piątek, 10 października 2014

2.

Rozdzial typowo opisowy, z gory uprzedzam ;)

***

Byłam właśnie w trakcie wykładania zakupów z torby na blat stołu, kiedy to mój telefon zapikał, informując mnie o nadejściu nowej wiadomości.
Pospiesznie dokończyłam swoją pracę, kierując się do pokoju. Dosłownie dwie minuty temu weszłam do pustego już mieszkania, obładowana zakupami. Mając na uwadze dzisiejszy wieczór filmowy z przyjaciółmi, zaopatrzyłam się w różnego rodzaju przekąski, pokroju paluszków, precelków, chipsów i moich ukochanych biszkoptów. Do picia kupiłam tylko sok pomarańczowy, wiedząc, że Santi i tak zawali nas alkoholem. Cały Perreira.
Telefon leżał, rzucony bez specjalnej delikatności na łóżko. Odblokowałam klawiaturę i na mojej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy zobaczyłam nadawcę. Uśmiech, ale i lekki stres odnośnie treści wiadomości. Nie śledziłam przebiegu dzisiejszych treningów i mogłam mieć tylko nadzieję, że nie stało się nic złego.

"Ty rozwaliłaś kolokwium (gratuluję! ;*), a ja rozwaliłem oba treningi. Zdecydowanie nadajemy na tych samych falach ;p"

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Głupek, ale kochany, cholernie zdolny głupek.

"Gratuluję! Widzę, że dalej jesteś samolubny i nie dajesz rozwinąć skrzydeł innym zawodnikom ;d"

Kliknęłam "wyślij". Minęła ledwie minuta, a już odpisał:

"Uczę się od Ciebie;d Poza tym to nie jest koncert życzeń, a ja prezentów nie rozdaję ;) Jestem na fali, głupio byłoby tego nie wykorzystać :)"
"Wypraszam sobie! Jestem najmniej samolubną osobą na świecie! o.O Jesteś genialny, a nie, że jesteś na fali, pfff!"

Byłam co do tego przekonana. Bycie na fali zwycięstw byciem na fali zwycięstw, ale to jego talent, umiejętności, nienasycony apetyt na zwyciężanie i pewnego rodzaju upór doprowadziło go do tego miejsca, w którym teraz jest. Chyba nie mogłabym być z niego bardziej dumna. Zasłużył swoją ciężką pracą na wszystko to, co obecnie go spotyka.

"Słodzisz mi, jak zwykle! Cholera, tęsknię za Tobą!... ;("

Momentalnie się rozczuliłam.

"Ja za Tobą też! ;("
"Odbijemy to sobie po moim powrocie! :) Zmieniając temat, jakie plany na resztę dnia?"
"Wieczorem mają wpaść Blanca i Santi. Nic specjalnego, obejrzymy parę filmów i pewnie pójdziemy spać."

Nie pytałam o jego plany, bo doskonale wiedziałam, co będzie robił. Najpierw analiza minionego treningu, dyskusja na temat nadchodzącego, pogranie z Alexem na Playstation, a potem spać, żeby jutro nie wyglądać jak zdjęty z krzyża. Wyścigowe weekendy wyglądają prawie zawsze w ten sposób. Po wszystkich tych latach zdążyłam już do tego przywyknąć.

"Nie brzmi najgorzej :) Odezwę się później, bo tata już się krzywi, że zamiast słuchać, ja piszę z Tobą o.O Miłego wieczoru, pozdrów Blancę i Santiago! ;) PS: Alex przesyła wirtualne buziaki... Serio?"

