piątek, 5 lutego 2016

18.

Podróż do domu przebiegała w tak grobowej i cichej atmosferze, jak jeszcze chyba nigdy. Szczególnie między naszą dwójką. Zazwyczaj bywało tak, że buzie nie zamykały nam się nawet na chwilę, zwłaszcza jeśli nie widzieliśmy się ze sobą kilka dni, tak jak w tym przypadku. Mieliśmy sobie zawsze dużo do opowiedzenia, podzielenia się przeżyciami, przedyskutowania wielu spraw. Zresztą, potrafiliśmy rozmawiać nawet na najbardziej błahe tematy, a zachowywaliśmy się przy tym tak, jakbyśmy prowadzili ożywione debaty o znaczeniu globalnym.
Tym razem, siedząc na miejscu pasażera, miałam wrażenie, że atmosfera wokół nas była tak gęsta, że jeszcze chwila i mogłaby nas podusić. Zamknięci w niewielkiej przestrzeni jego samochodu czuliśmy się po prostu dziwnie. Cóż, przynajmniej ja się tak czułam, a o ile znam swojego przyjaciela, miał dokładnie to samo.
Nie musiałam być wnikliwym obserwatorem żeby to zauważyć. Gołym okiem dało się zauważyć, że emocje dnia dzisiejszego nadal z niego nie zeszły. Momentami ściskał kierownicę tak mocno, że jego palce robiły się niemal białe. Do tego zaciśnięta szczęka, wzrok wpatrzony prosto przed siebie. To nie była ta strona mojego przyjaciela, którą mogłam widywać na tyle często, żeby do niej przywyknąć.
-Marc? - postanowiłam przerwać ciszę panującą w samochodzie. Czułam, że jeszcze chwila i nie wytrzymam tego napięcia. Brunet spojrzał na mnie przez chwilę, pokazując mi gestem, że mnie słucha i prosi o kontynuowanie. - Wszystko dobrze?
-Co? - zapytał, totalnie zdziwiony.
-Pytam się czy wszystko dobrze. Wyglądasz na strasznie spiętego. Chcę wiedzieć, czy wszystko jest z tobą okej. - wzruszyłam delikatnie ramionami.
Odpowiedzi się nie doczekałam, za to Marc kilka minut później zahamował samochód tylko po to, by zjechać na pobliski parking i tam zatrzymać się całkowicie. Zgasił silnik, odetchnął kilkukrotnie po czym usiadł niemal bokiem na swoim siedzeniu i spojrzał na mnie tymi swoimi magicznymi oczami.
-Dani, poważnie? Pytasz się mnie, czy wszystko w porządku? Mnie? - zapytał, jakby niedowierzająco. - To ja powinienem się tego pytać ciebie. To nie ja przeszedłem dzisiaj przez małe piekło, to nie ja przeżyłem jeden z najgorszych wieczorów w swoim życiu i zdecydowanie to nie ja z naszej dwójki jestem osobą, o którą powinnaś się teraz martwić. Poważnie, Dani, nie pytaj mnie o to.
-Po prostu widzę, że coś jest nie tak i ja... Szczerze powiedziawszy trochę się stresuję. Nie chcę żebyś przeze mnie się tak zachowywał. - spuściłam głowę, przełykając z trudem ślinę. Czasami mam wrażenie, że jestem źródłem wielu problemów w jego życiu. Za każdym razem gdy coś się dzieje złego, od razu zgłaszam się do niego, zrzucając na jego barki dodatkowy ciężar. Jakby już nie miał go zbyt dużo. Jakby nie miał innych spraw, którymi zdecydowanie bardziej powinien zaprzątać sobie głowę. Cholera, powinien teraz odpoczywać, regenerować siły na kolejne zawody i spędzać czas ze swoją rodziną, a nie po raz kolejny być na moje zawołanie. Dlaczego dopiero teraz to do mnie dotarło? Egoistka, pieprzona, zapatrzona w siebie egoistka! - Przepraszam. - niemal wyszeptałam.
-Hej. - jego palce ujęły mój podbródek unosząc głowę ku górze, żebym ponownie mogła spojrzeć prosto w jego oczy. - Za co ty mnie przepraszasz?
-Zrujnowałam Ci dzisiejszy wieczór, zresztą nie pierwszy raz i naprawdę jest mi z tego powodu głu.. - nie dane mi było dokończyć.
-Żartujesz, prawda? - Marc spojrzał na mnie jak na nienormalną. - Musisz żartować, bo w przeciwnym razie większej bredni w życiu nie słyszałem. Cholera, dziewczyno! Gdybyś do mnie dzisiaj nie zadzwoniła to dopiero wtedy bym się wkurzył! Przepraszam, wiem, że może zachowuję się dziwnie i jestem małomówny i atmosfera jest drętwa... - wyrzucał z siebie słowa niczym z porządnej klasy karabinu. - Po prostu jestem tak wkurzony tym wszystkim co się stało i tak bardzo przerażony na myśl, że mogło się to skończyć znacznie inaczej,  a mnie przy tobie by nie było. Nie potrafię sobie z tym póki co poradzić, ale obiecuję Ci, że w żaden sposób nie jestem na ciebie zły, ani nic w tym stylu. Dani, serio, czasami jesteś totalnie głupia, jeśli chociaż przez chwilę tak pomyślałaś. - przewalił oczami, najwyraźniej załamany moją inteligencją. Nie mogłam zareagować inaczej jak delikatnym uśmiechem posłanym w jego stronę. Cholera, czym ja sobie zasłużyłam na to, żeby mieć go w swoim życiu?
-Dziękuję.
-I nie dziękuj! - zacmokał z irytacją. - Chodź tutaj, wariatko. - wystawił w moją stronę swoje ręce, by chwilę później zamknąć mnie w szczelnym uścisku swoich ramion. Momentalnie zamknęłam oczy delektując się chwilą i czując, jak wszystkie negatywne emocje ulatują w siną dal. Czułam się dobrze, a przede wszystkim bezpiecznie. Właśnie tego było mi potrzeba. - Nie wyobrażam sobie innej sytuacji niż ta, w której pojawiam się zawsze wtedy, kiedy mnie potrzebujesz. Zresztą, to działa w dwie strony. Ty zawsze jesteś dla mnie, a ja zawsze jestem dla ciebie. Po tylu latach powinnaś już do tego przywyknąć i brać to za pewnik. - dodał, cały czas mocno mnie przytulając, jedną dłonią gładząc moje plecy w czułym i rozluźniającym geście.
-Przepraszam, zachowuję się jak jakaś histeryczka. - westchnęłam głośno, kładąc swoją głowę na jego ramieniu. - Ten wieczór zdecydowanie dał mi się we znaki i nie marzę o niczym innym jak tylko znaleźć się w domu, z daleka od tego wszystkiego i spokojnie odpocząć.
-Więc nie marnujmy czasu! - zarządził odsuwając się ode mnie i posyłając mi jeden z tych swoich cudownych uśmiechów. Właśnie tego tak bardzo mi dzisiaj brakowało! Odpowiedziałam mu tym samym, a przynajmniej bardzo się starałam, żeby tak wyszło. Marquez odpalił ponownie silnik by kilka sekund później powrócić na drogę prowadzącą do domu.

