wtorek, 14 października 2014

3.

Uniosłam ospale i z wyraźną niechęcią swoje powieki, czując, że na moją twarz padają ciepłe promienie rażącego słońca, wpadające do mojej sypialni przez okno. Zapomniałam wczoraj opuścić w dół rolety, więc teraz muszę cierpieć.
Uniosłam spojrzenie na szafkę obok łóżka gdzie stał niewielkich rozmiarów budzik. Mrugnęłam parokrotnie, chcąc odpędzić sprzed oczu resztki snu i wyostrzyć tym samym spojrzenie. Widząc godzinę 9:11 mimowolnie jęknęłam. Głowa zupełnie bezwładnie opadła z powrotem na miękką poduszkę, a oczy od razu mi się zamknęły, chcąc powrócić do przerwanego snu.
Tak szybko jak zamknęłam oczy, równie szybko je otworzyłam, zrywając się z łóżka. Dzisiaj jest sobota, od 11 minut trwa już ostatni trening serii Moto3, a ja przecież obiecałam wczoraj, że będę trzymała kciuki za młodszego brata Marca, czyli Alexa. Zupełnie w swoim stylu przypomniał mi o tym wczoraj wieczorem, kiedy wspólnie z Blancą i Santim oglądaliśmy pierwszy z kilku wybranych filmów.

"Ja wiem, że dostajesz spazmów na widok numeru #93, ale jutro poudawaj trochę, że to #12 chcesz sobie wytatuować na lewej piersi, okej? ;d"

Ten dzieciak jest niesamowity. Bez względu na to co powie bądź zrobi, za żadne skarby świata nie jestem w stanie się na niego złościć. Owinął mnie sobie wokół palca i doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Jeśli Marc jest dla mnie jak brat, to Alex oczywiście również nim jest. Bracia Marquez są ze sobą bardzo zżyci więc jeśli we wcześniejszych latach spędzałam czasz Marc'iem to i Alex dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa. Jeśli Marc jest tym spokojnym, opanowanym i zdecydowanie ułożonym chłopakiem, to Alex jest jego przeciwieństwem. Zawsze wszędzie było go pełno, jeśli w szkole mówiło się, że któryś z braci Marquez coś zbroił, to nawet nie trzeba było się długo zastanawiać nad tym, który. To zawsze był Alex. Jego dość rozrywkowy charakter nie przeszkadzał, ale kiedy nadchodził czas pracy to od razu przełączał się na tryb "profesjonalista". I tak właśnie powinno być! Nie można żyć tylko pracą, karierą czy tym, co w skrócie można określić mianem "sportów motorowych". Bracia odnajdują się w tym idealnie co tylko pokazuje, że naprawdę mają poukładane w głowie. Bawią się tym, co robią, czerpią radość ze ścigania i doskonale radzą sobie z presją, jaką narzucają na nich kibice czy przede wszystkim media. Już nawet przestałam zwracać uwagę na artykuły w stylu "czy Marc Marquez potwierdzi swój talent i znowu wygra?" albo "czy Alex pójdzie w ślady starszego brata?". To straszne, że niektóre pismaki naprawdę tworzą coś takiego. Zupełnie tak, jakby Marc albo Alex musieli cokolwiek, komukolwiek udowadniać. Mało razy już to robili? Poza tym to sztuczne nakręcanie pewnej spirali rywalizacji między nimi. Całe szczęście, oboje naprawdę wspierają się na każdym kroku i głupie artykuły, w stylu tego drugiego, w ogóle do nich nie trafiają, ale i tak. Liczy się fakt. Dziennikarze bywają niewiarygodni i nie pozostaje nam nic innego, jak się przyzwyczaić i nie zwracać na to uwagi.
Tak czy inaczej, ściągnęłam z biurka laptopa tylko po to, żeby ułożyć się z powrotem wygodnie na łóżko, położyć go na moich kolanach i poszukać relacji na żywo z toru Le Mans.
Powodzenia, chłopaki!

