sobota, 18 października 2014

4.

Siedząc na łóżku, wpatrując się w spoczywającego na moich kolanach laptopa, czekałam na rozpoczęcie wyścigu. Zawodnicy ustawili się już na swoich pozycjach na prostej startowej, a operator kamery raczył nas zbliżeniami na ich skupione twarze. Marc wpatrzony w przestrzeń prosto przed siebie sprawiał wrażenie, jakby cały czas szukał koncentracji i nadal się motywował. Mimowolnie przygryzłam dolną wargę, czując, jak emocje buzują we mnie już nawet nie z podwójną, ale z potrójną siłą. Serio, zachowywałam się jak jakaś przewrażliwiona panikara, a co najśmieszniejsze-kompletnie zdawałam sobie z tego sprawę. Nie znaczyło to jednak, że byłam w stanie przestać. I nie przemawiały do mnie absolutnie żadne argumenty, że Marc, mimo swojego młodego wieku, jest wystarczająco doświadczony, że to przecież nie jest jego pierwszy wyścig, że wie, co robi i że nie jest na tyle głupi, aby niepotrzebnie ryzykować. Wiedziałam to, a mimo wszystko wgapiałam się w ekran laptop jakby za moment miał się stać nie wiadomo jaki kataklizm.
Serio, jestem pieprznięta i to zdrowo.
Pokręciłam nerwowo głową, chcąc odgonić od siebie niechciane myśli.Rozproszyłam się nimi na tyle, że przegapiłam okrążenie rogrzewkowe. Na ekranie pojawił się już facet, trzymający w górze flagę w kolorze czerwonym. Kilkanaście sekund później zszedł z toru, zgasło czerwone światło i zawodnicy wystartowali ze swoich pozycji.
-Kuźwa. - mruknęłam tuż po starcie i dla bezpieczeństwa odłożyłam laptopa na łóżko przede mną. Powód? Marc stracił pozycję na rzecz swojego rodaka Jorge Lorenzo. Już przed zawodami wydawał się rozkojarzony, jakby cały czas szukał koncentracji, co nie do końca mu się udało. No cóż, to tylko jedna pozycja, a on jest walczakiem i na pewno do samego końca nie odpuści.
Po mieszkaniu rozległ się odgłos przekręcanego w drzwiach klucza, a sekundę później doszło do tego trajkotanie, które działa na mnie cholernie irytująco. Nie było wątpliwości, Maria i Victoria wróciły. Westchnęłam głośno już zaczynając tęsknić za ciszą i spokojem, jakie towarzyszyły mi przez ostatnie dwa dni w związku z ich nieobecnością. Taaa, czas wrócić do szarej rzeczywistości.
-Jeeeeezu! - mimowolnie powiedziałam to głośniej niż zamierzałam. Marc właśnie popełnił błąd, wyjechał na moment poza tor, co od razu wykorzystali jego rywale i jeden za drugim, natychmiastowo go wyprzedzili. Spadł gdzieś w głąb stawki, co nie wróżyło zbyt dobrze na dalszą część wyścigu.
Komentatorzy oczywiście od razu zaczęli te swoje głupie gadanie.
-Och, co za błąd Marqueza! Niewiarygodne! Wygląda na to, że tego wyścigu nie zapisze na koncie udanych. Spodziewałeś się takiego rozwiązania? - jeden z komentatorów hiszpańskiej telewizji, na której śledziłam relację, zwrócił się do swojego współkomentującego kolegi.
-Każda dobra passa kiedyś się kończy i wygląda na to, że tak będzie w przypadku młodego Hiszpana. Jeśli chce się wygrywać wyścigi to absolutnie nie wolno popełniać takich głupich błędów. - odpowiedział mu. - Zanosi się na pierwszą porażkę w tym sezonie i pytanie, czy będzie w ogóle w stanie chociażby zbliżyć się do podium. Valentino Rossi, według mnie, zmierza po pewne zwycięstwo, o ile on również nie popełni jakiegoś błędu. - dodał.
-Och, zamknijcie się! - burknęłam, mając dość ich gadania. Gdybym tylko mogła, to z chęcią bym ich wyciszyła. No bo ludzie, to dopiero początek wyścigu, a oni już niemal spisali go na straty. Poważnie? Skąd oni biorą takich "specjalistów"? Mam wrażenie, że chyba nie widzieli wcześniejszych wyścigów w wykonaniu Marc'a, bo gdyby było inaczej to wiedzieliby, że nie ma co tracić wiary. Mój przyjaciel to waleczny, nieodpuszczający i jadący zawsze do końca zawodnik i jestem przekonana, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. - Dawaj Marc, pokaż tym idiotom, że się mylą! - powiedziałam cicho, mocniej zaciskając kciuki, kiedy realizator wychwycił jadącego Hiszpana z numerem #93 na motocyklu.
