrasz.
~Nie mogłem zasnąć i musiałem zadzwonić. Nie złość się na mnie. - powiedział tym swoim proszącym głosem, którym był w stanie przekonać mnie prawdopodobnie do wszystkiego. Zresztą, złościć się na niego? Pff, dobre sobie!
Tak czy inaczej, nawet dobrze się złożyło. Mieliśmy w końcu więcej czasu, żeby na spokojnie porozmawiać, bez osób trzecich, które by nam to utrudniały. Wysłuchałam ze szczegółami dokładnej relacji z wyścigu, usłyszałam o wszystkich emocjach, jakie mu towarzyszyły przed i po zawodach, pogadaliśmy o planach na najbliższe dni... Krótko mówiąc, obgadaliśmy wszystkie te tematy, które w tamtym momencie wydawały się absolutnie najważniejsze.
Po zakończeniu rozmowy, nie mogłam się powstrzymać i powróciłam do czytania książki. Pochłaniałam rozdział za rozdziałem i wciągnęłam się w nią do tego stopnia, że kiedy wreszcie się od niej oderwałam, zegarek na wyświetlaczu mojego telefonu wskazywał 2:17. Serio, miałam wrażenie, że minęło maksymalnie godzina-półtorej, a nie że aż tyle!
I teraz, widząc na zegarku godzinę 6:37 miałam ochotę się rozpłakać. Gdybym na uczelni jako pierwsze miała wykłady to bez mrugnięcia okiem obróciłabym się na drugi bok i poszła spać dalej. Niestety, punktualnie o 8 rano zaczynałam zajęcia z podstaw marketingu, a są to jedne z najgorszych ćwiczeń w tym semestrze. Profesor należy do grona tych, którzy sprawiają wrażenie, jakby męczenie i dręczenie studentów było najlepszą możliwą i łatwo dostępną rozrywką. Może do profesora Fernandeza jej daleko, ale i tak jest na dobrej drodze, żeby kiedyś mu dorównać.
Taa, życie studenta bywa momentami dołujące.
Tak czy inaczej, chcąc czy nie chcąc, wystawiłam nogi spod kołdry, postawiłam bose stopy na podłodze, a potem już jakoś poszło.
Szybka poranna toaleta, ogarnięcie włosów, które dzisiaj, o dziwo (!), nie żyły swoim życiem i chciały ze mną współpracować, lekki makijaż i mogłam w końcu wyjść z łazienki.
W kuchni, przy stole, siedziała już zarówno Maria jak i Victoria. O ile znam Tony'ego, a mimo naszych, delikatnie mówiąc, dość napiętych stosunków, znam go na tyle, żeby wiedzieć, że o tej godzinie to on przewraca się jeszcze z boku na bok w swoim łóżku.
Ledwo weszłam do pomieszczenia, a one od razu zamilkły, co mogło świadczyć o tym, że rozmawiały na temat/tematy, który nie jest przeznaczony dla moich uszu.
Powstrzymałam się przed przewróceniem wymownie oczami.
Dziecinada w czystej postaci, nic dodać, nic ująć.
W ciszy przygotowałam sobie śniadanie. Nic wyszukanego, zwykła bułka z liściem sałaty i plastrem pomidora. Dodatkowo zbożowy batonik, którego miałam w planach zjeść w drodze na uczelnie. Standard.
-A ta jak zwykle się panoszy. Za kogo ona się uważa? - Victoria szepnęła do Marii, ale chyba nie zależało jej aż tak bardzo na tym, żebym tego nie usłyszała. Tego jej piskliwego głosu nie sposób przeoczyć.
-Niektórzy po prostu urodzili się po to, żeby zadzierać nosa i zgrywać księżniczkę. - prychnęła Maria, a jej równie głupia przyjaciółka zacmokała w geście aprobaty. Gdyby głupota potrafiła latać to naprawdę wystarczyłoby, żebym w tym momencie otworzyła okno i nie musiałabym się nimi więcej przejmować.
Nie mówiąc ani słowa, wzięłam przygotowane jedzenie i wyszłam z kuchni. Wolałam zjeść na spokojnie w swoim pokoju, niż przebywać z nimi w tym samym pomieszczeniu chociażby sekundę dłużej. Po co psuć sobie humor od samego rana?
Zjadłam śniadanie, spakowałam do końca torbę, wsunęłam na stopy moje ulubione trampki do kostki, zawiesiłam sobie na ramiona sweterek, bo temperatura z rana nie była jeszcze aż tak bardzo przyjemna, po czym gotowa do wyjścia, opuściłam mieszkanie.
Kolejny tydzień na uczelni czas zacząć. Słyszycie ten optymizm i radość w moim głowie? Taaa, sarkazm moim przyjacielem.

