Standardowa, tradycyjna rozmowa z Marc'iem przeciągnęła się prawie pół godziny. Tak, wiem, miał nie dzwonić, tylko odpoczywać, ale to jest Marquez, z nim nie wygrasz.
~Nie mogłem zasnąć i musiałem zadzwonić. Nie złość się na mnie. - powiedział tym swoim proszącym głosem, którym był w stanie przekonać mnie prawdopodobnie do wszystkiego. Zresztą, złościć się na niego? Pff, dobre sobie!
Tak czy inaczej, nawet dobrze się złożyło. Mieliśmy w końcu więcej czasu, żeby na spokojnie porozmawiać, bez osób trzecich, które by nam to utrudniały. Wysłuchałam ze szczegółami dokładnej relacji z wyścigu, usłyszałam o wszystkich emocjach, jakie mu towarzyszyły przed i po zawodach, pogadaliśmy o planach na najbliższe dni... Krótko mówiąc, obgadaliśmy wszystkie te tematy, które w tamtym momencie wydawały się absolutnie najważniejsze.
Po zakończeniu rozmowy, nie mogłam się powstrzymać i powróciłam do czytania książki. Pochłaniałam rozdział za rozdziałem i wciągnęłam się w nią do tego stopnia, że kiedy wreszcie się od niej oderwałam, zegarek na wyświetlaczu mojego telefonu wskazywał 2:17. Serio, miałam wrażenie, że minęło maksymalnie godzina-półtorej, a nie że aż tyle!
I teraz, widząc na zegarku godzinę 6:37 miałam ochotę się rozpłakać. Gdybym na uczelni jako pierwsze miała wykłady to bez mrugnięcia okiem obróciłabym się na drugi bok i poszła spać dalej. Niestety, punktualnie o 8 rano zaczynałam zajęcia z podstaw marketingu, a są to jedne z najgorszych ćwiczeń w tym semestrze. Profesor należy do grona tych, którzy sprawiają wrażenie, jakby męczenie i dręczenie studentów było najlepszą możliwą i łatwo dostępną rozrywką. Może do profesora Fernandeza jej daleko, ale i tak jest na dobrej drodze, żeby kiedyś mu dorównać.
Taa, życie studenta bywa momentami dołujące.
Tak czy inaczej, chcąc czy nie chcąc, wystawiłam nogi spod kołdry, postawiłam bose stopy na podłodze, a potem już jakoś poszło.
Szybka poranna toaleta, ogarnięcie włosów, które dzisiaj, o dziwo (!), nie żyły swoim życiem i chciały ze mną współpracować, lekki makijaż i mogłam w końcu wyjść z łazienki.
W kuchni, przy stole, siedziała już zarówno Maria jak i Victoria. O ile znam Tony'ego, a mimo naszych, delikatnie mówiąc, dość napiętych stosunków, znam go na tyle, żeby wiedzieć, że o tej godzinie to on przewraca się jeszcze z boku na bok w swoim łóżku.
Ledwo weszłam do pomieszczenia, a one od razu zamilkły, co mogło świadczyć o tym, że rozmawiały na temat/tematy, który nie jest przeznaczony dla moich uszu.
Powstrzymałam się przed przewróceniem wymownie oczami.
Dziecinada w czystej postaci, nic dodać, nic ująć.
W ciszy przygotowałam sobie śniadanie. Nic wyszukanego, zwykła bułka z liściem sałaty i plastrem pomidora. Dodatkowo zbożowy batonik, którego miałam w planach zjeść w drodze na uczelnie. Standard.
-A ta jak zwykle się panoszy. Za kogo ona się uważa? - Victoria szepnęła do Marii, ale chyba nie zależało jej aż tak bardzo na tym, żebym tego nie usłyszała. Tego jej piskliwego głosu nie sposób przeoczyć.
-Niektórzy po prostu urodzili się po to, żeby zadzierać nosa i zgrywać księżniczkę. - prychnęła Maria, a jej równie głupia przyjaciółka zacmokała w geście aprobaty. Gdyby głupota potrafiła latać to naprawdę wystarczyłoby, żebym w tym momencie otworzyła okno i nie musiałabym się nimi więcej przejmować.