*******

Wychodząc z samochodu już pod swoim domem czułam się zdecydowanie lepiej niż jeszcze jakiś czas temu. Dobrze wiedziałam, że przebywanie w swoim środowisku, w miejscu, które od zawsze i już chyba na zawsze będzie dla mnie synonimem bezpieczeństwa, na dodatek z osobami, które kocham najbardziej na świecie, wyjdzie mi na dobre. Od razu skierowałam swoje kroki ku drzwiom zewnętrznym, dzwoniąc dwukrotnie dzwonkiem. Tak, byłam na tyle głupia, że nie zabrałam swoich kluczy, które zapewne leżą teraz gdzieś w szufladzie biurka w Barcelonie. Mam tylko nadzieję, że rodzice nadal nie śpią i wpuszczą mnie do środka, bo inaczej średnio to widzę. Czekałam kilkadziesiąt sekund, które następnie zamieniły się w kilka minut, a odzewu ze strony domowników jak nie było, tak nie ma.
-Jeszcze nie weszłaś? - koło mnie zjawił się Marc, chowając do kieszeni swojej bluzy kluczyki od samochodu.
-Rodziców chyba nie ma w domu, albo śpią tak twardo, że nie słyszą jak się do nich dobijam. - po raz kolejny zadzwoniłam dzwonkiem, ale reakcja była dokładnie taka, jaką się spodziewałam. Nikt nie otworzył.
-O tej godzinie? - spojrzał na mnie lekko zdziwiony. W końcu nie było aż tak późno, a moi rodzice nie należą do osób, które chodzą spać z kurami i na dodatek zapadają w jakiś kamienny sen. Zazwyczaj potrafi obudzić ich nawet najmniejszy szelest za oknem.
-No tak, to głupie. - zmarszczyłam lekko brwi, zaczynając odczuwać niepokój. Bo skoro nie ma ich o tej porze w domu to gdzie w takim razie są? A jak stało się coś poważnego, a ja o tym nie wiem? A jak to coś z babcią? Cholera, to na pewno chodzi o babcię!
-Hej, spokojnie. - Marc, oczywiście od razu znalazł się jeszcze bliżej mnie, pocieszająco gładząc moje ramie. Ten człowiek potrafi czytać ze mnie jak z otwartej książki i to na dodatek takiej napisanej wielkimi, drukowanymi literami. - Może po prostu pojechali do nich w odwiedziny, zasiedzieli się i nie chcieli wracać po nocy do domu? Nie ma co od razu zakładać najczarniejszych scenariuszy, że są prawdziwe. - widząc moją nieprzekonaną minę, westchnął głośno, składając delikatny pocałunek na czubku mojej głowy. - Chodź, pójdziemy do mnie, posiedzimy z Alexem, albo pójdziemy spać, co tylko wolisz, a jutro z samego rana zadzwonisz do rodziców i dowiesz się co takiego się dzieje, dobrze?
-Obejrzymy Teen Wolfa? - zapytałam, uśmiechając się delikatnie.
-I znowu mam przez pół nocy wysłuchiwać o tym, jaki to Stiles jest idealny? - prychnął, ale mimo wszystko uśmiechnął się szeroko w ten swój niepowtarzalny sposób. - Masz ze mną stanowczo za dobrze, wiesz o tym? Ale zapomnij, że będę się z tym męczył w pojedynkę, mam zamiar zwołać posiłki!
-Jak obudzisz Alexa, o ile ten już zasnął, to wiesz, że on Cię zniszczy?
-Siła wyższa. - machnął niedbale ręką, a zrobił to w tak uroczy sposób, że nie mogłam się nie uśmiechnąć w jego kierunku.
A potem zabrał mnie do swojego domu.




*******
Najkrótszy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam, przepraszam.

<3