***

-Ta baba jest jakaś nienormalna! Serio, ona myśli, że generalnie nie mamy nic innego do roboty, tylko oranie się na jej przedmiot z uśmiechem na ustach? - Santi ledwo wyszedł z sali, w której przed chwilą odbyliśmy zajęcia z prawa w sporcie, a już zaczął bluzgać. I w tym momencie, ani trochę mu się nie dziwiłam. - Na dodatek się na mnie uwzięła! Co to w ogóle miało być? "Pan Perreira sprawia wrażenie, jak zwykle, mądrzejszego od innych, a przynajmniej tak mu się wydaje, wiec z całą pewnością zna odpowiedź na to pytanie". Pff niech sobie wsadzi tego minusa tam gdzie słońce nie dochodzi! - autentycznie był wkurzony, ale na jego miejscu, również bym była. Już od początku tego semestru profesor Almera upatrzyła go sobie jako potencjalną ofiarą i na każdych zajęciach znajduje okazję, żeby mu dopiec. - I na dodatek ten badziew na przyszły tydzień! - naszej kochanej profesor najwyraźniej męczenie jednostki nie wystarczyło, bo wymyśliła sobie jakieś głupie referaty na minimum sześć stron A4. Serio, niby co my mamy tam napisać? Rozumiem, dwie strony, maks trzy, ale aż tyle? I nawet nie mogę wyjść z opresji, radząc sobie standardowym trikiem, czyli powiększeniem pisma do niebotycznych rozmiarów, bo praca ma być napisana na komputerze. Jakby tego było mało, to mamy jeszcze dokładnie określony rodzaj czcionki oraz jej rozmiar.
Tak, ta kobieta ma zdecydowanie jakiś problem z sobą. Albo z nami. Jedno z dwóch, albo ich kombinacja.
-Módlmy się lepiej, żeby Fernandez nie wymyślił czegoś, żeby pobić ją w rankingu na najbardziej wymagające zadanie na najbliższe dni. - westchnęła Blanca. - Przyzwyczaił nas w końcu do gorszych rzeczy. - dodała.
-Nawet tak nie żartuj! I nie kracz, bo jeszcze serio coś z tego wyjdzie! - ofuknęłam ją, poprawiając pasek od torby. - Trzymajmy się optymistycznej wersji,że nic się dzisiaj spektakularnego nie zdarzy.
-Może poza pękniętymi spodniami Monity. - Santi wyszczerzył się jak głupi, na co mimowolnie parsknęłyśmy śmiechem. Taaak, nasza koleżanka z roku lubowała się w trochę ciaśniejszych częściach garderoby, ale dzisiaj pobiła samą siebie. Nie wiem jakim cudem wbiła się w te skórzane pułapki, a już totalnie nie mam zielonego pojęcia jakim cudem udaje jej się poruszać czy siadać. Magia. Albo lata wprawy.
-To by było epickie. - Blanca otarła dłonią oczy.
Tak, wizja idealna. Tym bardziej, że żadne z nas za nią nie przepada. Typowy przykład osoby, która została przyjęta na tę uczelnię chyba tylko dlatego, żeby wyrównać szanse osobom głupim jak but.
-A zmieniając temat, wracacie na weekend do domu? - widząc, że już otwieram usta, żeby odpowiedzieć na jego pytanie, machnął tylko lekceważąco dłonią. - Ciebie to ja się w ogóle nie pytam, oszczędzaj powietrze. Chyba nawet wszyscy w kosmosie wiedzą, że Marquez wraca do domu więc ty spakujesz manatki szybciej niż ja zdążę powiedzieć "Missisipi".
-Czemu akurat Missisipi? - uniosłam lewą brew ku górze, drocząc się.
-Nie wiem, nie ważne, mało istotne! - ponownie machnął ręką. - A ty Blanca? - wrócił do głównego tematu.
-Byłam dwa tygodnie temu, poza tym rodzice gdzieś wyjeżdżają, więc teraz pewnie zostanę tutaj. - odpowiedziała. - A co ci chodzi po tej twojej małej główce?
-Cicho, krasnalu! - palnął, nawiązując do jej niskiego wzrostu. Zresztą, przy nim większość osób wydaje się niska, co chłopakowi wprost wybitnie odpowiadało. - Dani, jedziesz w piątek czy w sobotę?
-Pojęcia nie mam. - wzruszyłam ramionami, a widząc jego zirytowane spojrzenie, szybko dodałam: - To zależy od tego, czy przyjedzie po mnie tata, czy będę jechała autobusem bądź pociągiem. Wyjdzie w praniu. A czemu tak dopytujesz?
-Bo ktoś mi kiedyś obiecał, że pójdziemy w końcu na imprezę. - mogłyśmy w sumie się spodziewać, że cała ta rozmowa biegnie ku czemuś takiemu. Niemal równocześnie przewróciłyśmy oczami. - Ja przetrwałem wasze płacze na tych głupich komediach romantycznych czy co to za inne badziewia były! - prychnął głośno. - Poza tym musimy się jakoś rozerwać! Wiecie kiedy ostatni raz gdzieś razem wyszliśmy?
-O ile mnie pamięć nie myli to dwa tygodnie temu. - słusznie zauważyłam.
-No właśnie! Dwa tygodnie! Wiecie jak to długo? Stanowczo za długo! To co powiecie na szybką i intensywną imprezę na koniec tygodniowych zajęć? - jego mina, z jaką na nas patrzył, była tak bardzo prosząca, że po prostu nie miałam serca mu odmówić. Jak znam Blancę to pewnie odczuwała dokładnie to samo.
Zdecydowanie mamy zbyt miękkie serca dla tego postrzelonego szatyna.
-W czwartek po zajęciach? - zaproponowała, na co Santi zaklaskał w dłonie jak takie nakręcone małe dziecko, któremu mama obiecała kupno nowej zabawki. Mentalnie czasami naprawdę sprawia wrażenie takiego typowego sześciolatka, ale i tak nie zamieniłabym go na nikogo innego. Taki Santi to jedyny w swoim rodzaju Santi.
-Ja jestem za! - od razu odpowiedział, zupełnie jakby się bał, że za moment się rozmyślimy. Spojrzał na mnie wymownym, wyczekującym wzrokiem.
-Nie to żebym miała jakieś wyjście. - przewaliłam oczami. - Czwartek brzmi wspaniale! - posłałam w jego stronę maksymalnie przesłodzony uśmiech, trzepocząc przy tym rzęsami.
-No i pięknie! - jego uśmiech chyba nie mógłby być szerszy. - Będzie z nami mój kuzyn, Javier. Mam nadzieję, że to nie będzie żaden problem? - obie pokiwałyśmy przecząco głowami. - Przyjedzie do Barcelony na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy, a że nie ma gdzie się zatrzymać, to zwali się do nas. Głupio tak go zostawić, wiec wezmę chłopaka, niech się trochę zabawi, życia pozna.
-Jeny, to ile on ma lat? - Blanca uniosła brew ku górze.
-Dwadzieścia cztery. - odpowiedział, na co obie prychnęłyśmy śmiechem. Rzeczywiście, ten "chłopiec" na pewno nie zna życia, a już szczególnie jego rozrywkowej części. Jeśli  chociaż w niewielkim stopniu jest taki, jak jego młodszy kuzyn, to zapowiada się ciekawy wieczór. Gdyby tylko mógł towarzyszyć mi Marc...
Cholera, naprawdę za nim tęsknię. Niech już kończy te wszystkie testy i przyjeżdża jak najszybciej!
-To co, idziemy na następne zajęcia, a po nich na jakieś szybkie jedzenie? - zaproponowała brunetka, na co oboje szybko przystaliśmy.
Poniedziałkowy dzień miał się nie skończyć tak szybko, jak wszyscy byśmy tego chcieli.

***

Powrót do domu był tym, co sprawiło, że cieszyłam się prawie tak, jakbym wygrała w totolotka. Ten dzień na uczelni naprawdę dłużył mi się wprost niemiłosiernie, a wykładowcy robili chyba wszystko, żeby jak najbardziej uprzykrzyć nam ten poniedziałek. Oprócz tego nieszczęsnego referatu trafiliśmy jeszcze na jedną niezapowiedzianą wejściówkę i jakąś głupią pracę w grupach. Jak na złość trafiłam do tej grupy, w której absolutnie nikt nie wykazywał chęci do współpracy, przez co większość musiałam robić sama. Nie to, że jestem jakimś nadpobudliwym kujonem, ale wychodzę z założenia, że skoro już zdecydowałam się na studiowanie, to warto coś z tego wynieść. Tym bardziej, że w przyszłości chciałam pracować w tym zawodzie. Inni najwyraźniej mają to głęboko gdzieś. Ich wybór.
W skrócie mówiąc: tragedia.
Tak czy inaczej, wróciłam, rzuciłam torbę gdzieś koło biurka, zrzuciłam buty w kąt i nie namyślając się nawet sekundy, walnęłam się na łóżko, marząc tylko i wyłącznie o jak najszybszym śnie.
Dziesięć minut później, kiedy to byłam już w tym cudownym stanie półuśpienia, usłyszałam jak z mojej torby dobiega głos śpiewającego Eda Sheerana. I nie, to wcale nie znaczy, że przetrzymuję gościa na własne potrzeby, a szkoda. W końcu wiecie, to jednak Ed Sheeran. Tak czy inaczej, ktoś usiłował się do mnie dodzwonić.
Przez chwilę analizowałam, czy mam siły i chęci żeby podnieść się z łóżka i sprawdzić kto to, ale ostatecznie porzuciłam ten pomysł. Ktokolwiek to był, musi póki co zapomnieć o tym, że do mnie dotrze.
Telefon przestał dzwonić, a ja dosłownie kilka minut później odpłynęłam w całkowity niebyt.



