środa, 31 grudnia 2014

9.

Kolejnego dnia obudziło mnie pukanie do drzwi. Chwilę zajęło mi zorientowanie się w sytuacji, uzmysłowienie sobie gdzie w ogóle jestem i dlaczego się obudziłam. Tak, jestem w swoim własnym pokoju, w moim własnym łóżku, a debatowanie do późnych godzin nocnych z braćmi Marquez najwyraźniej mi nie służy, skoro po przebudzeniu czuję się jak zdjęta z krzyża.
-Danielle, żyjesz? - drzwi lekko się uchyliły i moim oczom ukazała się mama. - Wołam cię i wołam, a ty nic. - zacmokała z lekką irytacją. - Jesz z nami śniadanie, czy masz w planach dalej odsypiać?
-A która jest w ogóle godzina? - zapytałam, odchrząkając lekko. Mój głos z rana to nie jest najpiękniejszy dźwięk na świecie, uwierzcie mi.
-Dziewiąta. - odpowiedziała rodzicielka, na co przestałam pocierać nadal zaspane oko i spojrzałam na nią jak na nienormalną. Która, przepraszam? - O której ty w ogóle wróciłaś?
-Coś koło czwartej?
-Dziecko drogie... - westchnęła głośno. - Idź spać dalej, śniadanie może poczekać. - zarządziła, po czym, jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła.
-No i zgoda. - nie musiała mnie ani trochę namawiać do dalszego spania. Kilka minut później najzwyczajniej w świecie odpłynęłam.

***

Kiedy po raz kolejny się obudziłam, było chwilę po czternastej. Biorąc pod uwagę kosmiczną godzinę zaśnięcia, było to do przewidzenia. Tak, jestem śpiochem, tak, z samego rana w wolny dzień nie warto się do mnie dobijać i nie, absolutnie mi to nie przeszkadza.
Przeciągnęłam się we wszystkie strony chcąc całkowicie rozbudzić mój organizm, po czym od razu sięgnęłam za telefon. 3 nieprzeczytane wiadomości i 4 nieodebrane połączenia. Taka rozchwytywana z samego rana?

"Wstawaj, wstawaj, kwiatuszku! Co robimy dzisiaj? :)" nadawca nie kto inny jak Marc.

"Zjadłaś wszystkie biszkopty, nigdy więcej cię do siebie nie zaproszę -.-" - mimowolnie parsknęłam śmiechem. Alex, po prostu Alex.

"Proszę Dani, możemy porozmawiać?" 

Lekko otworzyłam oczy ze zdziwienia, widząc ostatniego smsa, a raczej jego nadawcę. Blanca. Przypomniało jej się o mnie? Dopiero? Szał.
Naprawdę nie chciałam być wredna, tym bardziej, że nie wiedziałam, co tak naprawdę się stało, ale nic nie poradzę na to, że jestem zła. Zostawili mnie samą w tym cholernym klubie, chociaż doskonale wiedzieli, że nie znam tam nikogo innego poza tym nieszczęsnym kuzynem Santiago (i nikt mi nie wmówi, że nie zauważyli, że ani trochę nie przypadł mi do gustu...), nie mam jak wrócić do domu i na dodatek wyszli sobie bez powiedzenia chociażby jednego słówka. Może mam jakieś średniowieczne poglądy i nie idę z duchem czasu, ale tak się chyba nie zachowują przyjaciele, prawda?
No cóż, Marc by się tak nie zachował...
Boże, no i dotarliśmy do momentu, w którym wszystkich do niego porównuje. Porażka.
Wyłączyłam wibracje w telefonie, przełączając je na normalny profil, po czym odłożyłam urządzenie z powrotem na łóżko, a samemu nareszcie się z niego zwlekłam. Szybkie spojrzenie za okno i na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Kolejny piękny dzień w mojej rodzinnej miejscowości. Czego chcieć więcej?
W tym momencie rozległ się głośny dźwięk burczenia w brzuchu.
-Dobra, wygrałeś. Można chcieć czegoś więcej. - mruknęłam i w piżamie ruszyłam do kuchni. W domu było jakoś nienaturalnie cicho, telewizor wyłączony, radio tak samo, nikt się nie krząta, nikt nie hałasuje. Jasny przekaz: jestem sama. Potwierdziło się to po wejściu do kuchni, gdzie na stole leżała kartka z pospiesznie skreślonymi przez mamę słowami:

"Pojechaliśmy na zakupy. Jak wstaniesz to wstaw kurczaka do piekarnika, dobrze?"