***

-Aż nie wiem, co mam ci powiedzieć. Jeszcze trochę i "gratulacje" staną się zbyt oklepane. - zaśmiałam się, a mój rozmówca od razu do mnie dołączył.
~Z braku innego słowa, gratulacje będą jak najbardziej na miejscu. Zresztą, pogratulujesz mi jutro, jeśli będzie czego. - no tak, on i jego podejście. - Ale dziękuję, zresztą jak zwykle.
-Stajemy się zbyt oklepani, łatwo przewidywalni i zdecydowanie monotematyczni. - zauważyłam, a Marc ponownie parsknął śmiechem.
Tak, jest godzina 22 i, zgodnie z tradycją, mój przyjaciel musiał do mnie zadzwonić. Kwalifikacje po raz kolejny w tym sezonie padły jego łupem więc zdecydowanie oboje mieliśmy powody do zadowolenia. Całkowicie sprawdza się u nas stwierdzenie: "jego/jej szczęście, gwarantem mojego szczęścia".
~Co nie zmienia faktu, że i tak nas uwielbiam. - mogłam dać sobie rękę uciąć, że uśmiecha się teraz szeroko na swój niepowtarzalny sposób. Cały Marc. - Skoro obgadaliśmy już dokładnie moje kwalifikacje, porozmawialiśmy na temat planów na jutrzejszy wyścig... Swoją drogą momentami pod tym względem jesteś jak mój ojciec. Wszystko musisz obgadać.
-To dobrze czy źle? - zapytałam, opierając się plecami o poduszkę, którą wcześniej oparłam o ścianę.
~Zależy jak na to spojrzeć. W sensie sportowo-zawodowym nie mam zastrzeżeń, ale w sensie prywatnym wolę chwalić się wszystkim dookoła, że pół nocy spędziłem na rozmowie z seksowną brunetką a nie żeńskim wcieleniem swojego ojca. - palnął, a ja oczywiście, po raz kolejny podczas naszej rozmowy, parsknęłam śmiechem.
-Jesteś niemożliwy!
~Ale i tak mnie uwielbiasz. - był z siebie jak najbardziej zadowolony. Cóż, ciężko się z tym nie zgodzić.
-I tu mnie masz. - westchnęłam z udawaną rezygnacją.
-Ale wracając do tematu. Obgadaliśmy już mnie, to teraz kolej na ciebie. Co tam porabiałaś przez cały dzień?
-No coż, szczerze powiedziawszy, nic szczególnego. Obejrzałam treningi, obejrzałam kwalifikacje, a w wolnych chwilach odsypiałam zarwaną nockę.
~Seans filmowy się udał?
-Jak najbardziej. Obejrzeliśmy kilka filmów, Santi się burzył kiedy włączałyśmy jakieś romansidła i oczywiście sam opróżnił cały zapas alkoholu jaki przyniósł. - przewaliłam oczami. - Zwinęli się ode mnie jakoś chwilę po piątej.
~To ładnie zaszaleliście. - stwierdził. - Pewnie jesteś już wybitnie zmęczona, co? - zapytał, a ja jak na zawołanie ziewnęłam głośno. - To chyba znaczy "tak". - zaśmiał się.
-Nie, jest spoko, możemy jeszcze pogadać. - zamrugałam energicznie chcąc odgonić od siebie oznaki zmęczenia. Nie chciałam się rozłączać, jeszcze nie. I w sumie sama nie wiem dlaczego.
~Dani. - jego ton zmienił się na lekko karcący. - W tej chwili kończymy rozmowę, a ty od razu idziesz spać, jasne?
-Nie chcę kończyć rozmowy... - jęknęłam niczym naburmuszone dziecko. - Tęsknię za tobą, wiesz? - był to chyba główny powód tego, że chciałam ciągnąć tę konwersację. Nie miałam go przy sobie ciałem, to chciałam chociaż słyszeć jego głos. Nie widziałam się z nim już od tak dawna, że aż straciłam rachubę dni. Cholera, co mnie naszło? Weź się w garść, dziewczyno!
~Och Dani, ja za tobą też. - westchnął, a atmosfera zdecydowanie siadła. - Obiecuję, że jak tylko wrócę z Francji to ściągnę cię z tej Barcelony do domu i spędzimy ze sobą każdą wolną chwilę, aż będziesz miała mnie dość i sama z chęcią wsadzisz mnie do samolotu lecącego do Włoch.
-Na to nie licz. - prychnęłam, ale mimo wszystko uśmiech powrócił na moją twarz. - Dobra, niech ci będzie. Nie męczę cię już i idę spać. - poddałam się. Tak, ten chłopak ma na mnie zdecydowanie zbyt duży wpływ. I nie wiem, czy mi to przeszkadza, czy wręcz przeciwnie.
~Grzeczna dziewczynka.
-Trzymam jutro za ciebie kciuki! Pamiętaj, nie szalej, uważaj na siebie i wiedz, że nie ważne, które miejsce jutro zdobędziesz, ja i tak jestem i będę z ciebie dumna! - powiedziałam, będąc w stu procentach pewna swoich słów. Nie ważne, czy wygra, czy będzie gdzieś daleko w stawce: nie zmieni to tego, że będę z niego dumna i nadal będę jego najwierniejszą fanką.
~Kocham cię, Dani! - mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie, słysząc te słowa. Nie, to nie było takie wyznanie, jakim obdarzają się nawzajem ukochani. To było wyznanie dwójki przyjaciół, prawie rodziny. I nie było w tym nic dziwnego. Absolutnie.
-Ja ciebie też. - odpowiedziałam bez zawahania.
-Śpij dobrze, zadzwonię jutro. - zapowiedział.
-Dobranoc. - pożegnałam się z nim, po czym oboje się rozłączyliśmy. Odłożyłam telefon na niewielki stolik, stojący koło łóżka. Uśmiech na mojej twarzy nie chciał zniknąć, czemu się zresztą nie dziwię.
Jestem cholernie wielką szczęściarą, że w moim życiu jest ktoś taki jak Marc.
I mam nadzieję, że pozostanie tam jeszcze przez długi, długi, długi czas.