Parsknęłam śmiechem. On naprawdę jest nieziemski.
Odłożyłam telefon z powrotem na łóżko, nie odpisując już nic. Wolałam mu dłużej nie przeszkadzać, skoro najwyraźniej ma kilka spraw do obgadania ze swoją ekipą.
Właśnie, może w końcu wyjaśnię, kto to jest Marc?
Marc Marquez. Najmłodszy w historii, nadal panujący, mistrz świata motocyklowego cyklu MotoGP. Jeden z największych, według opinii niektórych specjalistów, talentów młodego pokolenia ostatnich lat. I trudno się z tym nie zgodzić, kiedy patrzy się na przebieg jego sportowej kariery w ostatnich latach. 2011 rok i pierwsze mistrzostwo świata w serii 125CC. 2011 rok i wicemistrzostwo w Moto2. 2012 należał ponownie do niego, co potwierdził tytułem mistrza świata w serii Moto2. Rok 2013 był jego debiutem w najbardziej prestiżowym cyklu motocyklowych mistrzostw świata, a konkretniej MotoGP. Wielu ludzi spodziewało się, że namiesza w szeregu starszych, utytułowanych i zdecydowanie bardziej doświadczonych zawodników, ale mało kto postawiłby na to, że zrobi to w tak spektakularny sposób, zdobywając w swoim debiutanckim sezonie tytuł mistrza świata. A wszystko to, mając zaledwie 20 lat! Tym samym zapisał się na kartach historii drukowanymi literami.
A jak to się stało, że znam kogoś takiego jak on?
No cóż, jestem w jego życiu od zawsze, czy tego chcę, czy nie. Powód?
Nic nadzwyczajnego. Po prostu wychowywaliśmy się na tym samym podwórku. To z nim grałam w piłkę, obijając garaże i mury budynków, ku ogromnemu niezadowoleniu sąsiadów. To z nim wdrapywałam się na drzewa, to z nim zdzierałam sobie łokcie i kolana, to z nim snułam plany zawojowania świata, to z nim wiążą się prawie wszystkie moje wspomnienia z dzieciństwa.
Dla wszystkich dookoła byliśmy jak idealnie zgrane rodzeństwo, które zawsze wszystko robiło razem. Od tego czasu minęło wiele lat, ale jak do tej pory absolutnie nic się między nami nie zmieniło. Towarzyszyłam mu w jego sportowej karierze już od najmłodszych lat, kiedy to jako czteroletni smyk po raz pierwszy wsiadł na motocykl oraz śmigał na małym motorku po torze dla dzieci. Byłam z nim od zawsze i to się nie zmieniło nawet teraz, kiedy święci wszystkie te triumfy, jest rozpoznawalny, sławny, a wielu zarówno młodych jak i starszych zawodników chce być taki jak on. Nawet mimo wszystkich tych sukcesów, rekordów, które pobił, tytułów, które zdobył, to nadal jest ten sam chłopak, co kilka lat temu. Absolutnie nic się nie zmienił, żadna woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i nie zaczął uważać się za nie wiadomo kogo. Ten sam uśmiech, to samo zachowanie, to samo podejście do życia. To nadal był ten sam chłopak, który w swoim pokoju ma całą półkę wyłożoną miniaturowymi motocyklami swojego idola, Valentino Rossiego. Nadal mieszka z rodzicami, nadal rodzina jest dla niego świętością i nadal jest tak samo ciekawy świata, jak dotychczas. Jedyne co można powiedzieć to to, że mamy dla siebie zdecydowanie mniej czasu niż wcześniej. Marc ma zawody, zazwyczaj co dwa tygodnie, za każdym razem w innym mieście, innym państwie, czasami na innym kontynencie. Dojazd, sesje treningowe, kwalifikacje, sam wyścig. Jakby nie patrzeć, kilka dni wyciągnięte z życiorysu. Potem powrót do domu, o ile po samym wyścigu nie czekają go testy, odrobina czasu na odpoczynek i powrót do pracy przygotowującej do kolejnych zawodów. I tak w kółko. Do tego od czasu do czasu dochodzą jeszcze jakieś wydarzenia związane z umowami sponsorskimi, wizyty w mediach... Trochę tego jest. Siłą rzeczy, nie widujemy się zbyt często, ale to sprawia, że za każdym razem bardziej doceniamy każdy moment w swoim towarzystwie. Jeśli już nie ma ich wiele to trzeba odpowiednio je celebrować. Bez względu na to, czy siedzimy na kanapie oglądając filmy, czy urządzamy sobie wycieczki rowerowe, czy gramy w gry na Playstation, czy wydurniamy się w ogrodzie należącym do rodziny Marc'a. Nie ważne, co robimy, ważne, że wspólnie.
To jest ten rodzaj więzi, którą niezwykle ciężko jest zerwać. Fakt, że znamy się od zawsze, że dokąd tylko sięgam pamięcią, on zawsze mi towarzyszy, sprawia, że nasza przyjaźń jest czymś naturalnym. Zupełnie normalna sprawa: ja i on. My. Nic dodać, nic ująć.
Wiem, że nie wszyscy patrzą na to przychylnym okiem. Wielu jest takich, którzy twierdzą, że to, co jest między nami, to jedna wielka ściema. Dla osób z naszego miasta nie jest to nic dziwnego. Od zawsze widzieli nas razem, więc to zupełnie normalna sprawa. Są jednak tacy, którzy patrzą na to nieco inaczej.
Przykład?
