niedziela, 21 czerwca 2015

15.

Tydzień zleciał mi w tempie iście ekspresowym. Moje życie kręciło się dookoła uczelni, nauki, siedzeniu w mieszkaniu i wieczornych rozmowach z Marciem. I unikaniem współlokatorów, ale to nie była absolutnie żadna nowość. Nowością byłoby to, gdybym nagle zapragnęła zjeść z nimi wspólne śniadanie i wymienić się najnowszymi ploteczkami. Nie, to się nigdy nie stanie.
Tak czy inaczej, nawet nie zdążyłam się obejrzeć, a już rozpoczął się weekend. Weekend pełen wyścigowych emocji, śledzenia pilnie wszystkich sesji treningowych i kwalifikacyjnych, w których brał udział mój przyjaciel. A jak zwykle emocji nie zabrakło.
Już od samego początku piątkowych treningów pokazywał swój talent i piewszy trening ukończył z najlepszym czasem. Natomiast podczas drugiego treningu wszyscy mogliśmy podziwiać padok, boksy zawodników i wszystkich siedzących w środku, a wszystko przez pogodę. Po południu niebo nad torem spowiło się gęstymi, ciemnymi chmurami, z których niemal cały czas padał deszcz. Co prawda delikatny, ale wystarczający na to, aby zmusić wszystkich zawodników do siedzenia w garażach razem ze swoimi team'ami.
Tak czy inaczej, po pierwszym dniu wyścigowym zadzwonił do mnie przyjaciel i pierwsze co mi powiedział to:
~Trochę mi ulżyło. - westchnął głośno. - Jadąc przez pierwsze minuty cały czas miałem przed oczami zeszłoroczny upadek i kurde, to było cholernie stresujące. - dodał.
Fakt, w zeszłym roku Marc zaliczył tutaj jeden z najgroźniejszych upadków jakie ja, jako kibic sportów motorowych kiedykolwiek widziałam. Jadąc przeszło 300 km/h stracił na moment panowanie nad swoim motocyklem, zjechał na pas zieleni znajdujący się koło toru i z impetem zderzył się z ziemią. Skończyło się całe szczęście tylko na totalnym poobijaniu, zdarciu brody do tego stopnia, że przypominała jedną wielką masakrę i ogromnym strachu. Uwierzcie mi, o mało co nie zeszłam na zawał, patrząc na to w telewizji. Łzami oczywiście zalałam się niemal w kilka sekund.
Tak czy inaczej, zapisał się z niezbyt pozytywnym rekordem, a mianowicie upadkiem z największą zanotowaną prędkością. I mam nadzieję, że nigdy, przenigdy więcej się do tego "dokonania" nie zbliży.
Marc cisnął, jego młodszy brat Alex poszedł w jego ślady i w swojej kategorii też pokazał się z jak najlepszej strony, a dodatkowo, do towarzystwa dołączył jeszcze trzeci muszkieter, czyli ich bardzo dobry przyjaciel Tito, więc piątek jak najbardziej na plus.
Sobotnie sesje kwalifikacyjne już nie były tak idealne, bo Marc zakończył je za plecami swojego klubowego kolegi, Daniego Pedrosy, ale za to w kwalifikacjach po raz kolejny pokazał cały swój talent i to, że w tym sezonie jest zawodnikiem, którego niezwykle ciężko będzie komukolwiek pokonać. W pewnym i wspaniałym stylu wywalczył swoje szóste z rzędu pole position, co znacznie ułatwiało mu jutrzejszy występ. Chociaż, jak wiadomo, brunet startowcem nie był nigdy i znając życie i jego, to bez emocji się nie obejdzie.
Oliwy do ognia dolał jeszcze sam Marc, który tuż po konferencji w spotkaniu z dziennikarzami, najwyraźniej mocno podjarany tym, że w boksie towarzyszyła mu gwiazda Formuły 1, a mianowicie Fernando Alonso, wypalił:
-Zdecydowanie w przyszłości chciałbym przetestować bolid F1. - posłał im szeroki uśmiech, no i się zaczęło. Czytając wszystkie te plotki o tym, że Marc znudzony tymi wszystkimi zwycięstwami, ma zamiar zmienić dyscyplinę i tam próbować sił, że to jest już przesądzone, że to tylko kwestia czasu... Niektórzy nawet posunęli się już do tego stopnia, że przypasowywali mu już drużynę, zespołowego kolegę i niemal kolor bolidu.
~Tych to dopiero fantazja poniosła. - nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że w tamtym momencie przewalił wymownie oczami. - Jeszcze raz się ktoś mnie o to zapyta, a chyba wyjdę z siebie i stanę obok.
-Trzeba było myśleć, panie Marquez, nad tym, co się gada na konferencjach, a nie teraz marudzić i przeżywać. - wytknęłam mu.
~Na ciebie zawsze można liczyć, serio. - mruknął z wyrzutem, ale dobrze wiem, że było to udawane.
Tak czy inaczej, wszystkie sesje treningowe i kwalifikacyjne można było zaliczyć na plus i nie pozostawało nic więcej jak czekanie na niedzielny wyścig. I to właśnie czekanie jest dla mnie chyba jednym z najgorszych czasów na jakie jestem narażona. Cierpliwość nigdy nie była moim największym walorem, a jeśli połączyć cierpliwość z czekaniem na wyścig, no to mamy mieszankę wybuchową.
Plus jest taki, że mogłam w spokoju obejrzeć go w pustym mieszkaniu, gdyż wszyscy moi współlokatorzy wynieśli się na weekend do domów. Żyć nie umierać! Poważnie.