*******
Akcji tyle co nic, ale oj tam oj tam ;)
Enjoy!x

Powodzenia panie Alex w najbliższy weekend! Tytuł mistrzowski czeka! :) #12 


sobota, 18 października 2014

4.

Siedząc na łóżku, wpatrując się w spoczywającego na moich kolanach laptopa, czekałam na rozpoczęcie wyścigu. Zawodnicy ustawili się już na swoich pozycjach na prostej startowej, a operator kamery raczył nas zbliżeniami na ich skupione twarze. Marc wpatrzony w przestrzeń prosto przed siebie sprawiał wrażenie, jakby cały czas szukał koncentracji i nadal się motywował. Mimowolnie przygryzłam dolną wargę, czując, jak emocje buzują we mnie już nawet nie z podwójną, ale z potrójną siłą. Serio, zachowywałam się jak jakaś przewrażliwiona panikara, a co najśmieszniejsze-kompletnie zdawałam sobie z tego sprawę. Nie znaczyło to jednak, że byłam w stanie przestać. I nie przemawiały do mnie absolutnie żadne argumenty, że Marc, mimo swojego młodego wieku, jest wystarczająco doświadczony, że to przecież nie jest jego pierwszy wyścig, że wie, co robi i że nie jest na tyle głupi, aby niepotrzebnie ryzykować. Wiedziałam to, a mimo wszystko wgapiałam się w ekran laptop jakby za moment miał się stać nie wiadomo jaki kataklizm.
Serio, jestem pieprznięta i to zdrowo.
Pokręciłam nerwowo głową, chcąc odgonić od siebie niechciane myśli.Rozproszyłam się nimi na tyle, że przegapiłam okrążenie rogrzewkowe. Na ekranie pojawił się już facet, trzymający w górze flagę w kolorze czerwonym. Kilkanaście sekund później zszedł z toru, zgasło czerwone światło i zawodnicy wystartowali ze swoich pozycji.
-Kuźwa. - mruknęłam tuż po starcie i dla bezpieczeństwa odłożyłam laptopa na łóżko przede mną. Powód? Marc stracił pozycję na rzecz swojego rodaka Jorge Lorenzo. Już przed zawodami wydawał się rozkojarzony, jakby cały czas szukał koncentracji, co nie do końca mu się udało. No cóż, to tylko jedna pozycja, a on jest walczakiem i na pewno do samego końca nie odpuści.
Po mieszkaniu rozległ się odgłos przekręcanego w drzwiach klucza, a sekundę później doszło do tego trajkotanie, które działa na mnie cholernie irytująco. Nie było wątpliwości, Maria i Victoria wróciły. Westchnęłam głośno już zaczynając tęsknić za ciszą i spokojem, jakie towarzyszyły mi przez ostatnie dwa dni w związku z ich nieobecnością. Taaa, czas wrócić do szarej rzeczywistości.
-Jeeeeezu! - mimowolnie powiedziałam to głośniej niż zamierzałam. Marc właśnie popełnił błąd, wyjechał na moment poza tor, co od razu wykorzystali jego rywale i jeden za drugim, natychmiastowo go wyprzedzili. Spadł gdzieś w głąb stawki, co nie wróżyło zbyt dobrze na dalszą część wyścigu.
Komentatorzy oczywiście od razu zaczęli te swoje głupie gadanie.
-Och, co za błąd Marqueza! Niewiarygodne! Wygląda na to, że tego wyścigu nie zapisze na koncie udanych. Spodziewałeś się takiego rozwiązania? - jeden z komentatorów hiszpańskiej telewizji, na której śledziłam relację, zwrócił się do swojego współkomentującego kolegi.
-Każda dobra passa kiedyś się kończy i wygląda na to, że tak będzie w przypadku młodego Hiszpana. Jeśli chce się wygrywać wyścigi to absolutnie nie wolno popełniać takich głupich błędów. - odpowiedział mu. - Zanosi się na pierwszą porażkę w tym sezonie i pytanie, czy będzie w ogóle w stanie chociażby zbliżyć się do podium. Valentino Rossi, według mnie, zmierza po pewne zwycięstwo, o ile on również nie popełni jakiegoś błędu. - dodał.
-Och, zamknijcie się! - burknęłam, mając dość ich gadania. Gdybym tylko mogła, to z chęcią bym ich wyciszyła. No bo ludzie, to dopiero początek wyścigu, a oni już niemal spisali go na straty. Poważnie? Skąd oni biorą takich "specjalistów"? Mam wrażenie, że chyba nie widzieli wcześniejszych wyścigów w wykonaniu Marc'a, bo gdyby było inaczej to wiedzieliby, że nie ma co tracić wiary. Mój przyjaciel to waleczny, nieodpuszczający i jadący zawsze do końca zawodnik i jestem przekonana, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. - Dawaj Marc, pokaż tym idiotom, że się mylą! - powiedziałam cicho, mocniej zaciskając kciuki, kiedy realizator wychwycił jadącego Hiszpana z numerem #93 na motocyklu.
I rzeczywiście, Marquez wziął się ostro do pracy. Mijał wolniej jadących zawodników niemalże z dziecinną łatwością, co kwitowałam tylko szerokim uśmiechem i odczuciem radości, wypełniającym mnie od środka.
Ten chłopak naprawdę jest niesamowity.
W momencie, kiedy za nami była już połowa wyścigu, Marc zajmował już drugą pozycję. Jechał po prostu jak natchniony, z każdym kolejnym odcinkiem toru odrabiając dystans do Rossi'ego.
-TAAAAAAAK! Cholera, tak, tak, TAK! - aż podskoczyłam na swoim łóżku widząc, jak mój przyjaciel wysuwa się na prowadzenie. Włoch Valentino Rossi popełnił błąd na hamowaniu do jednego z zakrętów, wyjeżdżając zbyt szeroko, co oczywiście bezlitośnie wykorzystał Marc. Byłam z niego w tym momencie tak cholernie dumna, że bardziej już się chyba nie dało. To, co do tej pory pokazał to było po prostu mistrzostwo w najczystszej postaci.
-I co powiecie teraz, frajerzy? - zwróciłam się do komentatorów, których najwyraźniej lekko wcięło. Oczywiście od razu zmienili front i zaczęli się rozpływać nad tym, jaki to Marc nie jest genialny, jak cudownie poradził sobie z rywalami i w ogóle jak bardzo to oni w niego wierzyli, mimo wszystko. Przewaliłam oczami, słysząc ich głupie gadanie.
Hiszpan rozpoczął samodzielną ucieczkę, oddalając się od swoich rywali na dość bezpieczny dystans. Zachował pełnię koncentracji, doskonale pokonywał wszystkie zakręty i w tym momencie byłam już pewna, że nie odda nikomu tego zwycięstwa.
I tak też się stało. Minął linię mety jako pierwszy, mając dość sporą przewagę nad drugim Valentino Rossim oraz trzecim Alvaro Bautistą. Zerwałam się na równe nogi, skacząc jak porąbana. Kompletnie nie przejmowałam się tym, że moi współlokatorzy są już w mieszkaniu i zapewne w tej chwili obgadują mnie po całej długości, dorzucając do tego kilka stwierdzeń w stylu "no mówiłam, że to kompletna kretynka!". Absolutnie mnie to w tym momencie nie interesowało, bo jedyne co skupiało na sobie całą moją uwagę to Marc z radością przemierzający tor, dziękując kibicom, w tym jego fanklubowi, za wspaniały doping. Nie mogłam przestać się uśmiechać widząc go takim szczęśliwym. Po raz kolejny powiedzenie "jego szczęście, gwarantem mojego szczęścia" znalazło idealne odzwierciedlenie i potwierdzenie w naszych osobach. Ta radość, kiedy to po wjechaniu do padoku wpadł w ramiona ucieszonych członków jego teamu. Ten uśmiech, kiedy w końcu ściągnął kask i odłożył go na siedzenie na swoim motocyklu. Ta duma w oczach jego taty, który w końcu dopchnął się do przodu, aby móc wyściskać swojego najstarszego syna. Ta widoczna gołym okiem braterska więź, kiedy to Alex, który swoją drogą zajął dzisiaj 5 miejsce, podszedł przybić mu pionę i pogratulować genialnego wyścigu. Wszystkie te rzeczy i gesty sprawiały, że uczucie szczęścia przepełniało mnie od środka całkowicie.
A do szczęścia wkrótce dołączyła również rozpierająca duma, kiedy to stał już na najwyższym stopniu podium, w rękach trzymając trofeum za dzisiejsze zwycięstwo i wsłuchując się w takty rozbrzmiewającego na torze Le Mans hymnu Hiszpanii.
Potem standardowa sesja zdjęciowa na podium, a następnie szampanowe szaleństwo.
Kolejny piękny dzień do zapamiętania. Kolejna data do zapisania w historii startów Marc'a. Kolejna chwila, w której uzmysławiałam sobie, że moim przyjacielem jest absolutnie nadzwyczajny człowiek, który poza talentem ma w sobie ogromne pokłady radości z życia i z tego, co robi.
I oby takich momentów było jak najwięcej.