Nie mówiąc ani słowa, wzięłam przygotowane jedzenie i wyszłam z kuchni. Wolałam zjeść na spokojnie w swoim pokoju, niż przebywać z nimi w tym samym pomieszczeniu chociażby sekundę dłużej. Po co psuć sobie humor od samego rana?
Zjadłam śniadanie, spakowałam do końca torbę, wsunęłam na stopy moje ulubione trampki do kostki, zawiesiłam sobie na ramiona sweterek, bo temperatura z rana nie była jeszcze aż tak bardzo przyjemna, po czym gotowa do wyjścia, opuściłam mieszkanie.
Kolejny tydzień na uczelni czas zacząć. Słyszycie ten optymizm i radość w moim głowie? Taaa, sarkazm moim przyjacielem.
***
-Ta baba jest jakaś nienormalna! Serio, ona myśli, że generalnie nie mamy nic innego do roboty, tylko oranie się na jej przedmiot z uśmiechem na ustach? - Santi ledwo wyszedł z sali, w której przed chwilą odbyliśmy zajęcia z prawa w sporcie, a już zaczął bluzgać. I w tym momencie, ani trochę mu się nie dziwiłam. - Na dodatek się na mnie uwzięła! Co to w ogóle miało być? "Pan Perreira sprawia wrażenie, jak zwykle, mądrzejszego od innych, a przynajmniej tak mu się wydaje, wiec z całą pewnością zna odpowiedź na to pytanie". Pff niech sobie wsadzi tego minusa tam gdzie słońce nie dochodzi! - autentycznie był wkurzony, ale na jego miejscu, również bym była. Już od początku tego semestru profesor Almera upatrzyła go sobie jako potencjalną ofiarą i na każdych zajęciach znajduje okazję, żeby mu dopiec. - I na dodatek ten badziew na przyszły tydzień! - naszej kochanej profesor najwyraźniej męczenie jednostki nie wystarczyło, bo wymyśliła sobie jakieś głupie referaty na minimum sześć stron A4. Serio, niby co my mamy tam napisać? Rozumiem, dwie strony, maks trzy, ale aż tyle? I nawet nie mogę wyjść z opresji, radząc sobie standardowym trikiem, czyli powiększeniem pisma do niebotycznych rozmiarów, bo praca ma być napisana na komputerze. Jakby tego było mało, to mamy jeszcze dokładnie określony rodzaj czcionki oraz jej rozmiar.
Tak, ta kobieta ma zdecydowanie jakiś problem z sobą. Albo z nami. Jedno z dwóch, albo ich kombinacja.
-Módlmy się lepiej, żeby Fernandez nie wymyślił czegoś, żeby pobić ją w rankingu na najbardziej wymagające zadanie na najbliższe dni. - westchnęła Blanca. - Przyzwyczaił nas w końcu do gorszych rzeczy. - dodała.
-Nawet tak nie żartuj! I nie kracz, bo jeszcze serio coś z tego wyjdzie! - ofuknęłam ją, poprawiając pasek od torby. - Trzymajmy się optymistycznej wersji,że nic się dzisiaj spektakularnego nie zdarzy.
-Może poza pękniętymi spodniami Monity. - Santi wyszczerzył się jak głupi, na co mimowolnie parsknęłyśmy śmiechem. Taaak, nasza koleżanka z roku lubowała się w trochę ciaśniejszych częściach garderoby, ale dzisiaj pobiła samą siebie. Nie wiem jakim cudem wbiła się w te skórzane pułapki, a już totalnie nie mam zielonego pojęcia jakim cudem udaje jej się poruszać czy siadać. Magia. Albo lata wprawy.
-To by było epickie. - Blanca otarła dłonią oczy.
Tak, wizja idealna. Tym bardziej, że żadne z nas za nią nie przepada. Typowy przykład osoby, która została przyjęta na tę uczelnię chyba tylko dlatego, żeby wyrównać szanse osobom głupim jak but.