I rzeczywiście, Marquez wziął się ostro do pracy. Mijał wolniej jadących zawodników niemalże z dziecinną łatwością, co kwitowałam tylko szerokim uśmiechem i odczuciem radości, wypełniającym mnie od środka.
Ten chłopak naprawdę jest niesamowity.
W momencie, kiedy za nami była już połowa wyścigu, Marc zajmował już drugą pozycję. Jechał po prostu jak natchniony, z każdym kolejnym odcinkiem toru odrabiając dystans do Rossi'ego.
-TAAAAAAAK! Cholera, tak, tak, TAK! - aż podskoczyłam na swoim łóżku widząc, jak mój przyjaciel wysuwa się na prowadzenie. Włoch Valentino Rossi popełnił błąd na hamowaniu do jednego z zakrętów, wyjeżdżając zbyt szeroko, co oczywiście bezlitośnie wykorzystał Marc. Byłam z niego w tym momencie tak cholernie dumna, że bardziej już się chyba nie dało. To, co do tej pory pokazał to było po prostu mistrzostwo w najczystszej postaci.
-I co powiecie teraz, frajerzy? - zwróciłam się do komentatorów, których najwyraźniej lekko wcięło. Oczywiście od razu zmienili front i zaczęli się rozpływać nad tym, jaki to Marc nie jest genialny, jak cudownie poradził sobie z rywalami i w ogóle jak bardzo to oni w niego wierzyli, mimo wszystko. Przewaliłam oczami, słysząc ich głupie gadanie.
Hiszpan rozpoczął samodzielną ucieczkę, oddalając się od swoich rywali na dość bezpieczny dystans. Zachował pełnię koncentracji, doskonale pokonywał wszystkie zakręty i w tym momencie byłam już pewna, że nie odda nikomu tego zwycięstwa.
I tak też się stało. Minął linię mety jako pierwszy, mając dość sporą przewagę nad drugim Valentino Rossim oraz trzecim Alvaro Bautistą. Zerwałam się na równe nogi, skacząc jak porąbana. Kompletnie nie przejmowałam się tym, że moi współlokatorzy są już w mieszkaniu i zapewne w tej chwili obgadują mnie po całej długości, dorzucając do tego kilka stwierdzeń w stylu "no mówiłam, że to kompletna kretynka!". Absolutnie mnie to w tym momencie nie interesowało, bo jedyne co skupiało na sobie całą moją uwagę to Marc z radością przemierzający tor, dziękując kibicom, w tym jego fanklubowi, za wspaniały doping. Nie mogłam przestać się uśmiechać widząc go takim szczęśliwym. Po raz kolejny powiedzenie "jego szczęście, gwarantem mojego szczęścia" znalazło idealne odzwierciedlenie i potwierdzenie w naszych osobach. Ta radość, kiedy to po wjechaniu do padoku wpadł w ramiona ucieszonych członków jego teamu. Ten uśmiech, kiedy w końcu ściągnął kask i odłożył go na siedzenie na swoim motocyklu. Ta duma w oczach jego taty, który w końcu dopchnął się do przodu, aby móc wyściskać swojego najstarszego syna. Ta widoczna gołym okiem braterska więź, kiedy to Alex, który swoją drogą zajął dzisiaj 5 miejsce, podszedł przybić mu pionę i pogratulować genialnego wyścigu. Wszystkie te rzeczy i gesty sprawiały, że uczucie szczęścia przepełniało mnie od środka całkowicie.
A do szczęścia wkrótce dołączyła również rozpierająca duma, kiedy to stał już na najwyższym stopniu podium, w rękach trzymając trofeum za dzisiejsze zwycięstwo i wsłuchując się w takty rozbrzmiewającego na torze Le Mans hymnu Hiszpanii.
Potem standardowa sesja zdjęciowa na podium, a następnie szampanowe szaleństwo.
Kolejny piękny dzień do zapamiętania. Kolejna data do zapisania w historii startów Marc'a. Kolejna chwila, w której uzmysławiałam sobie, że moim przyjacielem jest absolutnie nadzwyczajny człowiek, który poza talentem ma w sobie ogromne pokłady radości z życia i z tego, co robi.
I oby takich momentów było jak najwięcej.

