niedziela, 29 marca 2015

12.

Wkładając do niemal w całości zapakowanej torby ostatnią rzecz czułam, że to co właśnie robię jest niewłaściwe. Zupełnie nie na miejscu. Nieodpowiednie w każdym calu.
Powinnam zostać teraz w domu. Powinnam wspierać moją rodzinę tak bardzo, jak tylko bym potrafiła. Powinnam każdą wolną chwilę spędzać z babcią, bo, chodź ciężko mi to przyznać, nie wiem ile tych chwil będzie nam jeszcze dane razem spędzić. Powinnam być w jedynym miejscu, w którym chciałam teraz być i w którym byłam naprawdę potrzebna.
A tymczasem, jedyne co mi zostało, to spakowanie swojej ledwie co wypakowanej torby i powrót do Barcelony, gdzie znowu przyjdzie mi się użerać z durnymi współlokatorami, zamartwiać o to, co dzieje się w domu i ze strachem wyczekiwać na nowe połączenie telefoniczne, które może przekazać mi złe wiadomości.
Boże, jestem taką straszną panikarą! Powinnam być dobrej myśli, powinnam trzymać się tej jednej, jedynej, niewielkiej iskierki nadziei, że przecież nic nie musi się skończyć źle. Marc miał stu procentową rację mówiąc, że dopóki nie skontaktujemy się z lekarzem i na własne uszy nie usłyszymy, że sytuacja naprawdę jest tak bardzo beznadziejna, nie mogę się załamywać. Muszę być twarda, muszę skupić się na studiach, muszę przestać się zamartwiać i przede wszystkim muszę przestać mieć ochotę płakać w najmniej spodziewanych momentach.
-Jesteś gotowa? - do pokoju wszedł Marc, zastając mnie na zapinaniu zamka od mojej torby podróżnej. Kiwnęłam lekko głową, wyprostowując się i rozglądając z uwagą po pokoju w poszukiwaniu potencjalnych zapomnianych rzeczy. - Zbieramy się?
-Pójdę tylko pożegnać się z rodzicami. - odpowiedziałam, odchrząkając lekko. Brunet w tym czasie podszedł do łóżka, na którym leżała torba.
-Będę czekać w samochodzie. - złożył na moim czole przelotny, ale mimo wszystko czuły pocałunek i razem z moimi rzeczami, wyszedł z pokoju, a następnie z domu.
Westchnęłam głośno, idąc jego śladem, ale najpierw skierowałam się do salonu, w którym siedzieli rodzice. Nadal towarzyszyła im mama Marqueza, która na mój widok uśmiechnęła się pocieszająco. Dobrze, że w tym trudnym czasie będzie z nimi ktoś, kto mimo wszystko, zawsze trzyma głowę na karku i potrafi trzeźwo myśleć. Czego by nie mówić, Roser Alenta nadawała się do tej roli wprost idealnie.
-Będę się już zbierać. - odezwałam się jako pierwsza, stając na środku pomieszczenia, nieco niepewna tego, co zrobić dalej. Pierwsza z kanapy wstała mama, która od razu mocno mnie uściskała.
-Daj znać, jak tylko dojedziecie na miejsce, dobrze? - zapytała, na co kiwnęłam tylko głową. - I podziękuj jeszcze raz Marc'owi. To naprawdę złoty chłopak. - dodała, odsuwając się ode mnie. Lekko zmarszczyłam brwi w geście zdziwienia, bo przecież to nie jest pierwszy raz, kiedy mój przyjaciel odwozi mnie do Barcelony. Zresztą, założę się, że rodzice już mu nie raz i nie dwa za to podziękowali, kiedy to z nimi rozmawiał, podczas gdy ja pakowałam swoje rzeczy.
Zaraz za mamą podszedł tata, który również mocno mnie przytulił. Dla niego cała ta sytuacja musi być szczególnie trudna, w końcu babcia jest jego mamą. Oboje są ze sobą bardzo zżyci, co zresztą było zauważalne od zawsze. Dla kogoś obcego mogło się wydawać, że nie przejmuje się tym wszystkim jakoś szczególnie mocno, ale dla osoby, która dobrze go zna, łatwo było przejrzeć tę maskę twardego człowieka. Ten brak wesołych iskierek w oczach, które znajdują się tam niemal zawsze, te lekko zmarszczone czoło w geście zmartwienia, lekko pochylone plecy, jakby garbił się pod wpływem jakiegoś dużego ciężaru... Patrząc na niego, będącego w takim stanie, miałam ochotę po raz kolejny się rozpłakać i nigdzie się stąd nie ruszać.
-Dzwońcie do mnie, kiedy tylko będzie cokolwiek wiadomo, dobrze? - zapytałam, spoglądając uważnie najpierw na tatę, a potem na mamę. - Nawet jeśli to będzie jakiś mały szczególik, chcę o nim wiedzieć. - tym razem to oni pokiwali głowami na znak zgody. - Kocham was. - powiedziałam i tym razem przytuliłam ich oboje naraz. - Uważajcie na siebie.
-Ty też. - mama otarła dłonią łzę, która zapewne niekontrolowanie wypłynęła z jej oka. Podeszłam do mamy Marca, ją również chcąc przytulić.
-Uważaj na siebie Dani i nie martw się... - przytuliła mnie do siebie, zniżając głos do szeptu, który miał być słyszalny tylko dla mnie. - ...zajmę się twoimi rodzicami i będę trzymać rękę na pulsie.
-Dziękuję. - nie wiedziałam co jeszcze mogę oprócz tego dodać. Niby banalne, zwyczajne słowo, ale w tym momencie miało dla mnie ogromną wartość i miałam nadzieję, że kobieta tak to odbierze.
Nie chcąc, aby Marc czekał na mnie zbyt długo, jeszcze raz wyściskałam rodziców, by w końcu z ciężkim sercem opuścić dom. Mój przyjaciel czekał już na mnie w odpalonym samochodzie, na ulicy. Pospiesznie weszłam do środka, zapinając pasy i oddychając głęboko, chcąc jak najszybciej odgonić od siebie zbliżający się płacz.
-Powinnam z nimi zostać. - powiedziałam, kiedy tylko ruszyliśmy. - Powinnam olać te cholerne studia i zostać z moją rodziną. - dodałam, nadal walcząc z kolejnym emocjonalnym rozpadem.
-Powinnaś pozostać twarda, bo ostatnie czego teraz im potrzeba, to załamana córka. Będzie dobrze, Dani, jestem tutaj z tobą. - jakby na potwierdzenie swoich słów, położył prawą rękę na moim udzie, lekko ją ściskając. Spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem.
-Kocham cię, wiesz?
-Wiem. - on z kolei uśmiechnął się nieco szerzej. - I ja kocham ciebie. - dodał. Chwilę później kierował się już w stronę autostrady A2, która zaprowadzić nas miała prosto do Barcelony.