-A zmieniając temat, wracacie na weekend do domu? - widząc, że już otwieram usta, żeby odpowiedzieć na jego pytanie, machnął tylko lekceważąco dłonią. - Ciebie to ja się w ogóle nie pytam, oszczędzaj powietrze. Chyba nawet wszyscy w kosmosie wiedzą, że Marquez wraca do domu więc ty spakujesz manatki szybciej niż ja zdążę powiedzieć "Missisipi".
-Czemu akurat Missisipi? - uniosłam lewą brew ku górze, drocząc się.
-Nie wiem, nie ważne, mało istotne! - ponownie machnął ręką. - A ty Blanca? - wrócił do głównego tematu.
-Byłam dwa tygodnie temu, poza tym rodzice gdzieś wyjeżdżają, więc teraz pewnie zostanę tutaj. - odpowiedziała. - A co ci chodzi po tej twojej małej główce?
-Cicho, krasnalu! - palnął, nawiązując do jej niskiego wzrostu. Zresztą, przy nim większość osób wydaje się niska, co chłopakowi wprost wybitnie odpowiadało. - Dani, jedziesz w piątek czy w sobotę?
-Pojęcia nie mam. - wzruszyłam ramionami, a widząc jego zirytowane spojrzenie, szybko dodałam: - To zależy od tego, czy przyjedzie po mnie tata, czy będę jechała autobusem bądź pociągiem. Wyjdzie w praniu. A czemu tak dopytujesz?
-Bo ktoś mi kiedyś obiecał, że pójdziemy w końcu na imprezę. - mogłyśmy w sumie się spodziewać, że cała ta rozmowa biegnie ku czemuś takiemu. Niemal równocześnie przewróciłyśmy oczami. - Ja przetrwałem wasze płacze na tych głupich komediach romantycznych czy co to za inne badziewia były! - prychnął głośno. - Poza tym musimy się jakoś rozerwać! Wiecie kiedy ostatni raz gdzieś razem wyszliśmy?
-O ile mnie pamięć nie myli to dwa tygodnie temu. - słusznie zauważyłam.
-No właśnie! Dwa tygodnie! Wiecie jak to długo? Stanowczo za długo! To co powiecie na szybką i intensywną imprezę na koniec tygodniowych zajęć? - jego mina, z jaką na nas patrzył, była tak bardzo prosząca, że po prostu nie miałam serca mu odmówić. Jak znam Blancę to pewnie odczuwała dokładnie to samo.
Zdecydowanie mamy zbyt miękkie serca dla tego postrzelonego szatyna.
-W czwartek po zajęciach? - zaproponowała, na co Santi zaklaskał w dłonie jak takie nakręcone małe dziecko, któremu mama obiecała kupno nowej zabawki. Mentalnie czasami naprawdę sprawia wrażenie takiego typowego sześciolatka, ale i tak nie zamieniłabym go na nikogo innego. Taki Santi to jedyny w swoim rodzaju Santi.
-Ja jestem za! - od razu odpowiedział, zupełnie jakby się bał, że za moment się rozmyślimy. Spojrzał na mnie wymownym, wyczekującym wzrokiem.
-Nie to żebym miała jakieś wyjście. - przewaliłam oczami. - Czwartek brzmi wspaniale! - posłałam w jego stronę maksymalnie przesłodzony uśmiech, trzepocząc przy tym rzęsami.
-No i pięknie! - jego uśmiech chyba nie mógłby być szerszy. - Będzie z nami mój kuzyn, Javier. Mam nadzieję, że to nie będzie żaden problem? - obie pokiwałyśmy przecząco głowami. - Przyjedzie do Barcelony na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy, a że nie ma gdzie się zatrzymać, to zwali się do nas. Głupio tak go zostawić, wiec wezmę chłopaka, niech się trochę zabawi, życia pozna.
-Jeny, to ile on ma lat? - Blanca uniosła brew ku górze.
-Dwadzieścia cztery. - odpowiedział, na co obie prychnęłyśmy śmiechem. Rzeczywiście, ten "chłopiec" na pewno nie zna życia, a już szczególnie jego rozrywkowej części. Jeśli chociaż w niewielkim stopniu jest taki, jak jego młodszy kuzyn, to zapowiada się ciekawy wieczór. Gdyby tylko mógł towarzyszyć mi Marc...
