poniedziałek, 7 września 2015

17.

Od przeszło godziny miałam wrażenie, że moje ciało nie zmieniło swojej pozycji chociażby o milimetr. Siedziałam na niewielkim betonowym podeście tuż przed klatką prowadzącą do mojego bloku i wsłuchiwałam się w odgłosy, jakie mnie otaczały. Każdy szmer, każdy szelest, każdy szum, każdy najmniejszy dźwięk jaki docierał do moich uszu sprawiał, że trzęsłam się wewnątrz ze strachu, marząc o tym, żeby ktoś  w końcu zabrał mnie w miejsce, gdzie będę mogła poczuć się bezpiecznie. Sytuacja jaka miała miejsce dzisiaj w mieszkaniu sprawiła, że za żadne skarby świata nie chciałam tam wrócić, chociażby na chwilę. Nawet przenikliwe zimno, które nieustannie mi doskwierało nie mogło mnie przekonać do powrotu. Nieważne, że ubrana byłam tylko i wyłącznie w koszulkę na krótki rękaw i dżinsowe spodenki, nieważne, że każdy milimetr mojego ciała pokryty był gęsią skórką, nie ważne, że moje zęby powoli zaczynały lekko dzwonić, a ja sama trzęsłam się niemiłosiernie. Sama nie wiem z jakiego powodu bardziej. Z zima? Ze strachu? Idealną odpowiedzią byłoby, że z obu równocześnie w jednakowej proporcji.
Nie jestem osobą wybitnie strachliwą. Nie jest tak, że boję się własnego cienia, w nocy nie jestem w stanie wystawić chociażby małego paluszka z łóżka, nawet żeby pójść do toalety, a kiedy tylko za oknami robi się ciemno nie ma szans żebym wyszła na zewnątrz. Owszem, boję się kilku rzeczy, jak każdy normalny człowiek. Boję się pająków, boję się burzy, boję się oglądać strasznych horrorów o duchach... Do tej pory myślałam, że ze wszystkim innym jestem w stanie sobie poradzić, ale na moje nieszczęście, dzisiejszego późnego wieczora, albo jak kto woli wczesnej nocy, zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię. Przez moment, kiedy ten pijany gościu nie chciał wypuścić mnie ze swoich objęć, kiedy jego ohydne chciwe łapska wędrowały po moim ciele, a obrzydliwe usta zostawiały mokre ślady na mojej szyi i dekolcie, bałam się jak jeszcze nigdy. Żadna burza, żadne stado pająków, żaden najstraszniejszy z filmów nie byłby w stanie wywołać u mnie podobnej reakcji. Byłam jak sparaliżowana, przez moment nie mogłam złapać oddechu, czułam się jak typowa ofiara swojego potencjalnego oprawcy. Nigdy więcej, w całym swoim życiu nie chcę czuć czegoś takiego. Nie skłamię jeśli powiem, że to było najgorsze doświadczenie w moim dotychczasowym życiu.
I wiecie co jeszcze było takie straszne? Świadomość tego, że nikt z otaczających mnie w tamtym momencie osób mi nie pomoże. Że nawet jeśli ktoś by to wszystko zauważył, albo usłyszał, a nie oszukujmy się, jestem pewna, że moje krzyki były doskonale słyszalne, to i tak by nie zareagował. Czułam się bezsilna, opuszczona, całkowicie bezbronna i pozostawiona samotnie na pastwę silniejszej ode mnie osoby, której intencje były jednoznaczne. Cholera, gdyby nie udało mi się wyswobodzić i niezwłocznie uciec, to to skończyłoby się czymś okropnym. Czymś, o czym do tej pory czytałam w internecie, albo co widziałam w telewizji. Widziałam te wszystkie ofiary gwałtów, słuchałam ich historii, było mi ich żal, było mi ich szkoda, ale to wszystko. Nigdy nie zetknęłam się z tym w realnym życiu, nigdy nikt z mojego otoczenia nie padł tego ofiarą, nigdy nie musiałam w żaden sposób się z tym zmagać. A tymczasem, wystarczył jeden moment, jedna chwila, jeden pijany gościu znajdujący się w miejscu, które miało być dla mnie moją bezpieczną strefą, żeby to wszystko uderzyło we mnie niczym rozpędzony autobus.
Może przeżywam, może koloryzuję, może za bardzo dramatyzuję, ale nie mam wątpliwości co do tego, jakie były jego intencje. A świadomość, że byłam raptem o krok, o włos, o ułamek chwili od najgorszego, sprawiał, że z moich oczu po raz kolejny wypłynęła fala łez. I płynęła cały czas, aż do momentu, w którym przed moim blokiem, w niedozwolonym do tego miejscu, zaparkował samochód należący do mojego przyjaciela. Musiał złamać stanowczo zbyt dużo przepisów, skoro dotarł tutaj w tak rekordowym tempie.