***

Przerzucając kolejne strony czytanej przeze mnie książki, czekałam na telefon od mojego przyjaciela. Wysłałam mu oczywiście smsa z gratulacjami, ale wiedziałam, że jak tylko znajdzie chwilę wolnego czasu to do mnie zadzwoni. To już taka nasza mała tradycja, że musi podzielić się ze mną wrażeniami z wyścigu, bez względu na to, które miejsce zajął i w jakim jest nastroju. Smutny czy wesoły, zły czy spokojny, tak czy inaczej, dzwonił.
Tym razem nie było inaczej. 15 minut później mój telefon rozdzwonił się na całego, odrywając mnie tym samym od czytania czwartego tomu "Gry o tron". Wciągająca, genialna książka, ale nawet ona w tej chwili schodziła na dalszy plan.
Spojrzałam na wyświetlacz, a widząc, kto do mnie dzwoni, odebrałam z szerokim uśmiechem.
-Nawet nie wiesz jak cholernie jestem z ciebie dumna, jak cholernie cieszę się twoim szczęściem i jak cholernie mocno ci gratuluję! - rzuciłam na powitanie, na co Marc parsknął śmiechem.
~Tak, cześć, mnie też miło cię słyszeć. - słysząc jego wesoły ton nie mogłam się powstrzymać od cichego śmiechu. - I jak zwykle, dziękuję! Zdecydowanie warto było wygrywać, żeby słyszeć takie słowa.
-Dobra, dobra. Nie bajeruj. Ty po prostu uwielbiasz być najlepszy i zgarniać najwyższe nagrody!
~Ech, rozgryzłaś mnie. - westchnął, na co tym razem oboje się zaśmieliśmy.
-A teraz opowiadaj: jak wrażenia, jak wyścig, po prostu wszystko! - zarządziłam, opierając się wygodniej o poduszki na moim łóżku.
~Chyba nie skłamię jeśli powiem, że to był najbardziej wymagający wyścig w tym sezonie. Zostałem na starcie, bo znowu nie mogłem się odpowiednio skoncentrować... - a nie mówiłam? - ...potem był ten głupi błąd... Chyba za bardzo chciałem i po prostu przesadziłem. Utknąłem za całym tym skupiskiem zawodników i już wtedy wiedziałem, że nie wygląda to zbyt kolorowo. - opowiadał, nadal z wielkimi emocjami, które nie opuściły go po wyścigu. Mogłam postawić wszystkie swoje pieniądze na to, że przy każdym wypowiedzianym zdaniu, żywo gestykuluje, zupełnie w jego stylu. Cały Marc. - No i wlekę się tak za nimi wszystkimi i myślę sobie: "hej, Marquez, ty kretynie, chyba nie masz zamiaru odpuścić? Nie bądź mięczak!". No i cóż, zabrałem się do roboty. Myślałem, że czeka mnie duży problem z dogonieniem Valentino, który korzystał na tym, że ja męczyłem się z pozostałymi, a już w ogóle z jego wyprzedzeniem, ale na moje szczęście, jego też trochę poniosła fantazja, no i się udało. - zakończył.
-Mówiłam ci już dzisiaj, że jesteś genialny? - zapytałam.
~Tylko jakiś tysiąc razy. - zaśmiał się. - Ale nie krępuj się, możesz mówić mi to dalej. Zdecydowanie się nie obrażę. - dodał.
-Serio, jesteś genialny i jakbyś był teraz gdzieś pod ręką, to jak nic wyściskałabym cię za wszystkie czasy. Naprawdę, świetna robota! Przeżywałam jak nienormalna oglądając relację i jestem tak bardzo szczęśliwa i dumna z twojego powodu i tego, jak pojechałeś, że aż nie ogarniam. - powiedziałam na jednym wydechu, niemal się krztusząc z braku powietrza.
~Przede wszystkim oddychaj. - słusznie zauważył. - A poza tym wyściskasz mnie jak tylko się spotkamy, co, mam nadzieję, nastąpi szybko, bo cholernie mi cię brakuje. - momentalnie się rozczuliłam po tym co usłyszałam. - Już ja o to zadbam.
-Ja też za tobą tęsknię i nie mogę się doczekać naszego spotkania. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Wiesz już kiedy wrócisz do domu? - zmieniłam temat.
~W poniedziałek, wtorek i środę mamy mieć testy, to już jest zaplanowane i zaklepane. W najgorszym wypadku zobaczymy się w weekend, ale postaram się zrobić wszystko, żeby być wcześniej. - odpowiedział, a ja lekko posmutniałam. Do weekendu jeszcze tak cholernie dużo czasu... Chociaż z drugiej strony i tak mam zajęcia na uczelni, z których raczej nie mogłabym się tak po prostu zerwać.
-Trzymam cię za słowo.
~A wiesz, że ja zawsze słowa dotrzymuję, szczególnie, jeśli chodzi o ciebie. - zapewnił. - A teraz przepraszam, ale muszę już kończyć. Porozmawiamy wieczorem, czy masz już jakieś plany?
-Wieczorem, mój drogi, to ty masz odpoczywać po całym tym dzisiejszym zamieszaniu, więc nawet nie próbuj do mnie dzwonić! - zastrzegłam, z nutką żartu w głosie.
~Dobrze, mamo. - z całą pewnością przewalił w tym momencie oczami. Nie muszę być koło niego, żeby znać jego reakcje na różne sprawy. Prawdziwa przyjaźń. - W takim razie odezwę się jutro. Do usłyszenia Dani! Śpij dobrze!
-Ty również. - odpowiedziałam mu tym samym. - Do jutra, Marc! - pożegnałam się z nim, po czym oboje się rozłączyliśmy. Odłożyłam telefon na szafkę, ponownie biorąc do ręki czytaną wcześniej książkę.
Tak, ten dzień zdecydowanie należał do ciekawych i w 100 procentach szczęśliwych.



*******
Zdecydowanie przeginam z częstotliwością dodawania nowych rozdziałów, ale oj tam oj tam :)
Dzisiaj w nocy trzymamy kciuki za tych dwóch panów. 
Ten po prawo niech po raz kolejny zawojuje motocyklowy świat, a ten po lewo niech udanie walczy o swój tytuł mistrzowski! :) 


Ta braterska miłość *_*
Do następnego! :)


wtorek, 14 października 2014

3.

Uniosłam ospale i z wyraźną niechęcią swoje powieki, czując, że na moją twarz padają ciepłe promienie rażącego słońca, wpadające do mojej sypialni przez okno. Zapomniałam wczoraj opuścić w dół rolety, więc teraz muszę cierpieć.
Uniosłam spojrzenie na szafkę obok łóżka gdzie stał niewielkich rozmiarów budzik. Mrugnęłam parokrotnie, chcąc odpędzić sprzed oczu resztki snu i wyostrzyć tym samym spojrzenie. Widząc godzinę 9:11 mimowolnie jęknęłam. Głowa zupełnie bezwładnie opadła z powrotem na miękką poduszkę, a oczy od razu mi się zamknęły, chcąc powrócić do przerwanego snu.
Tak szybko jak zamknęłam oczy, równie szybko je otworzyłam, zrywając się z łóżka. Dzisiaj jest sobota, od 11 minut trwa już ostatni trening serii Moto3, a ja przecież obiecałam wczoraj, że będę trzymała kciuki za młodszego brata Marca, czyli Alexa. Zupełnie w swoim stylu przypomniał mi o tym wczoraj wieczorem, kiedy wspólnie z Blancą i Santim oglądaliśmy pierwszy z kilku wybranych filmów.