***

W mieszkaniu o dziwo nadal było pusto. Spodziewałam się, że jak tylko wejdę do środka to od razu będę zmuszona do oglądania moich współlokatorów. Nie to żebym narzekała na taki przebieg wydarzeń. Wręcz przeciwnie, miałam nadzieję, że taki stan utrzyma się jak najdłużej to jest możliwe.
-Rozgość się w pokoju, ja pójdę sprawdzić czy jest coś, co moglibyśmy zjeść na kolację. - odłożyłam klucze od mieszkania na biurko, podczas gdy Marc odstawił na podłogę moją torbę.
-Najpierw skorzystam z toalety, a potem ci pomogę, co ty na to?
-Jeśli tylko chcesz. - wzruszyłam ramionami i jako pierwsza ruszyłam do kuchni. Spoglądając na zawartość lodówki i szafek, a konkretniej rzecz ujmując, tych półek, które należały do mnie, jednego byłam pewna: szału nie było. Żadnej wyszukanej, godnej Gordona Ramsaya potrawy nie stworzę, co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
-I co tam mamy? - Marc wszedł do pomieszczenia, podchodząc do mnie i zaglądając mi przez ramię.
-Właśnie myślę. - przygryzłam lekko dolną wargę. Jest makaron, jest mrożony szpinak, widziałam że jest jeszcze trochę sera feta, w puszce są suszone pomidory w szafce powinny znaleźć się jakieś suszone zioła i przyprawy... Biorąc pod uwagę, że mój przyjaciel, mimo wszystko, musiał uważać na to, co je, nie było łatwo skonstruować dobrą kolację - Masz chęć na penne*? - zapytałam w końcu.
-I ty się głupio pytasz? - uniósł lewą brew ku górze. - Bierzemy się do roboty! - dodał, uśmiechając się w ten swój niepowtarzalny sposób. Zwarci i gotowi zabraliśmy się do pracy.

