sobota, 2 maja 2015

14.

-Pamiętajcie, ocena z tej prezentacji będzie w jednej trzeciej wpływać na waszą końcową ocenę z tego przedmiotu. - profesor Sanchez spojrzał na nas swoim groźnym wzrokiem, który sprawiał, że przez moje plecy przeszły delikatne dreszcze. Zadrzeć z tym człowiekiem to tak, jakby w ekspresowym tempie wysłać samego siebie na stryczek. - Radziłbym się dobrze z tego przygotować i podejść chociaż na trochę profesjonalnym poziomie, chociaż patrząc na niektórych z was wiem, że będzie to misja niemożliwa. - zacmokał w ten swój irytujący sposób. - Najpóźniej do środy proszę przyjść do mnie w godzinach, kiedy jestem dostępny do waszej dyspozycji, z przygotowanym tematem pracy i wstępną bibliografią. Prezentacja ma być nie krótsza niż 20 minut, ale też nie dłuższa niż 30. Chcę coś naprawdę dobrego, a nie jakiś niezrozumiały bełkot, skopiowany bezmyślnie z internetu, albo przepisany bezpośrednio z książki, słowo w słowo. Rozumiemy się? - po sali przeszedł pomruk pełnej zgody i akceptacji. Zresztą, nawet gdyby kazał nam wspiąć się na sam szczyt Torre Mapfre* i skoczyć, to zrobilibyśmy to bez mrugnięcia okiem. No cóż, zrobiliby to ci z nas, którym na prawdę zależy na tych studiach. A ja zdecydowanie zaliczałam się do grona. - Skoro nie ma żadnych pytań, to jesteście wolni. Pamiętajcie, czekam do środy! - zagrzmiał na sam koniec, po czym pozwolił nam opuścić salę wykładową. Alleluja.
Nie mam zielonego pojęcia jakim cudem udało mi się zdążyć na poranne zajęcia, nie spóźniając się chociażby minutkę. Marc zaprezentował mi swoje wyścigowe umiejętności w pełnej krasie, a ja z kolei popisałam się umiejętnościami sprinterskimi. Gdybym nie miała tak dużo szczęścia i nie daj boże weszła do zamkniętej już sali, to zamiast w najbliższym czasie męczyć się z jedną prezentacją, miałabym na głowie dwie. Przez dwa lata męczenia się z tym człowiekiem na jednym wydziale, doskonale wiedziałam, na co go stać.
Wyszłam z sali jako jedna z ostatnich, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu swojego telefonu. Musiałam napisać wiadomość do mojego przyjaciela, żeby mu jeszcze raz podziękować za dzisiejszą podwózkę i zapytać czy dojeżdża już do Cervery.
-Dani! - poszukiwania przerwał mi głos, dobiegający zza moich pleców. Odwróciłam się nerwowo do tyłu, chociaż doskonale wiedziałam do kogo on należy. Z tego wszystkiego nawet nie rozejrzałam się po sali, żeby sprawdzić czy Blanca i Santiago są na zajęciach. No cóż, jedno z nich było na pewno.
-Cześć Blanca. - zaczekałam aż dziewczyna do mnie podejdzie, by móc lekko ją przytulić na powitanie. Szybkie spojrzenie na jej twarz i głośne westchnienie wydobyło się z moich ust. Podkrążone oczy, brak tych wesołych iskierek, jakie zawsze się w nich znajdowały i ogólne zmęczenie biło od niej na kilometr. - Spałaś coś w ogóle przez ten weekend? - zapytałam zmartwiona.
-Jakieś dwie godziny. - wzruszyła z rezygnacją ramionami.
-Widziałaś się z Santim? - na samo usłyszenie imienia chłopaka lekko się wzdrygnęła. Boże, ale akcja...
-Nie mogłam się przemóc, żeby do niego napisać, a i on jakoś się do tego nie palił. - odpowiedziała, spuszczając wzrok i wbijając go w czubki swoich trampków. Trampki? Poważnie? Ta dziewczyna nosi trampki tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie konieczne! Jeśli to nie jest ostateczne potwierdzenie, że ostatnie dni nie były dla niej udane, to ja już nie wiem, co nim będzie.
-Był w ogóle na zajęciach? - spytałam, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu sylwetki należącej do mojego przyjaciela, ale nic z tego.
-Był. Za każdym razem jak próbowałam złapać z nim kontakt wzrokowy, to pospiesznie patrzył w inną stronę. - brunetka zabrzmiała, jakby za moment miała się rozpłakać. Cholera, ostatnia rzecz jakiej bym się spodziewała, to takiego typu akcja między tą dwójką. Właśnie dlatego nie będę nigdy wielką zwolenniczką związków zawieranych między przyjaciółmi, albo jakichkolwiek innych zbliżeń, które byłyby zbyt jednoznaczne. Owszem, przez moment może być fajnie, taka chwila zapomnienia może być zabawna i ekscytująca, ale co później? Nie chcę być jakimś cholernym złym prorokiem, daleko mi do tego, ale co jeśli sytuacja między nimi będzie tak napięta, że nasze wzajemne relacje się rozsypią? A ja będę pośrodku tego wszystkiego, rozerwana między przyjaźnią do brunetki a przyjaźnią do szatyna.
Cholera, Dani, przestań krakać!
Westchnęłam głośno, ponownie przytulając dziewczynę do siebie, chcąc dodać jej chociaż trochę otuchy.
-Chodź, idziemy na zajęcia, a po nich pójdziemy na jakieś wielkie ciacho i razem ustalimy, co dalej, dobrze? - spojrzałam jej prosto w oczy. Przytaknięcie głową musiało mi wystarczyć jako jej odpowiedź. Ruszyłyśmy w kierunku schodów, którymi musimy zejść piętro niżej, gdzie będą odbywać się nasze kolejne ćwiczenia. W międzyczasie wyciągnęłam w końcu z torby telefon i pospiesznie weszłam w wiadomości.