Nie szukając daleko, moi współlokatorzy.
Mieszkam razem z trójką innych osób: dwoma dziewczynami: Monicą i Victorią oraz chłopakiem: Tony'm. Serio, gorzej trafić chyba nie mogłam. Nie znałam ich wcześniej, nie licząc kilku rozmów przez Facebooka. Już wtedy wydawali mi się jacyś dziwni, ale powtarzałam sobie: "daj spokój, Dani, nie znasz ich, więc nic o nich nie wiesz". Niestety, okazało się, że owo wrażenie było jak najbardziej trafne. Pierwszy raz zobaczyłam się z nimi na żywo w dniu mojej przeprowadzki. Cudownym zrządzeniem losu Marc miał akurat wolne kilka dni, więc przyjechał do Barcelony razem ze mną, chcąc pomóc mi w przewiezieniu niezbędnych rzeczy. Całą resztę dostarczyć miał mi tata kilka dni później. Tak czy inaczej, dotarliśmy na miejsce, weszliśmy do mieszkania niosąc moje rzeczy i w tym momencie spotkaliśmy całą trójkę, czekającą na mnie w przedpokoju. Kiedy zobaczyli kto mi towarzyszy, nie powiem, że totalnie to po nich spłynęło. W Hiszpanii jest tak, że nawet jeśli nie interesujesz się sportami motorowymi, to i tak doskonale wiesz, kim są chociażby Marc czy jego kolega z zespołu, Dani Pedrosa. Tak samo było z moimi współlokatorami. Zarówno Maria jak i Victoria oraz Tony, doskonale wiedzieli kim jest mój przyjaciel i oczywiście nie mogło to przejść bez echa. Przywitali się standardowym uściskiem dłoni, multumem posłanych w naszym (bardziej Marc'a) kierunku i atmosferą, którą zdecydowanie można było zakwalifikować jako napiętą. Marc pomógł mi się rozpakować, posiedział chwilę, po czym ruszył w drogę powrotną do domu, bo kolejnego dnia musiał się stawić na testach z jego ekipą na jednym z hiszpańskich torów. Nie chcąc być niemiłą i zachowywać się jak totalne dziwadło, ruszyłam do kuchni, skąd słyszałam odgłosy konwersacji. Miałam z nimi mieszkać przez najbliższe dziesięć miesięcy, więc wypadało lepiej się poznać. Weszłam do środka, no i się zaczęło.
W trakcie naszej rozmowy cała trójka nie była w ogóle zainteresowana poznaniem mnie. Znacznie bardziej ciekawym tematem dla nich był nie kto inny jak Marc Marquez.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam absolutnie nic przeciwko fanom chłopaka, wręcz przeciwnie. Cieszę się, że są osoby, które go wspierają w każdym momencie jego sportowego życia, które lubią i podziwiają go za to, jaki jest i co osiągnął. To bardzo ważne dla zawodników, świadomość, że są ludzie, którzy doceniają twoje starania.
Problem z tą trójką polegał na tym, że przez jakiś czas traktowali mnie jak źródło informacji i łącznik między nimi a Marc'iem. Nawet nie wiem, jak mam to dokładnie wytłumaczyć. Dziewczyny chwaliły się tym, że znają go osobiście, chociaż zamieniły z nim tylko zwroty grzecznościowe przy powitaniu, a Tony wcale nie był lepszy. Wszystkim swoim znajomym powtarzali, że są z nim w kontakcie, że są dokładnie poinformowani co u niego słychać i sami zaliczyli się do grona jego bliskich znajomych. Do tego dochodziły jeszcze wszystkie te pytania kierowane w moją stronę, w stylu: "kiedy Marc nas odwiedzi?", "dlaczego go nie zaprosisz?", "co tam u niego słychać?". Momentem kulminacyjnym była sytuacja, w której dziewczyny ukradły mój telefon, podczas gdy ja brałam prysznic, tylko po to, żeby spisać numer do bruneta. Dzięki Bogu, nakryłam ich zanim zdążyły to zrobić i nie mogłam powstrzymać się od powiedzenia kilku ostrych słów prawdy. Od tego momentu atmosfera między nami była delikatnie mówiąc napięta. Tony trzymał stronę tej dwójki, co nie było wcale takie trudne do przewidzenia. Komentarze mówiące, że uczepiłam się Marc'a tylko dlatego, żeby czerpać z tego własne korzyści, albo że sam Marc traktuje mnie jako swoją prywatną zabawkę, były absolutnie na porządku dziennym. Nie powiem, żeby spłynęły one po mnie bez żadnej uwagi, bo tak nie było. Nie spotykałam się wcześniej z czymś takim, było mi okropnie przykro, ale jak zwykle w takich momentach Marc był niezastąpiony i to dzięki rozmowom z nim nauczyłam się nie zwracać na ich zaczepki uwagi. Ważne jest to, że my wiemy jaka jest prawda i tylko to się liczy. Nie musimy tłumaczyć się totalnie przed nikim.
Jedyne co się zmieniło to to, że za wszelką cenę chciałam oszczędzić sobie i jemu nieprzyjemności tego typu i zdecydowanie odmawiałam jeżdżenia z brunetem na wszelakie zawody, w których brał udział. Wolałam nie prowokować sytuacji, w których niektórzy zastanawialiby się "a co to za jedna kręci się po boksie Marqueza?".
Lubiłam swoją anonimowość i zdecydowanie nie chciałam nic w tej sprawie zmieniać.
I tego się trzymajmy.