***

Kolacja przebiegła w spokojnej, nieco dziwnej jak na nich atmosferze, ale niczego innego się nie spodziewał. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że Dani zacznie uśmiechać się na prawo i lewo, sypać żartami jak z rękawa i zachowywać się tak, jakby wszystko było w doskonałym porządku. To tak nie działa. Ona tak nie działa. Jest zbyt wrażliwą osobą, żeby cała ta sytuacja na nią nie wpłynęła. Nawet jeśli przed resztą świata będzie starała się udawać twardą, silną i niezależną, on znał ją zbyt dobrze, by się na to nabrać. Wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie prosto w jej oczy, by móc czytać z niej jak z otwartej księgi.
Po samej kolacji, która, musiał przyznać, nawet im się udała, szybko posprzątali, pozmywali, by następnie zamknąć się w pokoju brunetki. Nie wiedział jak ma sprawić, żeby chociaż na moment przestała o tym wszystkim myśleć. Co zrobić, aby jakoś ją wesprzeć. Jasne, wiedział, że czegokolwiek by nie zrobił, cokolwiek by nie powiedział, to i tak będzie za mało, jednak mimo wszystko, nie miał zamiaru się poddać. Właśnie w tym momencie potrzebowała go jak najmocniej i on miał zamiar tam dla niej być.
Zresztą, nie tylko dla niej. Był bardzo zżyty z całą jej rodziną, jej rodziców traktował niemal jak swoich, jej dziadek i babcia byli tym samym dla niego. Za bardzo mu na nich wszystkich zależało, żeby nie zaoferować swojej pomocy, jakakolwiek ona by miała nie być.

"-Może powinniście się państwo skontaktować z jakąś prywatną kliniką? Wiadomo, że publiczna służba zdrowia to nigdy nie będzie to samo, co prywatna. - zaproponował, siedząc na kanapie w salonie, razem z rodzicami Dani i swoją mamą, czekając, aż dziewczyna skończy się pakować.
-Też o tym myśleliśmy, ale nie jesteśmy przekonani, czy stać nas na to wszystko. To nie są tanie rzeczy, Marc, poświęcilibyśmy na to wszystkie oszczędności, a i tak nie ma pewności, czy to by wystarczyło. - odpowiedziała mu mama brunetki. - Kontaktowaliśmy się już z resztą rodziny, ale wiecie jak to z nimi jest, od razu zaznaczyli, że nie mają jak się dołożyć. - dodała, spuszczając lekko wzrok. Mama Dani jest jedynaczką, oboje jej rodziców już nie żyje, a żadnej bliższej rodziny nie posiada. Natomiast tata Dani ma jeszcze dwójkę rodzeństwa, młodszą siostrę, która obecnie hula po świecie i chyba nikt dokładnie nie wie, gdzie się obecnie znajduje, oraz starszego brata, który od lat zmaga się z problemem jakim jest alkoholizm.
-Przecież ja mogę pomóc. - powiedział, a widząc, że pan Espinosa już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, szybko dodał: - Nie chcę słyszeć nawet słowa sprzeciwu. Pieniądze nie są dla mnie żadnym problemem, to nie jest żadna wielka sprawa. - wzruszył ramionami, wcale nie mijając się z prawdą. - Dani jest dla mnie jak rodzina, zresztą, wy również i będę więcej niż szczęśliwy, jeśli tylko będę mógł pomóc.
-Jesteś pewien? - zapytał ojciec brunetki.
-Absolutnie. - odpowiedział z pewnością w głosie. Jego mama ścisnęła delikatnie jego dłoń, a rodzice Dani posłali w jego stronę delikatne uśmiechy.
-Nie ma dla nas większego szczęścia niż to, że jesteś obecny w życiu naszej córki i naszym. - odezwał się jej ojciec, a jemu momentalnie zrobiło się tak jakoś cieplej na sercu."