"Blanca i Santi w akcji, czyli zgodnie z przewidywaniami muszę posprzątać ich bałagan... Nieciekawie. Daj znać jak dotrzesz do domu i dziękuję za poranek! I za wczoraj! W sumie to za całokształt <3"

Kliknęłam "wyślij", po czym wcisnęłam telefon na swoje poprzednie miejsce.
Coś czuję, że zapowiada się długi dzień.

*******

Przeszło pięć godzin później nareszcie mogłam w spokoju opuścić swój wydział z myślą, że nie czekają na mnie żadne inne wykłady, ćwiczenia, niespodziewane wejściówki i wszystkie te rozmowy odnośnie ocen końcowych i zbliżających się egzaminów. Ktokolwiek kiedyś powiedział, że życie studenta to banał i czysta przyjemność, musiał być zdrowo kopnięty.
Idąc w ciszy, w towarzystwie Blanci, która zachowywała się jak nie ona, kierowałyśmy się ku naszej ulubionej kawiarenki niedaleko naszego wydziału. Nie był to żaden wyszukany Starbucks ani nic w tym stylu. Zwykła, niewielka knajpka, w której można było usiąść na wygodnej kanapie, napić się pysznej herbaty i zjeść świeże, cudowne ciasto. Czego chcieć więcej?
W środku spotkałyśmy tylko jedną parę, która będąc całkowicie zajęta sobą, przycupnęła gdzieś w kącie pomieszczenia i nie zwracała uwagi na świat zewnętrzny. Zamówiłyśmy to co zwykle, czyli w moim przypadku truskawkową herbatę i kawałek tak bardzo uwielbianego przeze mnie ciasta krówkowego, po czym odbierając nasze zamówienie, ruszyłyśmy ku wolnej kanapie.
-No to teraz opowiadaj. Jeszcze raz, na spokojnie, co się w ogóle stało po tej imprezie i przez cały ten zakręcony weekend. - zarządziłam, upijając łyk gorącego napoju i wpatrując się w przyjaciółkę, czekając, aż zacznie swoją przemowę.
I rzeczywiście, trochę tego było. Po raz kolejny wysłuchałam wszystko, co pamięta z dnia imprezy, o tym jak obudziła się następnego dnia w łóżku Santiego, o tym jak bardzo pokręcone to wszystko było (nie mogłam się z tym nie zgodzić) i o tym, że nie wie co ma dalej zrobić.
-Przede wszystkim musisz mi powiedzieć, czy traktujesz to bardziej w kategoriach jednorazowego wybryku, o którym jak najszybciej chcesz zapomnieć i ruszyć dalej, czy jednak jest coś więcej na rzeczy? - zadałam jej podstawowe pytanie. Brunetka przygryzła nerwowo dolną wargę, bezmyślnie bawiąc się srebrną łyżeczką. - Blanca?
-Nie wiem. - odpowiedziała w końcu. - Myślałam, że to nic takiego, byliśmy pijani, zdarza się, ale teraz... - westchnęła głośno.
-Zależy ci na nim? - zachowywałam się jak taka typowa ciekawska ciotka na zjeździe rodzinnym, ale wiedziałam, że nie ma innego wyjścia. Jeśli chcę jej pomóc, a chcę tego nawet bardzo, to muszę wiedzieć jak się sprawy przedstawiają tak naprawdę. Bez owijania w bawełnę i mydlenia oczu.