***

Przerzucając kolejne strony czytanej przeze mnie książki, czekałam na telefon od mojego przyjaciela. Wysłałam mu oczywiście smsa z gratulacjami, ale wiedziałam, że jak tylko znajdzie chwilę wolnego czasu to do mnie zadzwoni. To już taka nasza mała tradycja, że musi podzielić się ze mną wrażeniami z wyścigu, bez względu na to, które miejsce zajął i w jakim jest nastroju. Smutny czy wesoły, zły czy spokojny, tak czy inaczej, dzwonił.
Tym razem nie było inaczej. 15 minut później mój telefon rozdzwonił się na całego, odrywając mnie tym samym od czytania czwartego tomu "Gry o tron". Wciągająca, genialna książka, ale nawet ona w tej chwili schodziła na dalszy plan.
Spojrzałam na wyświetlacz, a widząc, kto do mnie dzwoni, odebrałam z szerokim uśmiechem.
-Nawet nie wiesz jak cholernie jestem z ciebie dumna, jak cholernie cieszę się twoim szczęściem i jak cholernie mocno ci gratuluję! - rzuciłam na powitanie, na co Marc parsknął śmiechem.
~Tak, cześć, mnie też miło cię słyszeć. - słysząc jego wesoły ton nie mogłam się powstrzymać od cichego śmiechu. - I jak zwykle, dziękuję! Zdecydowanie warto było wygrywać, żeby słyszeć takie słowa.
-Dobra, dobra. Nie bajeruj. Ty po prostu uwielbiasz być najlepszy i zgarniać najwyższe nagrody!
~Ech, rozgryzłaś mnie. - westchnął, na co tym razem oboje się zaśmieliśmy.
-A teraz opowiadaj: jak wrażenia, jak wyścig, po prostu wszystko! - zarządziłam, opierając się wygodniej o poduszki na moim łóżku.
~Chyba nie skłamię jeśli powiem, że to był najbardziej wymagający wyścig w tym sezonie. Zostałem na starcie, bo znowu nie mogłem się odpowiednio skoncentrować... - a nie mówiłam? - ...potem był ten głupi błąd... Chyba za bardzo chciałem i po prostu przesadziłem. Utknąłem za całym tym skupiskiem zawodników i już wtedy wiedziałem, że nie wygląda to zbyt kolorowo. - opowiadał, nadal z wielkimi emocjami, które nie opuściły go po wyścigu. Mogłam postawić wszystkie swoje pieniądze na to, że przy każdym wypowiedzianym zdaniu, żywo gestykuluje, zupełnie w jego stylu. Cały Marc. - No i wlekę się tak za nimi wszystkimi i myślę sobie: "hej, Marquez, ty kretynie, chyba nie masz zamiaru odpuścić? Nie bądź mięczak!". No i cóż, zabrałem się do roboty. Myślałem, że czeka mnie duży problem z dogonieniem Valentino, który korzystał na tym, że ja męczyłem się z pozostałymi, a już w ogóle z jego wyprzedzeniem, ale na moje szczęście, jego też trochę poniosła fantazja, no i się udało. - zakończył.
-Mówiłam ci już dzisiaj, że jesteś genialny? - zapytałam.
~Tylko jakiś tysiąc razy. - zaśmiał się. - Ale nie krępuj się, możesz mówić mi to dalej. Zdecydowanie się nie obrażę. - dodał.
-Serio, jesteś genialny i jakbyś był teraz gdzieś pod ręką, to jak nic wyściskałabym cię za wszystkie czasy. Naprawdę, świetna robota! Przeżywałam jak nienormalna oglądając relację i jestem tak bardzo szczęśliwa i dumna z twojego powodu i tego, jak pojechałeś, że aż nie ogarniam. - powiedziałam na jednym wydechu, niemal się krztusząc z braku powietrza.
~Przede wszystkim oddychaj. - słusznie zauważył. - A poza tym wyściskasz mnie jak tylko się spotkamy, co, mam nadzieję, nastąpi szybko, bo cholernie mi cię brakuje. - momentalnie się rozczuliłam po tym co usłyszałam. - Już ja o to zadbam.
-Ja też za tobą tęsknię i nie mogę się doczekać naszego spotkania. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Wiesz już kiedy wrócisz do domu? - zmieniłam temat.
~W poniedziałek, wtorek i środę mamy mieć testy, to już jest zaplanowane i zaklepane. W najgorszym wypadku zobaczymy się w weekend, ale postaram się zrobić wszystko, żeby być wcześniej. - odpowiedział, a ja lekko posmutniałam. Do weekendu jeszcze tak cholernie dużo czasu... Chociaż z drugiej strony i tak mam zajęcia na uczelni, z których raczej nie mogłabym się tak po prostu zerwać.
-Trzymam cię za słowo.
~A wiesz, że ja zawsze słowa dotrzymuję, szczególnie, jeśli chodzi o ciebie. - zapewnił. - A teraz przepraszam, ale muszę już kończyć. Porozmawiamy wieczorem, czy masz już jakieś plany?
-Wieczorem, mój drogi, to ty masz odpoczywać po całym tym dzisiejszym zamieszaniu, więc nawet nie próbuj do mnie dzwonić! - zastrzegłam, z nutką żartu w głosie.
~Dobrze, mamo. - z całą pewnością przewalił w tym momencie oczami. Nie muszę być koło niego, żeby znać jego reakcje na różne sprawy. Prawdziwa przyjaźń. - W takim razie odezwę się jutro. Do usłyszenia Dani! Śpij dobrze!
-Ty również. - odpowiedziałam mu tym samym. - Do jutra, Marc! - pożegnałam się z nim, po czym oboje się rozłączyliśmy. Odłożyłam telefon na szafkę, ponownie biorąc do ręki czytaną wcześniej książkę.
Tak, ten dzień zdecydowanie należał do ciekawych i w 100 procentach szczęśliwych.