Cholera, naprawdę za nim tęsknię. Niech już kończy te wszystkie testy i przyjeżdża jak najszybciej!
-To co, idziemy na następne zajęcia, a po nich na jakieś szybkie jedzenie? - zaproponowała brunetka, na co oboje szybko przystaliśmy.
Poniedziałkowy dzień miał się nie skończyć tak szybko, jak wszyscy byśmy tego chcieli.
***
Powrót do domu był tym, co sprawiło, że cieszyłam się prawie tak, jakbym wygrała w totolotka. Ten dzień na uczelni naprawdę dłużył mi się wprost niemiłosiernie, a wykładowcy robili chyba wszystko, żeby jak najbardziej uprzykrzyć nam ten poniedziałek. Oprócz tego nieszczęsnego referatu trafiliśmy jeszcze na jedną niezapowiedzianą wejściówkę i jakąś głupią pracę w grupach. Jak na złość trafiłam do tej grupy, w której absolutnie nikt nie wykazywał chęci do współpracy, przez co większość musiałam robić sama. Nie to, że jestem jakimś nadpobudliwym kujonem, ale wychodzę z założenia, że skoro już zdecydowałam się na studiowanie, to warto coś z tego wynieść. Tym bardziej, że w przyszłości chciałam pracować w tym zawodzie. Inni najwyraźniej mają to głęboko gdzieś. Ich wybór.
W skrócie mówiąc: tragedia.
Tak czy inaczej, wróciłam, rzuciłam torbę gdzieś koło biurka, zrzuciłam buty w kąt i nie namyślając się nawet sekundy, walnęłam się na łóżko, marząc tylko i wyłącznie o jak najszybszym śnie.
Dziesięć minut później, kiedy to byłam już w tym cudownym stanie półuśpienia, usłyszałam jak z mojej torby dobiega głos śpiewającego Eda Sheerana. I nie, to wcale nie znaczy, że przetrzymuję gościa na własne potrzeby, a szkoda. W końcu wiecie, to jednak Ed Sheeran. Tak czy inaczej, ktoś usiłował się do mnie dodzwonić.
Przez chwilę analizowałam, czy mam siły i chęci żeby podnieść się z łóżka i sprawdzić kto to, ale ostatecznie porzuciłam ten pomysł. Ktokolwiek to był, musi póki co zapomnieć o tym, że do mnie dotrze.
Telefon przestał dzwonić, a ja dosłownie kilka minut później odpłynęłam w całkowity niebyt.
*******
Akcji tyle co nic, ale oj tam oj tam ;)
Enjoy!x
Powodzenia panie Alex w najbliższy weekend! Tytuł mistrzowski czeka! :) #12
Pewnie, że nie trzyma Eda w torbie, bo on jest w mojej szafie! EHHEHEHEHE :D No dobra, zaczynając od tych współlokatorek-frajerek, one chyba dawno nie dostały w plapsko! Co to w ogóle ma być? Niech Dani się od nich wyprowadzi, najlepiej do... Marca oczywiście :D No co? Im już też zaplanowałam kwiatuszkową przyszłość ;) W ogóle to w następnym rozdziale chcę czytać o tym jak Dani i Marc widzą się live! A nie kurde ciągle online :/ Tak to się nie bawimy! Niech już czas szybko mija i będzie tutaj nowy rozdział. Przepraszam, że tak długo nie komentowałam, ale przecież pajac, wiadomo który ciągle mi w przeszkadzał. O jakiś fajerwerkach mi mówił, coś taaaaam! Nie wiem o co chodzi. Dobra, bo biadolę od rzeczy. WENY! :* <3
OdpowiedzUsuńPS. Kiedy nowy Maraton z Niką? *________________________________*
Generalnie to na dzwonku równie dobrze mogłaby mieć Cover Marca gdy śpiewa Sing EDAA :D :D :D
OdpowiedzUsuńa do tych dwóch frajerek wjadę z buta, najlepsze się odezwały :| no po prostu nic tylko je uszkodzić.
W następnym rozdziale Marc i Dani together yayayay <3
czekam z niecierpliwością ! <3