-Sie robi. - wyrzuciłam kartkę do kosza i zgodnie z prośbą rodzicielki wstawiłam kurczaka z dodatkami do pieca. Nastawiłam odpowiednią temperaturę i czas pieczenia i gotowe. Mama zdecydowanie przez ten weekend chce mnie podtuczyć. Co jak co, ale domowa kuchnia w żadnym wypadku nie może się równać z tą, którą mam w Barcelonie. Po pierwsze, dania gotowe ze słoika/paczki/torebki w starciu z prawdziwym, domowym, przyrządzonym przez moją mamę jedzeniem już na starcie są skazane na porażkę. A po drugie, no cóż, co tu dużo ukrywać, Gordon Ramsay to ze mnie żaden nigdy nie był i prawdopodobnie nie będzie. Kiedy jedni stali w niebie w kolejce po talent kulinarny, ja prawdopodobnie spałam gdzieś na uboczu. Nieważne.
Sięgnęłam z lodówki truskawkowy jogurt oraz sok pomarańczowy. Póki co musi wystarczyć, skoro niedługo i tak będzie obiad. Wolę trochę pogłodować wiedząc, co mnie czeka później niż nawpychać się teraz, a potem patrzyć jak cudowny kurczak w ziołach i bóg jeden wie czym jeszcze się marnuje. Nie ma szans.
Szybko zjadłam jogurt, wypiłam sok i już kierowałam się ku łazience, kiedy z pokoju dobiegł mnie dźwięk mojego telefonu. Przewróciłam oczami po czym ruszyłam w jego kierunku. Wyświetlacz jasno pokazywał, kto po raz kolejny dzwoni, a ja, nie chcąc być aż taką zołzą, odebrałam:
-Słucham? - dobra, może zabrzmiało to mało przyjaźnie, ale jakoś nie mogło mi nic innego przejść przez gardło.
~Cześć Dani. - głos Blanci zdecydowanie brzmiał niepewnie i byłam niemal święcie przekonana o tym, że właśnie siedzi wyprostowana jak struna i nerwowo zagryza wargę. Cała panna Martin. - Masz chwilę? Możemy pogadać?
-Mam i możemy. - rozsiadłam się wygodnie na łóżku. - Co jest?
~Chciałam cię przeprosić. No wiesz... Za... Wiesz.. - zaczęła się lekko jąkać, więc jak na dobrą przyjaciółkę przystało, od razu postanowiłam jej pomóc. Czujecie tę ironię?
-Za co? - zapytałam niby lekkim tonem. - Ach już wiem! Za to, że zostawiliście mnie jak taką idiotkę na pastwę tego kretyna, którego swoją drogą kompletnie nie znałam? Ty zresztą też nie. A co gdyby okazał się jakimś popieprzonym psychopatą? Przeszło ci to przez myśl? Blanca, cholera, ten koleś jawnie się do mnie dobierał, a wy sobie wyszliście jak gdyby nigdy nic! Wiesz ile ja się musiałam nakombinować, żeby jakimś cudem mu zwiać? Już nawet nie wspomnę o tym, że musiałam sama wracać pieszo do domu w środku nocy, za co dostało mi się opieprz od Marqueza. A wszystko to dlatego, że postanowiliście zwinąć się, ot tak, szybciej do domów, nie mówiąc mi ani słowa!
~Przespałam się z Santim. - usłyszałam cicho po drugiej stronie i przez moment miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Aż mnie wcięło!
-Przepraszam, co? - teraz ja też siedziałam wyprostowana jak na apelu w podstawówce.
~Nie wiem co nam strzeliło do głowy. W jednym momencie tańczyliśmy w klubie, a w drugim już całowaliśmy się koło toalet. Dani, boże, co ja najlepszego narobiłam? - słysząc w słuchawce jej płacz, od razu wszelka złość ze mnie wyparowała. Jak ręką odjął.
-Blanca, uspokój się i nie płacz! Jak to się w ogóle stało? Jak do tego doszło? - powiedzieć, że jestem w szoku to mimo wszystko lekkie niedopowiedzenie.
~Sama nie wiem co nam odwaliło. Zwinęliśmy się do domu bo chcieliśmy porozmawiać. Wiem, to brzmi totalnie głupio, ale naprawdę taki był zamiar. Pojechaliśmy taksówką do mieszkania Santiago, pamiętam, że rzeczywiście trochę rozmawialiśmy, przy okazji piliśmy jakieś wino i następne co wiem to to, że obudziłam się rano, kompletnie naga z nim w jednym łóżku. - wybuchnęła jeszcze większym płaczem. - Boże, Dani, co ja mam teraz zrobić? Jak ja mu spojrzę w oczy? Przecież to przekreśla naszą przyjaźń!
-Blanca, powiedz mi, tylko szczerze, dobrze? - cicho przytaknęła. - Czy ty coś do niego czujesz? Chodzi mi, że nie jak do przyjaciela tylko, wiesz... Coś więcej. - na moment nastała cisza, a chwilę później płacz znowu się wzmógł.
~Dani, jestem taka głupia. - no to odpowiedź była chyba jasna.
-Przestań gadać bzdury. - przewróciłam oczami. - Przede wszystkim się uspokój i skontaktuj z Santim. Musicie porozmawiać w cztery oczy i wyjaśnić całą tę sytuację. - ale akcja, matko boska. - Poważnie Blanca, mówię serio, zadzwoń do niego, albo napisz smsa, cokolwiek. - dodałam, słysząc, że chce to wtrącić. A znam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co to miało być.
~Okej. - chyba przestała płakać, a przynajmniej starała się tego nie robić. Dobre i to.
-Więc robisz to już teraz, a potem dajesz mi znać, jak poszło, jasne?
~Jasne. - zgodziła się. - I Dani, naprawdę przepraszam, za tę akcję. Chyba już nigdy nie ruszę alkoholu...
-Dobra dobra, powtarzasz to za każdym razem, jak męczy cię kac. - parsknęłam śmiechem. - Wyrok odroczony, między nami wszystko po staremu. Trzymam kciuki za rozmowę z Santim! -
Blanca tylko podziękowała, po czym obie się rozłączyłyśmy.
Serio, ale akcja.