*******
Zdecydowanie przeginam z częstotliwością dodawania nowych rozdziałów, ale oj tam oj tam :)
Dzisiaj w nocy trzymamy kciuki za tych dwóch panów. 
Ten po prawo niech po raz kolejny zawojuje motocyklowy świat, a ten po lewo niech udanie walczy o swój tytuł mistrzowski! :) 


Ta braterska miłość *_*
Do następnego! :)


wtorek, 14 października 2014

3.

Uniosłam ospale i z wyraźną niechęcią swoje powieki, czując, że na moją twarz padają ciepłe promienie rażącego słońca, wpadające do mojej sypialni przez okno. Zapomniałam wczoraj opuścić w dół rolety, więc teraz muszę cierpieć.
Uniosłam spojrzenie na szafkę obok łóżka gdzie stał niewielkich rozmiarów budzik. Mrugnęłam parokrotnie, chcąc odpędzić sprzed oczu resztki snu i wyostrzyć tym samym spojrzenie. Widząc godzinę 9:11 mimowolnie jęknęłam. Głowa zupełnie bezwładnie opadła z powrotem na miękką poduszkę, a oczy od razu mi się zamknęły, chcąc powrócić do przerwanego snu.
Tak szybko jak zamknęłam oczy, równie szybko je otworzyłam, zrywając się z łóżka. Dzisiaj jest sobota, od 11 minut trwa już ostatni trening serii Moto3, a ja przecież obiecałam wczoraj, że będę trzymała kciuki za młodszego brata Marca, czyli Alexa. Zupełnie w swoim stylu przypomniał mi o tym wczoraj wieczorem, kiedy wspólnie z Blancą i Santim oglądaliśmy pierwszy z kilku wybranych filmów.

"Ja wiem, że dostajesz spazmów na widok numeru #93, ale jutro poudawaj trochę, że to #12 chcesz sobie wytatuować na lewej piersi, okej? ;d"

Ten dzieciak jest niesamowity. Bez względu na to co powie bądź zrobi, za żadne skarby świata nie jestem w stanie się na niego złościć. Owinął mnie sobie wokół palca i doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Jeśli Marc jest dla mnie jak brat, to Alex oczywiście również nim jest. Bracia Marquez są ze sobą bardzo zżyci więc jeśli we wcześniejszych latach spędzałam czasz Marc'iem to i Alex dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa. Jeśli Marc jest tym spokojnym, opanowanym i zdecydowanie ułożonym chłopakiem, to Alex jest jego przeciwieństwem. Zawsze wszędzie było go pełno, jeśli w szkole mówiło się, że któryś z braci Marquez coś zbroił, to nawet nie trzeba było się długo zastanawiać nad tym, który. To zawsze był Alex. Jego dość rozrywkowy charakter nie przeszkadzał, ale kiedy nadchodził czas pracy to od razu przełączał się na tryb "profesjonalista". I tak właśnie powinno być! Nie można żyć tylko pracą, karierą czy tym, co w skrócie można określić mianem "sportów motorowych". Bracia odnajdują się w tym idealnie co tylko pokazuje, że naprawdę mają poukładane w głowie. Bawią się tym, co robią, czerpią radość ze ścigania i doskonale radzą sobie z presją, jaką narzucają na nich kibice czy przede wszystkim media. Już nawet przestałam zwracać uwagę na artykuły w stylu "czy Marc Marquez potwierdzi swój talent i znowu wygra?" albo "czy Alex pójdzie w ślady starszego brata?". To straszne, że niektóre pismaki naprawdę tworzą coś takiego. Zupełnie tak, jakby Marc albo Alex musieli cokolwiek, komukolwiek udowadniać. Mało razy już to robili? Poza tym to sztuczne nakręcanie pewnej spirali rywalizacji między nimi. Całe szczęście, oboje naprawdę wspierają się na każdym kroku i głupie artykuły, w stylu tego drugiego, w ogóle do nich nie trafiają, ale i tak. Liczy się fakt. Dziennikarze bywają niewiarygodni i nie pozostaje nam nic innego, jak się przyzwyczaić i nie zwracać na to uwagi.
Tak czy inaczej, ściągnęłam z biurka laptopa tylko po to, żeby ułożyć się z powrotem wygodnie na łóżko, położyć go na moich kolanach i poszukać relacji na żywo z toru Le Mans.
Powodzenia, chłopaki!