"Ja wiem, że dostajesz spazmów na widok numeru #93, ale jutro poudawaj trochę, że to #12 chcesz sobie wytatuować na lewej piersi, okej? ;d"

Ten dzieciak jest niesamowity. Bez względu na to co powie bądź zrobi, za żadne skarby świata nie jestem w stanie się na niego złościć. Owinął mnie sobie wokół palca i doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Jeśli Marc jest dla mnie jak brat, to Alex oczywiście również nim jest. Bracia Marquez są ze sobą bardzo zżyci więc jeśli we wcześniejszych latach spędzałam czasz Marc'iem to i Alex dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa. Jeśli Marc jest tym spokojnym, opanowanym i zdecydowanie ułożonym chłopakiem, to Alex jest jego przeciwieństwem. Zawsze wszędzie było go pełno, jeśli w szkole mówiło się, że któryś z braci Marquez coś zbroił, to nawet nie trzeba było się długo zastanawiać nad tym, który. To zawsze był Alex. Jego dość rozrywkowy charakter nie przeszkadzał, ale kiedy nadchodził czas pracy to od razu przełączał się na tryb "profesjonalista". I tak właśnie powinno być! Nie można żyć tylko pracą, karierą czy tym, co w skrócie można określić mianem "sportów motorowych". Bracia odnajdują się w tym idealnie co tylko pokazuje, że naprawdę mają poukładane w głowie. Bawią się tym, co robią, czerpią radość ze ścigania i doskonale radzą sobie z presją, jaką narzucają na nich kibice czy przede wszystkim media. Już nawet przestałam zwracać uwagę na artykuły w stylu "czy Marc Marquez potwierdzi swój talent i znowu wygra?" albo "czy Alex pójdzie w ślady starszego brata?". To straszne, że niektóre pismaki naprawdę tworzą coś takiego. Zupełnie tak, jakby Marc albo Alex musieli cokolwiek, komukolwiek udowadniać. Mało razy już to robili? Poza tym to sztuczne nakręcanie pewnej spirali rywalizacji między nimi. Całe szczęście, oboje naprawdę wspierają się na każdym kroku i głupie artykuły, w stylu tego drugiego, w ogóle do nich nie trafiają, ale i tak. Liczy się fakt. Dziennikarze bywają niewiarygodni i nie pozostaje nam nic innego, jak się przyzwyczaić i nie zwracać na to uwagi.
Tak czy inaczej, ściągnęłam z biurka laptopa tylko po to, żeby ułożyć się z powrotem wygodnie na łóżko, położyć go na moich kolanach i poszukać relacji na żywo z toru Le Mans.
Powodzenia, chłopaki!