***

-Chyba sobie żartujesz! - taka była reakcja Marc'a, kiedy mu powiedziałam o rozmowie mojej i mojej przyjaciółki. - Blanca i Santi? Poważnie?
-A wyglądam jakbym żartowała? - posłałam mu wymowne spojrzenie, krzywiąc się lekko. - No właśnie. - dodałam, na co brunet parsknął śmiechem. - Nie śmiej się, to poważna sprawa! - walnęłam go lekko w ramię, chcąc, żeby się ogarnął.
-Nie śmieję się. - widząc moją minę od razu zmienił zdanie. - No dobra, śmieję się, ale weź! Myślałaś kiedyś o tym, że do czegoś takiego dojdzie? Daj spokój, Santi i Blanca? Ten Santi, który wyrywa wszystkie dziewczyny, które jakoś wyglądają i nie uciekają przed nim w popłochu i ta Blanca, która jak to sama mówi, oddała serce wokaliście El Canto Del Loco? - powiedział i sposób w jaki to przedstawił sprawił, że sama również zaczęłam się śmiać. to chyba wina emocji. I hormonów.
-Boże, kompletnie nie wiem jak mam się zachować między nimi w poniedziałek. - pokiwałam nerwowo głową.
-Czemu martwisz się na zapas? - zapytał, obejmując mnie swoim ramieniem i przyciągając bliżej ku sobie. Mówiłam już, że uwielbiam, kiedy to robi? - Może wyjaśnią sobie wszystko i nie będzie w ogóle do czego wracać? Temat się rozpłynie i po problemie.
-Może masz rację?
-Nie może, tylko na pewno mam rację. Za dużo o wszystkim myślisz i wszystko analizujesz. Naprawdę, Dani, wrzuć na luz.
-I kto to mówi! - spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem, na co przewalił oczami. Nie oszukujmy się, Marc do spontanicznych osób w żadnym wypadku nie należy. A już na pewno nie w stopniu zaawansowanym. - Dobra, co ma być, to będzie. - stwierdziłam po kilku minutach ciszy. - Sami muszą to jakoś rozwiązać. Moje gadanie i rozmyślanie nic im nie pomoże.
-W końcu mówisz jak człowiek. - pocałował mnie w czubek głowy. - To co, seans filmowy? - zmienił temat.
-Tylko jak znowu włączysz "Wojownicze Żółwie Ninja" to wychodzę! - od razu zastrzegłam.
-Dobra, będę Donatellem kiedy indziej. - westchnął z udawaną rezygnacją. Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
Boże, jak ja uwielbiam tego chłopaka.




*******
Oby 2015 rok był najbardziej zajebistym rokiem w dziejach ludzkości, amen!