Patrząc teraz na brunetkę, która zmęczona całym tym dniem i stresem związanym z wszystkimi tymi wydarzeniami, zasnęła, nie doczekawszy nawet połowy filmu, westchnął delikatnie. Dani spała z głową na jego kolanach, oddychając głęboko i miarowo, a on sam nie mógł się powstrzymać przed tym, by delikatnym ruchem gładzić i przeczesywać jej włosy. Był pewien, że dobrze zrobił, kiedy zaproponował to wszystko jej rodzinie. Dla niego kwestia pieniędzy to naprawdę nie był problem, a im mogła pomóc walczyć o to, co najważniejsze. A najważniejsze dla nich w tym momencie było zdrowie tej starszej pani, która piekła cudowne ciasteczka drożdżowe, opowiadała najlepsze historie i która od zawsze traktowała go jak członka najbliższej rodziny. Robił to wszystko dla nich, ale przede wszystko robił to dla niej. Dla tej dziewczyny, która teraz tak spokojnie oddychała, będąc pogrążoną w niezwykle potrzebnym jej śnie, która zawsze go wspierała, zawsze była, kiedy jej potrzebował i w której zawsze miał oparcie. Dla tej dziewczyny był gotów zrobić naprawdę wszystko, bez względu na to, czym by to miało być. Był mega wielkim szczęściarzem, że miał ją w swoim życiu i nigdy nie przestanie być za to wdzięczny siłom wyższym.
Była jego przyjaciółką, jego pokrewną duszą, jego zaginioną cząsteczką własnej duszy. W pewien sposób była jego wszystkim i nigdy nie zostawi jej samej sobie. Co do tego nie miał absolutnie żadnych wątpliwości.






*******
*penne - makaron ;)
Najdziwniejszy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam, amen o.O
Marc Marquez moim bogiem, przebić się z ostatniego miejsca na 5 potrafi tylko Mistrz, a Mistrz jest tylko jeden! <3



czwartek, 26 marca 2015

11.