***

-Aż nie wiem, co mam ci powiedzieć. Jeszcze trochę i "gratulacje" staną się zbyt oklepane. - zaśmiałam się, a mój rozmówca od razu do mnie dołączył.
~Z braku innego słowa, gratulacje będą jak najbardziej na miejscu. Zresztą, pogratulujesz mi jutro, jeśli będzie czego. - no tak, on i jego podejście. - Ale dziękuję, zresztą jak zwykle.
-Stajemy się zbyt oklepani, łatwo przewidywalni i zdecydowanie monotematyczni. - zauważyłam, a Marc ponownie parsknął śmiechem.
Tak, jest godzina 22 i, zgodnie z tradycją, mój przyjaciel musiał do mnie zadzwonić. Kwalifikacje po raz kolejny w tym sezonie padły jego łupem więc zdecydowanie oboje mieliśmy powody do zadowolenia. Całkowicie sprawdza się u nas stwierdzenie: "jego/jej szczęście, gwarantem mojego szczęścia".
~Co nie zmienia faktu, że i tak nas uwielbiam. - mogłam dać sobie rękę uciąć, że uśmiecha się teraz szeroko na swój niepowtarzalny sposób. Cały Marc. - Skoro obgadaliśmy już dokładnie moje kwalifikacje, porozmawialiśmy na temat planów na jutrzejszy wyścig... Swoją drogą momentami pod tym względem jesteś jak mój ojciec. Wszystko musisz obgadać.
-To dobrze czy źle? - zapytałam, opierając się plecami o poduszkę, którą wcześniej oparłam o ścianę.
~Zależy jak na to spojrzeć. W sensie sportowo-zawodowym nie mam zastrzeżeń, ale w sensie prywatnym wolę chwalić się wszystkim dookoła, że pół nocy spędziłem na rozmowie z seksowną brunetką a nie żeńskim wcieleniem swojego ojca. - palnął, a ja oczywiście, po raz kolejny podczas naszej rozmowy, parsknęłam śmiechem.
-Jesteś niemożliwy!
~Ale i tak mnie uwielbiasz. - był z siebie jak najbardziej zadowolony. Cóż, ciężko się z tym nie zgodzić.
-I tu mnie masz. - westchnęłam z udawaną rezygnacją.
-Ale wracając do tematu. Obgadaliśmy już mnie, to teraz kolej na ciebie. Co tam porabiałaś przez cały dzień?
-No coż, szczerze powiedziawszy, nic szczególnego. Obejrzałam treningi, obejrzałam kwalifikacje, a w wolnych chwilach odsypiałam zarwaną nockę.
~Seans filmowy się udał?
-Jak najbardziej. Obejrzeliśmy kilka filmów, Santi się burzył kiedy włączałyśmy jakieś romansidła i oczywiście sam opróżnił cały zapas alkoholu jaki przyniósł. - przewaliłam oczami. - Zwinęli się ode mnie jakoś chwilę po piątej.
~To ładnie zaszaleliście. - stwierdził. - Pewnie jesteś już wybitnie zmęczona, co? - zapytał, a ja jak na zawołanie ziewnęłam głośno. - To chyba znaczy "tak". - zaśmiał się.
-Nie, jest spoko, możemy jeszcze pogadać. - zamrugałam energicznie chcąc odgonić od siebie oznaki zmęczenia. Nie chciałam się rozłączać, jeszcze nie. I w sumie sama nie wiem dlaczego.
~Dani. - jego ton zmienił się na lekko karcący. - W tej chwili kończymy rozmowę, a ty od razu idziesz spać, jasne?
-Nie chcę kończyć rozmowy... - jęknęłam niczym naburmuszone dziecko. - Tęsknię za tobą, wiesz? - był to chyba główny powód tego, że chciałam ciągnąć tę konwersację. Nie miałam go przy sobie ciałem, to chciałam chociaż słyszeć jego głos. Nie widziałam się z nim już od tak dawna, że aż straciłam rachubę dni. Cholera, co mnie naszło? Weź się w garść, dziewczyno!
~Och Dani, ja za tobą też. - westchnął, a atmosfera zdecydowanie siadła. - Obiecuję, że jak tylko wrócę z Francji to ściągnę cię z tej Barcelony do domu i spędzimy ze sobą każdą wolną chwilę, aż będziesz miała mnie dość i sama z chęcią wsadzisz mnie do samolotu lecącego do Włoch.
-Na to nie licz. - prychnęłam, ale mimo wszystko uśmiech powrócił na moją twarz. - Dobra, niech ci będzie. Nie męczę cię już i idę spać. - poddałam się. Tak, ten chłopak ma na mnie zdecydowanie zbyt duży wpływ. I nie wiem, czy mi to przeszkadza, czy wręcz przeciwnie.
~Grzeczna dziewczynka.
-Trzymam jutro za ciebie kciuki! Pamiętaj, nie szalej, uważaj na siebie i wiedz, że nie ważne, które miejsce jutro zdobędziesz, ja i tak jestem i będę z ciebie dumna! - powiedziałam, będąc w stu procentach pewna swoich słów. Nie ważne, czy wygra, czy będzie gdzieś daleko w stawce: nie zmieni to tego, że będę z niego dumna i nadal będę jego najwierniejszą fanką.
~Kocham cię, Dani! - mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie, słysząc te słowa. Nie, to nie było takie wyznanie, jakim obdarzają się nawzajem ukochani. To było wyznanie dwójki przyjaciół, prawie rodziny. I nie było w tym nic dziwnego. Absolutnie.
-Ja ciebie też. - odpowiedziałam bez zawahania.
-Śpij dobrze, zadzwonię jutro. - zapowiedział.
-Dobranoc. - pożegnałam się z nim, po czym oboje się rozłączyliśmy. Odłożyłam telefon na niewielki stolik, stojący koło łóżka. Uśmiech na mojej twarzy nie chciał zniknąć, czemu się zresztą nie dziwię.
Jestem cholernie wielką szczęściarą, że w moim życiu jest ktoś taki jak Marc.
I mam nadzieję, że pozostanie tam jeszcze przez długi, długi, długi czas.

***

Niedziela. I to na dodatek niedziela wyścigowa. Od samego rana chodziłam bez większego celu po mieszkaniu, zagryzając nerwowo wargę. Stresowałam się i to bardzo, zresztą jak zawsze, kiedy Marc miał do objechania jakieś zawody. To samo tyczyło się jego młodszego brata.
Obudziłam się przed siódmą i za żadne skarby świata nie mogłam dalej usnąć, co było niecodziennym zjawiskiem, biorąc pod uwagę, że jeśli tylko miałam taką możliwość (czytaj jakiś dzień wolny) to nie tak łatwo było wyciągnąć mnie z łóżka przed godziną chociażby jedenastą. A tu proszę, godzina siódma, a ja już na nogach, w trakcie śniadania. Co ten stres robi z ludźmi.
A stres, muszę przyznać, jest i to niemały.
Wiem, że Marc jest utalentowany, wiem, że potrafi panować nad motocyklem, wiem, że potrafi odpuścić jeśli wymaga tego sytuacja, ale nawet ta wiedza nie pozwala mi zapanować nad strachem. Bo przecież może być jakaś awaria, bo przecież może wjechać w niego inny zawodnik, bo przecież jest tylko człowiekiem i może popełnić błąd, który będzie go drogo kosztował. W tym sporcie upadki nie są czymś rzadkim czy niespotykanym i na samą myśl o tym, że może to spotkać mojego przyjaciela, mam ochotę usiąść w kącie i płakać. Dobra, wiem, że podczas swojej dotychczasowej kariery leżał nie raz i nie dwa. Nie ustrzegł się również kontuzji czy urazów wszelkiego rodzaju, począwszy od zwykłego zadrapania, na złamaniu kości zakończywszy. Wiem o tym, widziałam to, wielokrotnie byłam nawet naocznym świadkiem, ale to wcale nie sprawia, że przywykłam, czy że boję się mniej. Do czegoś takiego chyba nawet nie da się przywyknąć. Dodając do tego moją cudowną, nad wyraz rozwiniętą zdolność do nadmiernego panikowania, to mamy obraz totalnego kłębka nerwów, jakim właśnie jestem.
Na dodatek trzeba to liczyć podwójnie, bo raz, że strach o Marc'a, a dwa, że strach o Alex'a. Taaa, zdecydowanie do momentu szczęśliwego i bezpiecznego (!) zakończenia zawodów nie mam co liczyć na chwilę spokoju.
Do rozpoczęcia pierwszego wyścigu, czyli serii Moto3, w której występuje Alex, pozostało jeszcze niespełna półtorej godziny, więc sięgnęłam ze stolika mój telefon i pospiesznie weszłam w edytora tekstów, wystukując na ekranie wiadomość do młodszego z braci Marquez:

"Trzymaj się toru, nie głupiej, pozostań w jednym kawałku, czyli w skrócie mówiąc: POWODZENIA!;)"

Kliknęłam "wyślij" by zaraz napisać drugą wiadomość, krótszą, ale mówiącą znacznie więcej, niż zdania wielokrotnie złożone.

"Wierzę w ciebie."

Nie musiałam pisać nic więcej by wiedział, że trzymam za niego kciuki, że się martwię, że przeżywam i że odetchnę dopiero po zakończeniu wyścigu.
I obym nie miała powodów do smutku.



*******
MARC MARQUEZ INDYWIDUALNYM MISTRZEM ŚWIATA 2014!
Nic więcej nie mam do powiedzenia, amen!
;)

piątek, 10 października 2014

2.

Rozdzial typowo opisowy, z gory uprzedzam ;)

***

Byłam właśnie w trakcie wykładania zakupów z torby na blat stołu, kiedy to mój telefon zapikał, informując mnie o nadejściu nowej wiadomości.
Pospiesznie dokończyłam swoją pracę, kierując się do pokoju. Dosłownie dwie minuty temu weszłam do pustego już mieszkania, obładowana zakupami. Mając na uwadze dzisiejszy wieczór filmowy z przyjaciółmi, zaopatrzyłam się w różnego rodzaju przekąski, pokroju paluszków, precelków, chipsów i moich ukochanych biszkoptów. Do picia kupiłam tylko sok pomarańczowy, wiedząc, że Santi i tak zawali nas alkoholem. Cały Perreira.
Telefon leżał, rzucony bez specjalnej delikatności na łóżko. Odblokowałam klawiaturę i na mojej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy zobaczyłam nadawcę. Uśmiech, ale i lekki stres odnośnie treści wiadomości. Nie śledziłam przebiegu dzisiejszych treningów i mogłam mieć tylko nadzieję, że nie stało się nic złego.

"Ty rozwaliłaś kolokwium (gratuluję! ;*), a ja rozwaliłem oba treningi. Zdecydowanie nadajemy na tych samych falach ;p"

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Głupek, ale kochany, cholernie zdolny głupek.

"Gratuluję! Widzę, że dalej jesteś samolubny i nie dajesz rozwinąć skrzydeł innym zawodnikom ;d"

Kliknęłam "wyślij". Minęła ledwie minuta, a już odpisał:

"Uczę się od Ciebie;d Poza tym to nie jest koncert życzeń, a ja prezentów nie rozdaję ;) Jestem na fali, głupio byłoby tego nie wykorzystać :)"
"Wypraszam sobie! Jestem najmniej samolubną osobą na świecie! o.O Jesteś genialny, a nie, że jesteś na fali, pfff!"

Byłam co do tego przekonana. Bycie na fali zwycięstw byciem na fali zwycięstw, ale to jego talent, umiejętności, nienasycony apetyt na zwyciężanie i pewnego rodzaju upór doprowadziło go do tego miejsca, w którym teraz jest. Chyba nie mogłabym być z niego bardziej dumna. Zasłużył swoją ciężką pracą na wszystko to, co obecnie go spotyka.

"Słodzisz mi, jak zwykle! Cholera, tęsknię za Tobą!... ;("

Momentalnie się rozczuliłam.

"Ja za Tobą też! ;("
"Odbijemy to sobie po moim powrocie! :) Zmieniając temat, jakie plany na resztę dnia?"
"Wieczorem mają wpaść Blanca i Santi. Nic specjalnego, obejrzymy parę filmów i pewnie pójdziemy spać."

Nie pytałam o jego plany, bo doskonale wiedziałam, co będzie robił. Najpierw analiza minionego treningu, dyskusja na temat nadchodzącego, pogranie z Alexem na Playstation, a potem spać, żeby jutro nie wyglądać jak zdjęty z krzyża. Wyścigowe weekendy wyglądają prawie zawsze w ten sposób. Po wszystkich tych latach zdążyłam już do tego przywyknąć.

"Nie brzmi najgorzej :) Odezwę się później, bo tata już się krzywi, że zamiast słuchać, ja piszę z Tobą o.O Miłego wieczoru, pozdrów Blancę i Santiago! ;) PS: Alex przesyła wirtualne buziaki... Serio?"