***

Niedziela rozpoczęła się w ten sam, niemal rytualny sposób co każda inna wyścigowa. Pobudka już o ósmej rano, szybkie i lekkie śniadanie (na dodatek w niewielkiej ilości, bo zawsze ze stresu mam tak ściśnięty żołądek, że wciśnięcie w siebie jedzenia to niemały wyczyn), a potem zajęcie wygodnej pozycji przed laptopem, gdzie rozpoczynały się sesje rozgrzewkowe. Wiem, niby nic spektakularnego, zawodnicy o nic nie walczą, ale mimo wszystko musiałam to zobaczyć.
Każda taka sesja trwała raptem po piętnaście minut dla każdej kategorii, więc około godzinę później mogłam już oczekiwać tylko na rozpoczęcie pierwszego wyścigu w kategorii Moto3, gdzie kciuki będę mocno trzymać za Alexa.
Odłożyłam laptopa na biurko, nie przerywając transmisji i udałam się do kuchni, aby zrobić sobie owocową herbatę. Skoro z jedzeniem póki co będę raczej na bakier, to zapełnię żołądek chociaż tym. Wrzucałam saszetkę do kubka, kiedy po całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Pospiesznie odłożyłam wszystko na blat szafki i niemal biegiem ruszyłam z powrotem do pokoju. Widząc na wyświetlaczu imię "Blanca" westchnęłam lekko, bo, szczerze powiedziawszy, to nie jej się spodziewałam.
-Co tam, panno Martin? - przywitałam się, przykładając telefon do ucha.
~A wszystko dobrze, panno Espinosa. - czemu ona taka radosna z samego rana?
-Stało się coś? - musiałam o o zapytać. - Coś ty taka w skowronkach o tak wczesnej porze? - o ile dla mnie wstanie rano, kiedy tylko muszę, nie jest aż tak straszną rzeczą, o tyle Blanca kiedy tylko może, śpi  ile wlezie. A jakoś wątpię w to, żeby w niedzielny poranek miała tyle zajęć, że zmusiłyby ją one do pobudki. I to pobudki bez żadnego marudzenia, co wywnioskowałam po jej radosnym głosie.
~A czy musiało się coś stać, żebym zadzwoniła do mojej ukochanej przyjaciółki z pytaniem, czy mogę ją odwiedzić?
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że z ploteczek póki co to raczej nici, bo jest... - nie dane mi było dokończyć.
~Taaak, wiem, Marquez w akcji, a z Marquezem nikt nie wygra. - nie musiałam jej widzieć, żeby wiedzieć, że w tym momencie przewróciła oczami. - Pomyślałam sobie, że wpadnę i obejrzymy twojego ukochanego w akcji razem. - dodała.
-To nie jest mój ukochany. - tym razem to ja przewaliłam oczami, wzdychając głośno.
~Dobra, dobra, tak sobie mów. - całe szczęście nie ciągnęła tego tematu po raz milionowy. Tak, Blanca ubzdurała sobie, że taka przyjaźń, jaka panuje między mną a Marc'iem jest absolutnie niemożliwa i mydlimy wszystkim dookoła oczy. Po kilkunastu próbach wyperswadowania jej tej głupoty z mózgu, skapitulowałam i po prostu udaję, że nic takiego nie słyszałam. - To jak, przygarniesz zbłąkanego wędrowca?
-Skoro muszę. - zażartowałam.
~To widzimy się za maks pół godziny. Nara, skarbie! - nie czekając na moje pożegnanie, szybko się rozłączyła. Typowa Blanca.