*******

Po zarwanej nocce z powodu GP Japonii jestem bez zycia, ale na rozdzial zawsze znajdzie sie chwila ;)
Dzisiaj powtorka z rozrywki: 2:55 rozpoczynamy ogladanie!
Trzymajcie kciuki za pana Marqueza! :)
you-bring-me-back-to-life.blogspot.com

boys-like-you.blogspot.com

2 komentarze:

  1. Ale jak to przyjaciółmi? No ja się tak nie bawię, no bo to przesada... Ja tu sobie planuję już romanse i inne takie takie, a tu mi wyskakuje z przyjacielem z dzieciństwa! Mają się pocałować, o! Nie wiem kiedy! Grając w butelkę, opierając się o mur po przyjechaniu nad ranem po przemoczoną Dani, między samochodami czy szukając restauracji w której wszystkie literki w neonie świecą się. NIE INTERESUJĘ MNIE jak, gdzie, kiedy!
    PS. Kiedy 3? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. 40 yr old Software Engineer I Margit Chewter, hailing from Saint-Sauveur-des-Monts enjoys watching movies like Planet Terror and Cooking. Took a trip to Primeval Beech Forests of the Carpathians and drives a Bugatti Veyron 16.4 Grand Sport. Internet

    OdpowiedzUsuń