Powrót do domu po blisko pięciu godzinach spędzonych z dziadkami w żadnym wypadku nie należał do najlepszych. Atmosfera radości, która towarzyszyła mi z samego rana, wyparowała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ani ja, ani moi rodzice nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem, za bardzo pogrążeni w swoich własnych myślach.
A te myśli wcale nie były kolorowe.
Jak do tego doszło? Jak to się stało, że jedna z najważniejszych osób w moim życiu jest tak poważnie chora? Dlaczego akurat ona? Przecież ta kobieta zawsze była okazem perfekcyjnego zdrowia! Przez tyle lat nic, nawet głupiego przeziębienia! Gdyby nie fakt, że naprawdę widocznie schudła, skóra przybrała brzydki, szarawy odcień, pod jej oczami widniały ciemne cienie, a z oczu zniknął ten wesoły błysk, którym zawsze wszystkich obdarzała, byłabym święcie przekonana, że lekarze najzwyczajniej w świecie się pomylili. Przecież takie rzeczy się zdarzają, prawda? Niektóre wyniki badań się zawieruszają, inne podmieniają, niektóre wychodzą błędnie, albo są błędnie interpretowane. Lekarze w końcu są tylko ludźmi, prawda?
Boże, kogo ja chcę oszukać? Moja babcia umiera, nie zostało jej dużo czasu, a ja kompletnie nie miałam pojęcia jak się w tej sytuacji odnaleźć. Bo czy w ogóle jest na to jakaś recepta, jakiś sprawdzony przepis, jakaś reguła odnośnie tego, jak zachowywać się w takich chwilach? Szczerze w to wątpię.
Gdyby nie fakt, że dzisiaj muszę wrócić do Barcelony, przygotować się do kolejnego tygodnia spędzonego na uczelni, absolutnie nikt nie byłby w stanie wyrwać mnie z domu babci. Już i tak spędziliśmy tam stanowczo zbyt dużo czasu, biorąc pod uwagę, że nadal nie jestem spakowana, a miałam w planach zdążyć na pociąg. Wolałam dzisiaj dać spokój tacie i nie zmuszać go do niepotrzebnej jazdy do Barcelony żeby mnie odwieźć. Ma zdecydowanie inne rzeczy, ważniejsze rzeczy, na głowie i ostatnie czego mu potrzeba to podróż samochodem tyle kilometrów, podczas któej na pewno nie mógłby się skupić. Jeszcze tego by brakowało, żeby przez to wszystko wylądował w jakimś rowie, albo nie daj boże miał jakiś poważniejszy wypadek.
Tak, moi rodzice to bardzo prorodzinni ludzie. Myślę, że odziedziczyłam to po nich i nie czuję się z tego powodu dziwnie. Bo co dziwnego jest w tym, że traktuję rodzinę jako najwyższą wartość, zrobiłabym dla niej wszystko i gdyby ich zabrakło nie wiem co by się ze mną stało? Wszyscy jesteśmy ze sobą bardzo zżyci, kiedy jedna osoba ma problem, momentalnie znajduje się ktoś, kto chce pomóc. Było tak od najmłodszych lat, ja sama miałam to wpajane od dzieciństwa i nic dziwnego w tym, że teraz wszyscy tak bardzo przeżywamy tę chorą sytuację.
Wiem, babcia nie należy do najmłodszych osób, poza tym, nie oszukujmy się, taka jest kolej rzeczy. Jedni się rodzą, inni umierają. Normalna sprawa. Ale chociażbym nie wiem jak bardzo chciała, to w tym momencie nie potrafiłam wyobrazić sobie świata bez tej jednej, konkretnej osoby. W mojej wizji, na moim idealnym obrazku ona jest i zawsze będzie.
Z tego wszystkiego nawet nie zorientowałam się, że jesteśmy już z powrotem w mojej kochanej Cerverze. Tak to bywa, kiedy jest się całkowicie pochłoniętym przez myśli do tego stopnia, że zapomina się o otaczającym świecie. Tata bez żadnego słowa zatrzymał się koło domu, pozwalając nam wysiąść, by samemu móc odprowadzić samochód z powrotem do garażu. Obie z mamą, w zupełnej ciszy i lekko spuszczonymi głowami, weszłyśmy do środka. Nie zdjęłam nawet butów, weszłam tylko do swojego pokoju i odpaliłam szybko laptopa, sprawdzając, czy pociąg aby na pewno rusza do Barcelony o normalnej godzinie. Wolałam się upewnić. Zegar pokazywał godzinę 16:47, a znaczyło to, że mam ledwie godzinę do pojawienia się na dworcu, a nie jestem nawet do końca spakowana. Westchnęłam głośno. Pakowanie musi jeszcze poczekać, zdecydowanie potrzeba mi w tym momencie czegoś innego.
-Mamo, wychodzę! - krzyknęłam w stronę rodzicielki, krzątającej się po kuchni. Zapewne przygotowywała tacie jego ulubioną kawę. Nie czekając na żaden odzew z ich strony, szybko zbiegłam po schodach na dół, by kilka sekund później stać już przed drzwiami sąsiadującego z nami domu. Rozmowa z Marc'iem to w tym momencie był mój priorytet. Zadzwoniłam dzwonkiem, czekając na jakąś reakcję.
-Tak? - z domofonu rozległ się głos mamy chłopaków.
-Dzień dobry, to ja. - odpowiedziałam, odchrząkując lekko. Byłam święcie przekonana o tym, że prędzej czy później dopadnie mnie histeryczny płacz i absolutnie nie mogłam zrobić nic, żeby jakoś temu zapobiec.
Kilka sekund później drzwi się otworzyły i stanęła w nich pani Marquez.
-Dani, wejdź. - posłała mi ten swój promienny uśmiech, wpuszczając do środka. - Nie miałaś być dzisiaj już w Barcelonie? - zapytała.
-Jadę pociągiem dopiero za godzinę. - odpowiedziałam. - Marc jest w domu?