***

Niedziela. I to na dodatek niedziela wyścigowa. Od samego rana chodziłam bez większego celu po mieszkaniu, zagryzając nerwowo wargę. Stresowałam się i to bardzo, zresztą jak zawsze, kiedy Marc miał do objechania jakieś zawody. To samo tyczyło się jego młodszego brata.
Obudziłam się przed siódmą i za żadne skarby świata nie mogłam dalej usnąć, co było niecodziennym zjawiskiem, biorąc pod uwagę, że jeśli tylko miałam taką możliwość (czytaj jakiś dzień wolny) to nie tak łatwo było wyciągnąć mnie z łóżka przed godziną chociażby jedenastą. A tu proszę, godzina siódma, a ja już na nogach, w trakcie śniadania. Co ten stres robi z ludźmi.
A stres, muszę przyznać, jest i to niemały.
Wiem, że Marc jest utalentowany, wiem, że potrafi panować nad motocyklem, wiem, że potrafi odpuścić jeśli wymaga tego sytuacja, ale nawet ta wiedza nie pozwala mi zapanować nad strachem. Bo przecież może być jakaś awaria, bo przecież może wjechać w niego inny zawodnik, bo przecież jest tylko człowiekiem i może popełnić błąd, który będzie go drogo kosztował. W tym sporcie upadki nie są czymś rzadkim czy niespotykanym i na samą myśl o tym, że może to spotkać mojego przyjaciela, mam ochotę usiąść w kącie i płakać. Dobra, wiem, że podczas swojej dotychczasowej kariery leżał nie raz i nie dwa. Nie ustrzegł się również kontuzji czy urazów wszelkiego rodzaju, począwszy od zwykłego zadrapania, na złamaniu kości zakończywszy. Wiem o tym, widziałam to, wielokrotnie byłam nawet naocznym świadkiem, ale to wcale nie sprawia, że przywykłam, czy że boję się mniej. Do czegoś takiego chyba nawet nie da się przywyknąć. Dodając do tego moją cudowną, nad wyraz rozwiniętą zdolność do nadmiernego panikowania, to mamy obraz totalnego kłębka nerwów, jakim właśnie jestem.
Na dodatek trzeba to liczyć podwójnie, bo raz, że strach o Marc'a, a dwa, że strach o Alex'a. Taaa, zdecydowanie do momentu szczęśliwego i bezpiecznego (!) zakończenia zawodów nie mam co liczyć na chwilę spokoju.
Do rozpoczęcia pierwszego wyścigu, czyli serii Moto3, w której występuje Alex, pozostało jeszcze niespełna półtorej godziny, więc sięgnęłam ze stolika mój telefon i pospiesznie weszłam w edytora tekstów, wystukując na ekranie wiadomość do młodszego z braci Marquez:

"Trzymaj się toru, nie głupiej, pozostań w jednym kawałku, czyli w skrócie mówiąc: POWODZENIA!;)"

Kliknęłam "wyślij" by zaraz napisać drugą wiadomość, krótszą, ale mówiącą znacznie więcej, niż zdania wielokrotnie złożone.

"Wierzę w ciebie."

Nie musiałam pisać nic więcej by wiedział, że trzymam za niego kciuki, że się martwię, że przeżywam i że odetchnę dopiero po zakończeniu wyścigu.
I obym nie miała powodów do smutku.



*******
MARC MARQUEZ INDYWIDUALNYM MISTRZEM ŚWIATA 2014!
Nic więcej nie mam do powiedzenia, amen!
;)

1 komentarz:

  1. Opis jest tak autentyczny, że normalnie czuć co czuje Dani ! :D
    Wspaniale ahhhh <3 Widzę wena trzyma ! Ale jednak fota po prawej pokazuje, że Dani i Mrac nie mogą być przyjaciółki tylko muszą być słit parką i pięknie ! :D
    Przesyłamy z całą rodzinką szczerze gratulacje za MŚ :D
    LKF ! <3

    OdpowiedzUsuń