Parsknęłam śmiechem. On naprawdę jest nieziemski.
Odłożyłam telefon z powrotem na łóżko, nie odpisując już nic. Wolałam mu dłużej nie przeszkadzać, skoro najwyraźniej ma kilka spraw do obgadania ze swoją ekipą.
Właśnie, może w końcu wyjaśnię, kto to jest Marc?
Marc Marquez. Najmłodszy w historii, nadal panujący, mistrz świata motocyklowego cyklu MotoGP. Jeden z największych, według opinii niektórych specjalistów, talentów młodego pokolenia ostatnich lat. I trudno się z tym nie zgodzić, kiedy patrzy się na przebieg jego sportowej kariery w ostatnich latach. 2011 rok i pierwsze mistrzostwo świata w serii 125CC. 2011 rok i wicemistrzostwo w Moto2. 2012 należał ponownie do niego, co potwierdził tytułem mistrza świata w serii Moto2. Rok 2013 był jego debiutem w najbardziej prestiżowym cyklu motocyklowych mistrzostw świata, a konkretniej MotoGP. Wielu ludzi spodziewało się, że namiesza w szeregu starszych, utytułowanych i zdecydowanie bardziej doświadczonych zawodników, ale mało kto postawiłby na to, że zrobi to w tak spektakularny sposób, zdobywając w swoim debiutanckim sezonie tytuł mistrza świata. A wszystko to, mając zaledwie 20 lat! Tym samym zapisał się na kartach historii drukowanymi literami.
A jak to się stało, że znam kogoś takiego jak on?
No cóż, jestem w jego życiu od zawsze, czy tego chcę, czy nie. Powód?
Nic nadzwyczajnego. Po prostu wychowywaliśmy się na tym samym podwórku. To z nim grałam w piłkę, obijając garaże i mury budynków, ku ogromnemu niezadowoleniu sąsiadów. To z nim wdrapywałam się na drzewa, to z nim zdzierałam sobie łokcie i kolana, to z nim snułam plany zawojowania świata, to z nim wiążą się prawie wszystkie moje wspomnienia z dzieciństwa.
Dla wszystkich dookoła byliśmy jak idealnie zgrane rodzeństwo, które zawsze wszystko robiło razem. Od tego czasu minęło wiele lat, ale jak do tej pory absolutnie nic się między nami nie zmieniło. Towarzyszyłam mu w jego sportowej karierze już od najmłodszych lat, kiedy to jako czteroletni smyk po raz pierwszy wsiadł na motocykl oraz śmigał na małym motorku po torze dla dzieci. Byłam z nim od zawsze i to się nie zmieniło nawet teraz, kiedy święci wszystkie te triumfy, jest rozpoznawalny, sławny, a wielu zarówno młodych jak i starszych zawodników chce być taki jak on. Nawet mimo wszystkich tych sukcesów, rekordów, które pobił, tytułów, które zdobył, to nadal jest ten sam chłopak, co kilka lat temu. Absolutnie nic się nie zmienił, żadna woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i nie zaczął uważać się za nie wiadomo kogo. Ten sam uśmiech, to samo zachowanie, to samo podejście do życia. To nadal był ten sam chłopak, który w swoim pokoju ma całą półkę wyłożoną miniaturowymi motocyklami swojego idola, Valentino Rossiego. Nadal mieszka z rodzicami, nadal rodzina jest dla niego świętością i nadal jest tak samo ciekawy świata, jak dotychczas. Jedyne co można powiedzieć to to, że mamy dla siebie zdecydowanie mniej czasu niż wcześniej. Marc ma zawody, zazwyczaj co dwa tygodnie, za każdym razem w innym mieście, innym państwie, czasami na innym kontynencie. Dojazd, sesje treningowe, kwalifikacje, sam wyścig. Jakby nie patrzeć, kilka dni wyciągnięte z życiorysu. Potem powrót do domu, o ile po samym wyścigu nie czekają go testy, odrobina czasu na odpoczynek i powrót do pracy przygotowującej do kolejnych zawodów. I tak w kółko. Do tego od czasu do czasu dochodzą jeszcze jakieś wydarzenia związane z umowami sponsorskimi, wizyty w mediach... Trochę tego jest. Siłą rzeczy, nie widujemy się zbyt często, ale to sprawia, że za każdym razem bardziej doceniamy każdy moment w swoim towarzystwie. Jeśli już nie ma ich wiele to trzeba odpowiednio je celebrować. Bez względu na to, czy siedzimy na kanapie oglądając filmy, czy urządzamy sobie wycieczki rowerowe, czy gramy w gry na Playstation, czy wydurniamy się w ogrodzie należącym do rodziny Marc'a. Nie ważne, co robimy, ważne, że wspólnie.
To jest ten rodzaj więzi, którą niezwykle ciężko jest zerwać. Fakt, że znamy się od zawsze, że dokąd tylko sięgam pamięcią, on zawsze mi towarzyszy, sprawia, że nasza przyjaźń jest czymś naturalnym. Zupełnie normalna sprawa: ja i on. My. Nic dodać, nic ująć.
Wiem, że nie wszyscy patrzą na to przychylnym okiem. Wielu jest takich, którzy twierdzą, że to, co jest między nami, to jedna wielka ściema. Dla osób z naszego miasta nie jest to nic dziwnego. Od zawsze widzieli nas razem, więc to zupełnie normalna sprawa. Są jednak tacy, którzy patrzą na to nieco inaczej.
Przykład?
Nie szukając daleko, moi współlokatorzy.