***

-Aż nie wiem, co mam ci powiedzieć. Jeszcze trochę i "gratulacje" staną się zbyt oklepane. - zaśmiałam się, a mój rozmówca od razu do mnie dołączył.
~Z braku innego słowa, gratulacje będą jak najbardziej na miejscu. Zresztą, pogratulujesz mi jutro, jeśli będzie czego. - no tak, on i jego podejście. - Ale dziękuję, zresztą jak zwykle.
-Stajemy się zbyt oklepani, łatwo przewidywalni i zdecydowanie monotematyczni. - zauważyłam, a Marc ponownie parsknął śmiechem.
Tak, jest godzina 22 i, zgodnie z tradycją, mój przyjaciel musiał do mnie zadzwonić. Kwalifikacje po raz kolejny w tym sezonie padły jego łupem więc zdecydowanie oboje mieliśmy powody do zadowolenia. Całkowicie sprawdza się u nas stwierdzenie: "jego/jej szczęście, gwarantem mojego szczęścia".
~Co nie zmienia faktu, że i tak nas uwielbiam. - mogłam dać sobie rękę uciąć, że uśmiecha się teraz szeroko na swój niepowtarzalny sposób. Cały Marc. - Skoro obgadaliśmy już dokładnie moje kwalifikacje, porozmawialiśmy na temat planów na jutrzejszy wyścig... Swoją drogą momentami pod tym względem jesteś jak mój ojciec. Wszystko musisz obgadać.
-To dobrze czy źle? - zapytałam, opierając się plecami o poduszkę, którą wcześniej oparłam o ścianę.
~Zależy jak na to spojrzeć. W sensie sportowo-zawodowym nie mam zastrzeżeń, ale w sensie prywatnym wolę chwalić się wszystkim dookoła, że pół nocy spędziłem na rozmowie z seksowną brunetką a nie żeńskim wcieleniem swojego ojca. - palnął, a ja oczywiście, po raz kolejny podczas naszej rozmowy, parsknęłam śmiechem.
-Jesteś niemożliwy!
~Ale i tak mnie uwielbiasz. - był z siebie jak najbardziej zadowolony. Cóż, ciężko się z tym nie zgodzić.
-I tu mnie masz. - westchnęłam z udawaną rezygnacją.
-Ale wracając do tematu. Obgadaliśmy już mnie, to teraz kolej na ciebie. Co tam porabiałaś przez cały dzień?
-No coż, szczerze powiedziawszy, nic szczególnego. Obejrzałam treningi, obejrzałam kwalifikacje, a w wolnych chwilach odsypiałam zarwaną nockę.
~Seans filmowy się udał?
-Jak najbardziej. Obejrzeliśmy kilka filmów, Santi się burzył kiedy włączałyśmy jakieś romansidła i oczywiście sam opróżnił cały zapas alkoholu jaki przyniósł. - przewaliłam oczami. - Zwinęli się ode mnie jakoś chwilę po piątej.
~To ładnie zaszaleliście. - stwierdził. - Pewnie jesteś już wybitnie zmęczona, co? - zapytał, a ja jak na zawołanie ziewnęłam głośno. - To chyba znaczy "tak". - zaśmiał się.
-Nie, jest spoko, możemy jeszcze pogadać. - zamrugałam energicznie chcąc odgonić od siebie oznaki zmęczenia. Nie chciałam się rozłączać, jeszcze nie. I w sumie sama nie wiem dlaczego.
~Dani. - jego ton zmienił się na lekko karcący. - W tej chwili kończymy rozmowę, a ty od razu idziesz spać, jasne?
-Nie chcę kończyć rozmowy... - jęknęłam niczym naburmuszone dziecko. - Tęsknię za tobą, wiesz? - był to chyba główny powód tego, że chciałam ciągnąć tę konwersację. Nie miałam go przy sobie ciałem, to chciałam chociaż słyszeć jego głos. Nie widziałam się z nim już od tak dawna, że aż straciłam rachubę dni. Cholera, co mnie naszło? Weź się w garść, dziewczyno!
~Och Dani, ja za tobą też. - westchnął, a atmosfera zdecydowanie siadła. - Obiecuję, że jak tylko wrócę z Francji to ściągnę cię z tej Barcelony do domu i spędzimy ze sobą każdą wolną chwilę, aż będziesz miała mnie dość i sama z chęcią wsadzisz mnie do samolotu lecącego do Włoch.
-Na to nie licz. - prychnęłam, ale mimo wszystko uśmiech powrócił na moją twarz. - Dobra, niech ci będzie. Nie męczę cię już i idę spać. - poddałam się. Tak, ten chłopak ma na mnie zdecydowanie zbyt duży wpływ. I nie wiem, czy mi to przeszkadza, czy wręcz przeciwnie.
~Grzeczna dziewczynka.
-Trzymam jutro za ciebie kciuki! Pamiętaj, nie szalej, uważaj na siebie i wiedz, że nie ważne, które miejsce jutro zdobędziesz, ja i tak jestem i będę z ciebie dumna! - powiedziałam, będąc w stu procentach pewna swoich słów. Nie ważne, czy wygra, czy będzie gdzieś daleko w stawce: nie zmieni to tego, że będę z niego dumna i nadal będę jego najwierniejszą fanką.
~Kocham cię, Dani! - mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie, słysząc te słowa. Nie, to nie było takie wyznanie, jakim obdarzają się nawzajem ukochani. To było wyznanie dwójki przyjaciół, prawie rodziny. I nie było w tym nic dziwnego. Absolutnie.
-Ja ciebie też. - odpowiedziałam bez zawahania.
-Śpij dobrze, zadzwonię jutro. - zapowiedział.
-Dobranoc. - pożegnałam się z nim, po czym oboje się rozłączyliśmy. Odłożyłam telefon na niewielki stolik, stojący koło łóżka. Uśmiech na mojej twarzy nie chciał zniknąć, czemu się zresztą nie dziwię.
Jestem cholernie wielką szczęściarą, że w moim życiu jest ktoś taki jak Marc.
I mam nadzieję, że pozostanie tam jeszcze przez długi, długi, długi czas.

***

Niedziela. I to na dodatek niedziela wyścigowa. Od samego rana chodziłam bez większego celu po mieszkaniu, zagryzając nerwowo wargę. Stresowałam się i to bardzo, zresztą jak zawsze, kiedy Marc miał do objechania jakieś zawody. To samo tyczyło się jego młodszego brata.
Obudziłam się przed siódmą i za żadne skarby świata nie mogłam dalej usnąć, co było niecodziennym zjawiskiem, biorąc pod uwagę, że jeśli tylko miałam taką możliwość (czytaj jakiś dzień wolny) to nie tak łatwo było wyciągnąć mnie z łóżka przed godziną chociażby jedenastą. A tu proszę, godzina siódma, a ja już na nogach, w trakcie śniadania. Co ten stres robi z ludźmi.
A stres, muszę przyznać, jest i to niemały.
Wiem, że Marc jest utalentowany, wiem, że potrafi panować nad motocyklem, wiem, że potrafi odpuścić jeśli wymaga tego sytuacja, ale nawet ta wiedza nie pozwala mi zapanować nad strachem. Bo przecież może być jakaś awaria, bo przecież może wjechać w niego inny zawodnik, bo przecież jest tylko człowiekiem i może popełnić błąd, który będzie go drogo kosztował. W tym sporcie upadki nie są czymś rzadkim czy niespotykanym i na samą myśl o tym, że może to spotkać mojego przyjaciela, mam ochotę usiąść w kącie i płakać. Dobra, wiem, że podczas swojej dotychczasowej kariery leżał nie raz i nie dwa. Nie ustrzegł się również kontuzji czy urazów wszelkiego rodzaju, począwszy od zwykłego zadrapania, na złamaniu kości zakończywszy. Wiem o tym, widziałam to, wielokrotnie byłam nawet naocznym świadkiem, ale to wcale nie sprawia, że przywykłam, czy że boję się mniej. Do czegoś takiego chyba nawet nie da się przywyknąć. Dodając do tego moją cudowną, nad wyraz rozwiniętą zdolność do nadmiernego panikowania, to mamy obraz totalnego kłębka nerwów, jakim właśnie jestem.
Na dodatek trzeba to liczyć podwójnie, bo raz, że strach o Marc'a, a dwa, że strach o Alex'a. Taaa, zdecydowanie do momentu szczęśliwego i bezpiecznego (!) zakończenia zawodów nie mam co liczyć na chwilę spokoju.
Do rozpoczęcia pierwszego wyścigu, czyli serii Moto3, w której występuje Alex, pozostało jeszcze niespełna półtorej godziny, więc sięgnęłam ze stolika mój telefon i pospiesznie weszłam w edytora tekstów, wystukując na ekranie wiadomość do młodszego z braci Marquez:

"Trzymaj się toru, nie głupiej, pozostań w jednym kawałku, czyli w skrócie mówiąc: POWODZENIA!;)"

Kliknęłam "wyślij" by zaraz napisać drugą wiadomość, krótszą, ale mówiącą znacznie więcej, niż zdania wielokrotnie złożone.

"Wierzę w ciebie."

Nie musiałam pisać nic więcej by wiedział, że trzymam za niego kciuki, że się martwię, że przeżywam i że odetchnę dopiero po zakończeniu wyścigu.
I obym nie miała powodów do smutku.



*******
MARC MARQUEZ INDYWIDUALNYM MISTRZEM ŚWIATA 2014!
Nic więcej nie mam do powiedzenia, amen!
;)

piątek, 10 października 2014

2.