-O Boże, Dani! - widząc jak pospiesznie opuścił pojazd i jak biegiem do mnie dotarł, zerwałam się z pozycji siedzącej tylko po to, by sekundę później być już uwięzioną w jego bezpiecznych ramionach. - Nic ci nie jest?! Jesteś cała?! Boli cię coś?! - zasypał mnie pytaniami, chwytając moją twarz w swoje dłonie i uważnie skanując moją twarz i widoczne dla jego oka części ciała, zapewne w poszukiwaniu potencjalnych ran. - Cholera, przecież ty zamarzasz! - odsunął się ode mnie i czym prędzej ściągnął z siebie czarną, zapinaną na zamek bluzę z kapturem, którą następnie zarzucił na moje ramiona. - Siedziałaś tutaj cały czas i czekałaś na mnie?
-Ja... - odchrząknęłam delikatnie, chcąc doprowadzić mój głos do względnego porządku. Łzy, które cały czas spływały w dół moich policzków wcale nie ułatwiały mi sprawy. - Po prostu się bałam. Nie chciałam tam wracać, ja... - w moich oczach po raz kolejny pojawiła się panika, z którą cały czas walczyłam. - Boże, jak dobrze, że jesteś. - poddałam się i wtulając swoją twarz w jego szyję, zaniosłam się jeszcze większym szlochem.
-Opowiesz mi dokładnie co się stało? - zapytał delikatnie, gładząc swoimi dłońmi moje plecy, chcąc dodać mi otuchy i zapewnić, że jest tutaj ze mną i wszystko będzie dobrze. Silił się na spokój i opanowanie, ale nie potrzeba wcale wnikliwego obserwatora żeby wiedzieć, że to tylko gra pozorów. Napięte mięśnie, wyprostowana sylwetka, głos zawierający w sobie niebezpieczne tony... Był wściekły. Absolutnie wściekły.
-Ja... - pociągnęłam nosem, nadal się od niego nie odsuwając. - Wróciłam do domu od Blanci, uczyliśmy się do późna, myślałam, że wszystko będzie normalnie... Moi współlokatorzy urządzili imprezę, zaprosili ludzi, których kompletnie nie znam, weszłam do pokoju, a chwilę później zjawił się tam jakiś pijany typ. Ja... On... - sama nie wiedziałam jak się wysłowić.
-Zrobił ci coś? - jego ton był spięty, tak bardzo ostry, że byłby w stanie przeciąć stal, gdyby tylko mógł.
-On mnie dotykał i ja usiłowałam się wyrwać, ale on był tak cholernie silny i... - ponownie pociągnęłam nosem w niezbyt atrakcyjny sposób, ale w tym momencie było mi wszystko jedno. - Kopnęłam go i uciekłam z mieszkania. Zadzwoniłam po ciebie i nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że jesteś.
-Chodź. - odsunął się ode mnie, pospiesznie chwytając moją dłoń w swoją. - Zabierzesz swoje rzeczy i wrócimy do domu. - zarządził, kierując się ku wejściu do bloku. Im bliżej byłam mojego mieszkania, tym głośniejsza stawała się muzyka i dźwięki rozmów dobiegających stamtąd. Moje nogi powoli stawały się jak z ołowiu, każdy krok był mniejszy niż poprzedni, wykonany przy zużyciu większej dawki energii i nie byłam do końca pewna, czy chcę tam wejść. Marc, jakby doskonale wiedział, o czym właśnie myślę, mocniej ścisnął moją dłoń.
Wystarczyło przekroczyć próg mieszkania by kakofonia dźwięków sprawiła, że serce zaczęło mi bić kilka razy szybciej. Jeśli wcześniej miałam nogi jak z ołowiu, to teraz strukturą przypominały bardziej watę i gdyby nie podtrzymująca mnie ręka Marqueza, jestem pewna, że padłabym jak rażona piorunem.
Pospiesznie skierowaliśmy się do mojego pokoju, który na całe szczęście był już pusty. Brunet ruszył do szafy, z której wyciągnął moją torbę, rzucając ją pospiesznie na łóżko.
-Pakuj się. - zarządził i nawet nie miałam zamiaru się z nim sprzeczać, wręcz przeciwnie, zabrałam się do tego niemal automatycznie i z nadmiernym pośpiechem. Chłopak w tym czasie stał na środku pokoju, oddychając głęboko i co chwilę nerwowym gestem przeczesując swoje włosy. Co jakiś czas zaciskał dłonie w pięści co było ostatecznym potwierdzeniem na to, jak wielka złość kumuluje się w jego wnętrzu. To było dziwne, widzieć go w takim stanie. Niezwykle trudno było wyprowadzić go z równowagi. Do wielu spraw potrafił podchodzić z chłodną głową, podczas gdy inni już dawno dawaliby się ponieść emocjom. To po prostu... dziwne.