Mieszkam razem z trójką innych osób: dwoma dziewczynami: Monicą i Victorią oraz chłopakiem: Tony'm. Serio, gorzej trafić chyba nie mogłam. Nie znałam ich wcześniej, nie licząc kilku rozmów przez Facebooka. Już wtedy wydawali mi się jacyś dziwni, ale powtarzałam sobie: "daj spokój, Dani, nie znasz ich, więc nic o nich nie wiesz". Niestety, okazało się, że owo wrażenie było jak najbardziej trafne. Pierwszy raz zobaczyłam się z nimi na żywo w dniu mojej przeprowadzki. Cudownym zrządzeniem losu Marc miał akurat wolne kilka dni, więc przyjechał do Barcelony razem ze mną, chcąc pomóc mi w przewiezieniu niezbędnych rzeczy. Całą resztę dostarczyć miał mi tata kilka dni później. Tak czy inaczej, dotarliśmy na miejsce, weszliśmy do mieszkania niosąc moje rzeczy i w tym momencie spotkaliśmy całą trójkę, czekającą na mnie w przedpokoju. Kiedy zobaczyli kto mi towarzyszy, nie powiem, że totalnie to po nich spłynęło. W Hiszpanii jest tak, że nawet jeśli nie interesujesz się sportami motorowymi, to i tak doskonale wiesz, kim są chociażby Marc czy jego kolega z zespołu, Dani Pedrosa. Tak samo było z moimi współlokatorami. Zarówno Maria jak i Victoria oraz Tony, doskonale wiedzieli kim jest mój przyjaciel i oczywiście nie mogło to przejść bez echa. Przywitali się standardowym uściskiem dłoni, multumem posłanych w naszym (bardziej Marc'a) kierunku i atmosferą, którą zdecydowanie można było zakwalifikować jako napiętą. Marc pomógł mi się rozpakować, posiedział chwilę, po czym ruszył w drogę powrotną do domu, bo kolejnego dnia musiał się stawić na testach z jego ekipą na jednym z hiszpańskich torów. Nie chcąc być niemiłą i zachowywać się jak totalne dziwadło, ruszyłam do kuchni, skąd słyszałam odgłosy konwersacji. Miałam z nimi mieszkać przez najbliższe dziesięć miesięcy, więc wypadało lepiej się poznać. Weszłam do środka, no i się zaczęło.
W trakcie naszej rozmowy cała trójka nie była w ogóle zainteresowana poznaniem mnie. Znacznie bardziej ciekawym tematem dla nich był nie kto inny jak Marc Marquez.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam absolutnie nic przeciwko fanom chłopaka, wręcz przeciwnie. Cieszę się, że są osoby, które go wspierają w każdym momencie jego sportowego życia, które lubią i podziwiają go za to, jaki jest i co osiągnął. To bardzo ważne dla zawodników, świadomość, że są ludzie, którzy doceniają twoje starania.
Problem z tą trójką polegał na tym, że przez jakiś czas traktowali mnie jak źródło informacji i łącznik między nimi a Marc'iem. Nawet nie wiem, jak mam to dokładnie wytłumaczyć. Dziewczyny chwaliły się tym, że znają go osobiście, chociaż zamieniły z nim tylko zwroty grzecznościowe przy powitaniu, a Tony wcale nie był lepszy. Wszystkim swoim znajomym powtarzali, że są z nim w kontakcie, że są dokładnie poinformowani co u niego słychać i sami zaliczyli się do grona jego bliskich znajomych. Do tego dochodziły jeszcze wszystkie te pytania kierowane w moją stronę, w stylu: "kiedy Marc nas odwiedzi?", "dlaczego go nie zaprosisz?", "co tam u niego słychać?". Momentem kulminacyjnym była sytuacja, w której dziewczyny ukradły mój telefon, podczas gdy ja brałam prysznic, tylko po to, żeby spisać numer do bruneta. Dzięki Bogu, nakryłam ich zanim zdążyły to zrobić i nie mogłam powstrzymać się od powiedzenia kilku ostrych słów prawdy. Od tego momentu atmosfera między nami była delikatnie mówiąc napięta. Tony trzymał stronę tej dwójki, co nie było wcale takie trudne do przewidzenia. Komentarze mówiące, że uczepiłam się Marc'a tylko dlatego, żeby czerpać z tego własne korzyści, albo że sam Marc traktuje mnie jako swoją prywatną zabawkę, były absolutnie na porządku dziennym. Nie powiem, żeby spłynęły one po mnie bez żadnej uwagi, bo tak nie było. Nie spotykałam się wcześniej z czymś takim, było mi okropnie przykro, ale jak zwykle w takich momentach Marc był niezastąpiony i to dzięki rozmowom z nim nauczyłam się nie zwracać na ich zaczepki uwagi. Ważne jest to, że my wiemy jaka jest prawda i tylko to się liczy. Nie musimy tłumaczyć się totalnie przed nikim.
Jedyne co się zmieniło to to, że za wszelką cenę chciałam oszczędzić sobie i jemu nieprzyjemności tego typu i zdecydowanie odmawiałam jeżdżenia z brunetem na wszelakie zawody, w których brał udział. Wolałam nie prowokować sytuacji, w których niektórzy zastanawialiby się "a co to za jedna kręci się po boksie Marqueza?".
Lubiłam swoją anonimowość i zdecydowanie nie chciałam nic w tej sprawie zmieniać.
I tego się trzymajmy.

*******

Po zarwanej nocce z powodu GP Japonii jestem bez zycia, ale na rozdzial zawsze znajdzie sie chwila ;)
Dzisiaj powtorka z rozrywki: 2:55 rozpoczynamy ogladanie!
Trzymajcie kciuki za pana Marqueza! :)
you-bring-me-back-to-life.blogspot.com

boys-like-you.blogspot.com