Rozdzial typowo opisowy, z gory uprzedzam ;)

***

Byłam właśnie w trakcie wykładania zakupów z torby na blat stołu, kiedy to mój telefon zapikał, informując mnie o nadejściu nowej wiadomości.
Pospiesznie dokończyłam swoją pracę, kierując się do pokoju. Dosłownie dwie minuty temu weszłam do pustego już mieszkania, obładowana zakupami. Mając na uwadze dzisiejszy wieczór filmowy z przyjaciółmi, zaopatrzyłam się w różnego rodzaju przekąski, pokroju paluszków, precelków, chipsów i moich ukochanych biszkoptów. Do picia kupiłam tylko sok pomarańczowy, wiedząc, że Santi i tak zawali nas alkoholem. Cały Perreira.
Telefon leżał, rzucony bez specjalnej delikatności na łóżko. Odblokowałam klawiaturę i na mojej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy zobaczyłam nadawcę. Uśmiech, ale i lekki stres odnośnie treści wiadomości. Nie śledziłam przebiegu dzisiejszych treningów i mogłam mieć tylko nadzieję, że nie stało się nic złego.

"Ty rozwaliłaś kolokwium (gratuluję! ;*), a ja rozwaliłem oba treningi. Zdecydowanie nadajemy na tych samych falach ;p"

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Głupek, ale kochany, cholernie zdolny głupek.

"Gratuluję! Widzę, że dalej jesteś samolubny i nie dajesz rozwinąć skrzydeł innym zawodnikom ;d"

Kliknęłam "wyślij". Minęła ledwie minuta, a już odpisał:

"Uczę się od Ciebie;d Poza tym to nie jest koncert życzeń, a ja prezentów nie rozdaję ;) Jestem na fali, głupio byłoby tego nie wykorzystać :)"
"Wypraszam sobie! Jestem najmniej samolubną osobą na świecie! o.O Jesteś genialny, a nie, że jesteś na fali, pfff!"

Byłam co do tego przekonana. Bycie na fali zwycięstw byciem na fali zwycięstw, ale to jego talent, umiejętności, nienasycony apetyt na zwyciężanie i pewnego rodzaju upór doprowadziło go do tego miejsca, w którym teraz jest. Chyba nie mogłabym być z niego bardziej dumna. Zasłużył swoją ciężką pracą na wszystko to, co obecnie go spotyka.

"Słodzisz mi, jak zwykle! Cholera, tęsknię za Tobą!... ;("

Momentalnie się rozczuliłam.

"Ja za Tobą też! ;("
"Odbijemy to sobie po moim powrocie! :) Zmieniając temat, jakie plany na resztę dnia?"
"Wieczorem mają wpaść Blanca i Santi. Nic specjalnego, obejrzymy parę filmów i pewnie pójdziemy spać."

Nie pytałam o jego plany, bo doskonale wiedziałam, co będzie robił. Najpierw analiza minionego treningu, dyskusja na temat nadchodzącego, pogranie z Alexem na Playstation, a potem spać, żeby jutro nie wyglądać jak zdjęty z krzyża. Wyścigowe weekendy wyglądają prawie zawsze w ten sposób. Po wszystkich tych latach zdążyłam już do tego przywyknąć.

"Nie brzmi najgorzej :) Odezwę się później, bo tata już się krzywi, że zamiast słuchać, ja piszę z Tobą o.O Miłego wieczoru, pozdrów Blancę i Santiago! ;) PS: Alex przesyła wirtualne buziaki... Serio?"