-Zależy. - odpowiedziała w końcu po kilku chwilach ciszy. - Cholera, jak mogłam być taka głupia? - zapytała, by zaraz z jej oczu wypłynęła pierwsza porcja wstrzymywanych łez.
Pamiętałam, że podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej w jakiś pokrętny sposób już się do tego przyznała, ale szczerze powiedziawszy, spodziewałam się, że przez ten czas jej przejdzie. Blanca to cholernie kochliwa osoba, bardzo emocjonalnie podchodząca do życia, u której takie rzeczy jak ta, były na porządku dziennym. Już nawet nie zliczę ile razy się zakochiwała, ile razy informowała nas, że znalazła swój ideał i "tego jedynego" tylko po to, żeby kilka dni później mówić, że to jednak nie było to. Pocierpiała dzień albo dwa i jak gdyby nigdy nic wracała do normy. Patrząc na to w jakim stanie znajduje się teraz wiedziałam, że tym razem będzie inaczej niż zwykle. Tym bardziej nie skończy się na jedzeniu lodów późno w nocy i oglądaniu Dziennika Bridget Jones i pobudce dnia następnego bez śladów poprzedniego dołka.
Dodatkowo, w myślach zaczęłam pytać samą siebie, czy cała ta sytuacja wzięła swój początek podczas czwartkowej imprezy i wydarzeń tuż po niej, czy może jednak działo się już coś wcześniej. Czy było coś na rzeczy, a ja byłam tak bardzo zaślepiona tym, że są przyjaciółmi i nic takiego się nie stanie, że nic nie zauważałam? I co najważniejsze, jak w tym wszystkim odnajduje się Santi? Jakie są jego odczucia w związku z całą tą sytuacją, jak on reaguje, jakie są jego plany? Cholera, tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi!
-Nie płacz. - pocieszająco potarłam jej dłoń swoją. - Coś się wymyśli. - powiedziałam, nawet jeśli nie byłam tego do końca pewna. Bo w tym momencie jedynym rozwiązaniem będzie konfrontacja tej dwójki, twarzą w twarz, bez osób trzecich.
-Pomożesz mi? - zapytała, pociągając nosem i patrząc prosto w moje oczy z takim błagającym wzrokiem, że automatycznie poczułam się źle.
Bo co jeśli Santi nie odbiera tego tak samo jak Blanca? Co jeśli dla niego była to tylko zwykła noc, podczas której, otumaniony wypitym alkoholem, na moment się zapomniał, ale to wszystko? Cholera, oni są moimi przyjaciółmi! Są nimi na równi, bez faworyzowania żadnego. Jakim cudem mam pomóc Blance, jeśli Santi by tego nie chciał?
Właśnie dlatego cała ta sytuacja jest tak bardzo pochrzaniona!
-Pomogę. - odpowiedziałam w końcu, na co brunetka posłała mi swój promienny uśmiech, wyrażający szczerą wdzięczność.
I naprawdę, naprawdę, naprawdę nie chciałabym żałować tej deklaracji.



*******
Stwierdzam, że rozdziały z Marquezem pisze się jakiś tysiąc razy lepiej niż te bez niego :D
Nudny, przejściowy i akcji tyle, co na grzybobraniu. 
Byle dalej?
Taa!


Kciuki na niedzielę zaciśnięte z całej siły!