-Jestem gotowa. - powiedziałam kilka minut później, zasuwając zamek w torbie i zarzucając ją sobie na ramię. Zaraz i tak brunet mi ją odebrał i oboje wyszliśmy z mojego pokoju, kierując się prosto ku wyjściu.
-Marc? Nie spodziewaliśmy się, że wpadniesz! - zatrzymał nas głos Marii. Wystarczyło jedno spojrzenie w jej stronę żeby zauważyć, że dzisiejszego wieczora nie wylewała alkoholu za kołnierz. - Już idziecie? Zostańcie z nami! Impreza jest świetna! - uśmiechała się niczym totalna kretynka, kierując słowa do naszej dwójki, ale wzroku nie spuszczając tylko z Marqueza. - Koniecznie muszę z tobą zatańczyć! - puściła mu oczko. Chłopak już otwierał usta, żeby jej coś odpowiedzieć i zapewne nie byłoby to nic przyjemnego, gdyby nie przerwała nam kolejna osoba, niemal wtaczająca się do przedpokoju. Momentalnie mocniej zacisnęłam palce na ramieniu Marca i schowałam się za jego plecami, zaczynając lekko drżeć.
-To on? - odwrócił w moją stronę głowę. Kompletnie nie ufając mojemu głosowi, kiwnęłam tylko głową, potwierdzając tym samym jego przypuszczenia. Nawet nie zdążyłam zareagować kiedy brunet odłożył torbę na ziemię, tuż koło moich stóp, pospiesznie podszedł do nieznajomego chłopaka i sekundę później jego pięść znalazła się na jego twarzy. Zamroczony alkoholem i niewątpliwą siłą uderzenia, facet zachwiał się na nogach, by następnie przewrócić się niemal bezwładnie na podłogę. Miałam wrażenie, że w przedpokoju nastała kompletna cisza. Nie docierały do mnie dźwięki muzyki puszczanej w pokoju Marii, nie docierały do nie odgłosy rozmów tam prowadzonych, nie słyszałam jęków wydostających się z ust chłopaka, który trzymał się za swój obficie krwawiący nos. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w sylwetkę mojego przyjaciela i nie byłam w stanie ruszyć się nawet o milimetr.
-Co ty robisz?! - pierwsza ocknęła się Maria. - Zwariowałeś? Dlaczego go uderzyłeś? - podeszła do bruneta, chcąc zwrócić na niego swoją uwagę, jednak na marne. Jego wzrok nadal utkwiony był w leżącym na podłodze chłopaku.
-Zbliż się do niej jeszcze raz nawet na krok, a cię zniszczę, śmieciu! - chyba nigdy, w całym swoim życiu nie słyszałam w jego głosie tyle jadu i nienawiści, co w tej chwili. Nachylił się w jego stronę, żeby nadal jęczący z bólu chłopak lepiej go usłyszał. - Zrozumiałeś? Zobaczę cię jeszcze raz w jej okolicy, nawet przypadkiem, albo dowiem się od niej, że w jakikolwiek sposób zakłóciłeś jej spokój, zrobię wszystko, żebyś doświadczył w swoim życiu prawdziwego cierpienia. Masz na to moje słowo. - posłał mu ostatnie piorunujące spojrzenie, po czym odwrócił się od niego, wracając do mnie.
-Nie zostaniecie? Ktoś mi wyjaśni co tu się właśnie stało? Marc, co się dzieje? - zdezorientowana Maria kierowała swoje pytania do mojego przyjaciela, zupełnie jakby była dla niego jakąś bliską osobą. Jej wzrok nieustannie wędrował między brunetem, nadal krwawiącym kolegą, a mną.
-Proponuję na przyszłość lepiej dobierać sobie znajomych. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, patrząc na nią jak na trędowatą. - Powiedziałbym, że wedle swoich możliwości i dopasowania, ale patrząc na ciebie, nie jestem do końca pewien, czy to dobra rada. - dodał, po czym odwrócił się do niej plecami i ponownie chwycił moją torbę w swoją dłoń.
-Chodź, Dani, zabieram cię do domu. - zwrócił się do mnie, a złość w jego cudownych oczach została zastąpiona bezkresem czułości, wobec której nie potrafiłam wypowiedzieć ani słowa. Splótł ze sobą palce naszych dłoni by chwilę później wyprowadzić mnie z mieszkania, w którym obecnie nie miałam najmniejszej ochoty dłużej przebywać.
Dom. Tego miejsca mi teraz potrzeba.



*******
Także ten :D
Hope you enjoyed! x