Parsknęłam śmiechem. On naprawdę jest nieziemski.
Odłożyłam telefon z powrotem na łóżko, nie odpisując już nic. Wolałam mu dłużej nie przeszkadzać, skoro najwyraźniej ma kilka spraw do obgadania ze swoją ekipą.
Właśnie, może w końcu wyjaśnię, kto to jest Marc?
Marc Marquez. Najmłodszy w historii, nadal panujący, mistrz świata motocyklowego cyklu MotoGP. Jeden z największych, według opinii niektórych specjalistów, talentów młodego pokolenia ostatnich lat. I trudno się z tym nie zgodzić, kiedy patrzy się na przebieg jego sportowej kariery w ostatnich latach. 2011 rok i pierwsze mistrzostwo świata w serii 125CC. 2011 rok i wicemistrzostwo w Moto2. 2012 należał ponownie do niego, co potwierdził tytułem mistrza świata w serii Moto2. Rok 2013 był jego debiutem w najbardziej prestiżowym cyklu motocyklowych mistrzostw świata, a konkretniej MotoGP. Wielu ludzi spodziewało się, że namiesza w szeregu starszych, utytułowanych i zdecydowanie bardziej doświadczonych zawodników, ale mało kto postawiłby na to, że zrobi to w tak spektakularny sposób, zdobywając w swoim debiutanckim sezonie tytuł mistrza świata. A wszystko to, mając zaledwie 20 lat! Tym samym zapisał się na kartach historii drukowanymi literami.
A jak to się stało, że znam kogoś takiego jak on?
No cóż, jestem w jego życiu od zawsze, czy tego chcę, czy nie. Powód?
Nic nadzwyczajnego. Po prostu wychowywaliśmy się na tym samym podwórku. To z nim grałam w piłkę, obijając garaże i mury budynków, ku ogromnemu niezadowoleniu sąsiadów. To z nim wdrapywałam się na drzewa, to z nim zdzierałam sobie łokcie i kolana, to z nim snułam plany zawojowania świata, to z nim wiążą się prawie wszystkie moje wspomnienia z dzieciństwa.
Dla wszystkich dookoła byliśmy jak idealnie zgrane rodzeństwo, które zawsze wszystko robiło razem. Od tego czasu minęło wiele lat, ale jak do tej pory absolutnie nic się między nami nie zmieniło. Towarzyszyłam mu w jego sportowej karierze już od najmłodszych lat, kiedy to jako czteroletni smyk po raz pierwszy wsiadł na motocykl oraz śmigał na małym motorku po torze dla dzieci. Byłam z nim od zawsze i to się nie zmieniło nawet teraz, kiedy święci wszystkie te triumfy, jest rozpoznawalny, sławny, a wielu zarówno młodych jak i starszych zawodników chce być taki jak on. Nawet mimo wszystkich tych sukcesów, rekordów, które pobił, tytułów, które zdobył, to nadal jest ten sam chłopak, co kilka lat temu. Absolutnie nic się nie zmienił, żadna woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i nie zaczął uważać się za nie wiadomo kogo. Ten sam uśmiech, to samo zachowanie, to samo podejście do życia. To nadal był ten sam chłopak, który w swoim pokoju ma całą półkę wyłożoną miniaturowymi motocyklami swojego idola, Valentino Rossiego. Nadal mieszka z rodzicami, nadal rodzina jest dla niego świętością i nadal jest tak samo ciekawy świata, jak dotychczas. Jedyne co można powiedzieć to to, że mamy dla siebie zdecydowanie mniej czasu niż wcześniej. Marc ma zawody, zazwyczaj co dwa tygodnie, za każdym razem w innym mieście, innym państwie, czasami na innym kontynencie. Dojazd, sesje treningowe, kwalifikacje, sam wyścig. Jakby nie patrzeć, kilka dni wyciągnięte z życiorysu. Potem powrót do domu, o ile po samym wyścigu nie czekają go testy, odrobina czasu na odpoczynek i powrót do pracy przygotowującej do kolejnych zawodów. I tak w kółko. Do tego od czasu do czasu dochodzą jeszcze jakieś wydarzenia związane z umowami sponsorskimi, wizyty w mediach... Trochę tego jest. Siłą rzeczy, nie widujemy się zbyt często, ale to sprawia, że za każdym razem bardziej doceniamy każdy moment w swoim towarzystwie. Jeśli już nie ma ich wiele to trzeba odpowiednio je celebrować. Bez względu na to, czy siedzimy na kanapie oglądając filmy, czy urządzamy sobie wycieczki rowerowe, czy gramy w gry na Playstation, czy wydurniamy się w ogrodzie należącym do rodziny Marc'a. Nie ważne, co robimy, ważne, że wspólnie.
To jest ten rodzaj więzi, którą niezwykle ciężko jest zerwać. Fakt, że znamy się od zawsze, że dokąd tylko sięgam pamięcią, on zawsze mi towarzyszy, sprawia, że nasza przyjaźń jest czymś naturalnym. Zupełnie normalna sprawa: ja i on. My. Nic dodać, nic ująć.
Wiem, że nie wszyscy patrzą na to przychylnym okiem. Wielu jest takich, którzy twierdzą, że to, co jest między nami, to jedna wielka ściema. Dla osób z naszego miasta nie jest to nic dziwnego. Od zawsze widzieli nas razem, więc to zupełnie normalna sprawa. Są jednak tacy, którzy patrzą na to nieco inaczej.
Przykład?
Nie szukając daleko, moi współlokatorzy.
Mieszkam razem z trójką innych osób: dwoma dziewczynami: Monicą i Victorią oraz chłopakiem: Tony'm. Serio, gorzej trafić chyba nie mogłam. Nie znałam ich wcześniej, nie licząc kilku rozmów przez Facebooka. Już wtedy wydawali mi się jacyś dziwni, ale powtarzałam sobie: "daj spokój, Dani, nie znasz ich, więc nic o nich nie wiesz". Niestety, okazało się, że owo wrażenie było jak najbardziej trafne. Pierwszy raz zobaczyłam się z nimi na żywo w dniu mojej przeprowadzki. Cudownym zrządzeniem losu Marc miał akurat wolne kilka dni, więc przyjechał do Barcelony razem ze mną, chcąc pomóc mi w przewiezieniu niezbędnych rzeczy. Całą resztę dostarczyć miał mi tata kilka dni później. Tak czy inaczej, dotarliśmy na miejsce, weszliśmy do mieszkania niosąc moje rzeczy i w tym momencie spotkaliśmy całą trójkę, czekającą na mnie w przedpokoju. Kiedy zobaczyli kto mi towarzyszy, nie powiem, że totalnie to po nich spłynęło. W Hiszpanii jest tak, że nawet jeśli nie interesujesz się sportami motorowymi, to i tak doskonale wiesz, kim są chociażby Marc czy jego kolega z zespołu, Dani Pedrosa. Tak samo było z moimi współlokatorami. Zarówno Maria jak i Victoria oraz Tony, doskonale wiedzieli kim jest mój przyjaciel i oczywiście nie mogło to przejść bez echa. Przywitali się standardowym uściskiem dłoni, multumem posłanych w naszym (bardziej Marc'a) kierunku i atmosferą, którą zdecydowanie można było zakwalifikować jako napiętą. Marc pomógł mi się rozpakować, posiedział chwilę, po czym ruszył w drogę powrotną do domu, bo kolejnego dnia musiał się stawić na testach z jego ekipą na jednym z hiszpańskich torów. Nie chcąc być niemiłą i zachowywać się jak totalne dziwadło, ruszyłam do kuchni, skąd słyszałam odgłosy konwersacji. Miałam z nimi mieszkać przez najbliższe dziesięć miesięcy, więc wypadało lepiej się poznać. Weszłam do środka, no i się zaczęło.
W trakcie naszej rozmowy cała trójka nie była w ogóle zainteresowana poznaniem mnie. Znacznie bardziej ciekawym tematem dla nich był nie kto inny jak Marc Marquez.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam absolutnie nic przeciwko fanom chłopaka, wręcz przeciwnie. Cieszę się, że są osoby, które go wspierają w każdym momencie jego sportowego życia, które lubią i podziwiają go za to, jaki jest i co osiągnął. To bardzo ważne dla zawodników, świadomość, że są ludzie, którzy doceniają twoje starania.
Problem z tą trójką polegał na tym, że przez jakiś czas traktowali mnie jak źródło informacji i łącznik między nimi a Marc'iem. Nawet nie wiem, jak mam to dokładnie wytłumaczyć. Dziewczyny chwaliły się tym, że znają go osobiście, chociaż zamieniły z nim tylko zwroty grzecznościowe przy powitaniu, a Tony wcale nie był lepszy. Wszystkim swoim znajomym powtarzali, że są z nim w kontakcie, że są dokładnie poinformowani co u niego słychać i sami zaliczyli się do grona jego bliskich znajomych. Do tego dochodziły jeszcze wszystkie te pytania kierowane w moją stronę, w stylu: "kiedy Marc nas odwiedzi?", "dlaczego go nie zaprosisz?", "co tam u niego słychać?". Momentem kulminacyjnym była sytuacja, w której dziewczyny ukradły mój telefon, podczas gdy ja brałam prysznic, tylko po to, żeby spisać numer do bruneta. Dzięki Bogu, nakryłam ich zanim zdążyły to zrobić i nie mogłam powstrzymać się od powiedzenia kilku ostrych słów prawdy. Od tego momentu atmosfera między nami była delikatnie mówiąc napięta. Tony trzymał stronę tej dwójki, co nie było wcale takie trudne do przewidzenia. Komentarze mówiące, że uczepiłam się Marc'a tylko dlatego, żeby czerpać z tego własne korzyści, albo że sam Marc traktuje mnie jako swoją prywatną zabawkę, były absolutnie na porządku dziennym. Nie powiem, żeby spłynęły one po mnie bez żadnej uwagi, bo tak nie było. Nie spotykałam się wcześniej z czymś takim, było mi okropnie przykro, ale jak zwykle w takich momentach Marc był niezastąpiony i to dzięki rozmowom z nim nauczyłam się nie zwracać na ich zaczepki uwagi. Ważne jest to, że my wiemy jaka jest prawda i tylko to się liczy. Nie musimy tłumaczyć się totalnie przed nikim.
Jedyne co się zmieniło to to, że za wszelką cenę chciałam oszczędzić sobie i jemu nieprzyjemności tego typu i zdecydowanie odmawiałam jeżdżenia z brunetem na wszelakie zawody, w których brał udział. Wolałam nie prowokować sytuacji, w których niektórzy zastanawialiby się "a co to za jedna kręci się po boksie Marqueza?".
Lubiłam swoją anonimowość i zdecydowanie nie chciałam nic w tej sprawie zmieniać.
I tego się trzymajmy.

*******

Po zarwanej nocce z powodu GP Japonii jestem bez zycia, ale na rozdzial zawsze znajdzie sie chwila ;)
Dzisiaj powtorka z rozrywki: 2:55 rozpoczynamy ogladanie!
Trzymajcie kciuki za pana Marqueza! :)
you-bring-me-back-to-life.blogspot.com

boys-like-you.blogspot.com