***

Dokładnie dwadzieścia siedem minut później po mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Nie spieszyłam się specjalnie, bo doskonale wiedziałam, kogo za nimi zastanę. Zdziwiona byłam jedynie tym, że udało jej się wyrobić punktualnie, bo uwierzcie mi, duet Blanca plus punktualność nie idą ze sobą w parze.
-Jezu, idę! - krzyknęłam słysząc kolejny dzwonek. Przekręciłam zamek, a następnie otworzyłam drzwi chcąc wpuścić przyjaciółkę do środka. Widok jaki tam zastałam jednak trochę mnie zaskoczył.
-Santi? A co ty tu robisz? - obok mojej przyjaciółki stał również Santiago, a biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, jakie miały miejsce między nimi, raczej nie spodziewałam się spotkać ich razem w najbliższym czasie.
-Też się cieszę, że cię widzę. - uśmiechnął się szeroko i nie czekając na zaproszenie wcisnął się do środka, a zaraz za nim to samo zrobiła brunetka. Okej?
-Nie to żebym była niemiła, albo nie cieszyła się na wasz widok, ale co wy tutaj robicie? - zapytałam, kiedy oboje rozsiedli się wygodnie na moim łóżku, a co najdziwniejsze, między nimi nie było nawet centymetra wolnej przestrzeni.
-Fakt, to zabrzmiało mega milusińsko. - Blanca przewaliła oczami.
-Dobrze wiecie o co mi chodzi. - przestąpiłam z nogi na nogę, stojąc przed nimi niemal jak matka przed swoimi dziećmi, które coś zbroiły.
-Dobra, nie będziemy przedłużać, ani robić żadnych dramatycznych wstępów. Krótko mówiąc, postanowiliśmy spróbować. - powiedział Santiago, a ja przez moment totalnie zgłupiałam.
-Spróbować co? - uniosłam lewą brew ku górze.
-Boże, ale ty dzisiaj ciężko jarzysz. - brunetka westchnęła głośno i tak, ponownie przewaliła oczami. - Jesteśmy razem. Jako para. - wyjaśniła, a mi zajęło kilka sekund przeanalizowanie wszystkich danych. Są razem? Jako para?
JAKO PARA?!
Wydałam z siebie krótki pisk by chwilę później niemal się na nich rzucić, przytulając każdego jedną ręką.
Na cholerę ja się tak martwiłam, że teraz między nami będzie drętwo, atmosfera będzie napięta, a oni w życiu się nie dogadają? Bałam się, że nasza przyjaźń się rozpadnie, a ja będę pod ścianą, chcąc utrzymać taki sam kontakt z tą dwójką. Jestem totalną panikarą, poważnie.
-Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę! - uśmiech z mojej twarzy nie znikał nawet na chwilę. - Jestem waszą pierwszą fanką, zapamiętajcie to na przyszłość, kiedy jacyś dziwni ludzie będą chcieli wam wmówić, że jarają się tym faktem bardziej, niż ja! - pokiwałam im groźnie palcem.
-Jesteś chora. - Santi parsknął śmiechem.
-Ale i tak mnie kochacie. - wzruszyłam ramionami i teatralnie odgarnęłam dłonią włosy.
Ten dzień nie mógłby się lepiej zacząć.
Zeskoczyłam z łóżka i niemal w podskokach dopadłam do biurka, gdzie leżał mój telefon. Pospiesznie weszłam w edytora tekstów, a palce od razu zaczęły sunąć po klawiaturze.
-Piszesz o tym do hiszpańskich mediów? - zapytała Blanca, opierając głowę o ramię Santiego. Boooże, no ja się zaraz rozpłynę! Oni wyglądają tak kochanie!
-Nie, piszę o tym Marquezowi. - wystawiłam jej język, nie odwracając wzroku od telefonu i ignorując jej pełne wymowy "no oczywiście, że do niego piszesz".

"Santi i Blanca są razem! Uwierzysz?! Do pełni szczęścia potrzebuję jeszcze twojego bezpieczeństwa i radości z jazdy! Powodzenia, trzymam kciuki! <3"

Dopiero wtedy mogłam wygodnie usiąść koło nich na łóżku i skupić się na wyścigach. Oby wszystko skończyło się dobrze!




*******
Rozdział z gatunku tych, których nie powinno być, ale są, bo nic innego z siebie nie wycisnę.
Amen.

PS: Hociary <3
PS2: nie ma to jak pisać rozdziały totalnie nie po kolei :| Good job, Nika!