-Tak, siedzi w pokoju i znając życie gra w te swoje durne gry. - kobieta przewaliła oczami. - Dobrze, że jesteś, przynajmniej na moment go oderwiesz od tego wszystkiego. - dodała, a mi momentalnie coś zaświtało w głowie.
-Mogę mieć do pani prośbę? - zatrzymałam się w połowie schodów, kierując się do góry. - Mogłaby pani pójść teraz do mojej mamy? Wydaje mi się, że bardzo by jej się to teraz przydało.
-Coś się stało? - jego głos automatycznie zabrzmiał nawet nie nutką, a całą symfonią zaniepokojenia.
-Po prostu... Mogłaby pani? - nie miałam siły jej teraz wszystkiego tłumaczyć. Jestem pewna, że jak tylko zacznę o tym opowiadać, to zaleję się doszczętnie łzami, a naprawdę wolałabym to robić w zaciszu pokoju mojego przyjaciela, a nie na forum publicznym. Pani Marquez najwyraźniej wyczuła, co jest grane, bo tylko pokiwała twierdząco głową, przytuliła mnie do siebie w geście okazującym nieme wsparcie, po czym zawróciła na pięcie i zeszła na dół. Chwilę później mogłam usłyszeć odgłos zamykanych drzwi, a więc zrobiła to, o co ją prosiłam. Westchnęłam głośno, samemu kierując się na górę, a następnie do pokoju Marca.
Zapukałam cicho do drzwi.
-Tak? - słysząc głos bruneta, weszłam niepewnie do środka.
-Masz chwilę? - zapytałam. Marc odwrócił się szybko w moją stronę, stopując grę i odkładając pada na bok.
-Dani? Już przyszłaś się pożegnać? Przecież do pociągu masz jeszcze trochę czasu... - zmarszczył brwi w lekkim zdziwieniu. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na moją twarz, jedno spojrzenie w moje oczy i byłam pewna, że już wiedział, że coś się dzieje. - Co się stało? - od razu wstał z łóżka, pospiesznie do mnie podchodząc. Położył swoje dłonie na moich ramionach i lekko się pochylił, żeby być ze mną na równi.
-Ja... - nie miałam pojęcia jak zacząć cały temat.  Nie miałam pojęcia jak ubrać to wszystko w słowa. Poza tym, było coś jeszcze. Miałam w sobie takie głupie przekonanie, że jeśli powiem o tym na głos, jeśli przekażę to komuś innemu, to te słowa zaczną żyć własnym życiem i w pewien sposób ostatecznie potwierdzą to, czego tak bardzo chciałabym się wyprzeć. Wiem, to totalnie irracjonalne i na poziomie małego dziecka, które zasłania oczy i myśli, że skoro ono nikogo nie widzi, to nikt nie jest w stanie widzieć jego.
-Chodź, usiądziemy. - z rozmyślania wyrwał mnie dźwięk głosu Marca, który delikatnym gestem popchnął mnie za sobą na łóżko. - Już będziesz mówić? - zapytał, chwytając moje dłonie w geście otuchy. Wzięłam w płuca głęboki haust powietrza, a potem już jakoś poszło.
-Moja babcia umiera. - co innego o tym usłyszeć, a co innego o tym mówić. - Właśnie od nich wróciliśmy, a ja od razu przyszłam tutaj. - moje oczy zaszły łzami. - Ona naprawdę umiera, rozumiesz? Nie możemy absolutnie nic z tym zrobić, nie ma niczego, co mogłoby jej pomóc. Umiera i... tyle. - nie wytrzymałam, rozpłakałam się jak małe, bezbronne, zranione dziecko. Nie minęła nawet sekunda, a już tonęłam w uścisku ramion mojego przyjaciela, mocząc jego koszulkę swoimi łzami. Jego dłonie delikatnie gładziły tył mojej głowy i plecy, a ja kompletnie nie mogłam się uspokoić. Byłam totalnym emocjonalnym wrakiem.
-Ale jak to umiera? Co się stało? - zapytał kilka minut później, kiedy mój płacz wyraźnie się uspokoił. Nadal jednak nie przerywaliśmy naszego uścisku i, szczerze powiedziawszy, tego było mi trzeba.
-Była u lekarza, źle się czuła, myślała, że to nic takiego, a tu niespodzianka. - pociągnęłam nosem. - To rak. Rak trzustki w stopniu zaawansowanym. Na dodatek z kilkoma przerzutami. Lekarz dał jasno do zrozumienia, że nie ma już dla niej nadziei, a bynajmniej tak twierdzi babcia. - odpowiedziałam, wyjaśniając tym samym dokładniej całą tę sytuację. - Kompletnie nie wiem, co mam w tej sytuacji zrobić. Nie wiem, co mam o tym myśleć, jak się zachowywać, za co się zabrać. Po prostu... nie wiem. - pokiwałam ze zrezygnowaniem głową.
-Przede wszystkim odetchnij głęboko. - Marc odsunął się lekko, chwytając moją twarz w swoje dłonie i patrząc się intensywnie prosto w moje oczy. Posłusznie wzięłam kilka głębszych oddechów, uspokajając się tym samym chociaż w niewielkim stopniu. - Po drugie zdecydowanie musicie skontaktować się z tym lekarzem i omówić całą tę sytuację. Może twoja babcia źle coś zrozumiała i za bardzo wszystko podkoloryzowała? Nie możesz się teraz poddawać i tak szybko tracić nadzieję, rozumiesz? - potulnie pokiwałam głową.
-Rodzice na pewno jak najszybciej się tym zajmą. Znając życie już coś robią. Cholernie mocno chciałabym teraz być tutaj z nimi, ale nie mogę, bo nie mogę opuścić zajęć. - mimowolnie się skrzywiłam. - Cholera, w sumie to muszę już iść do domu, niedługo mam pociąg, a nie jestem nawet spakowana. Nawet nie zaczęłam tego robić! - zerwałam się na równe nogi.
-Spokojnie. - pociągnął mnie z powrotem na miejsce. - Zaraz pójdziemy do ciebie, pomogę ci się spakować, a potem odwiozę cię do Barcelony, okej?
-Daj spokój, nie mogę... - nie dał mi dokończyć.
-Cicho, nic nie mów. - pokiwał przecząco głową. - Nie powiem, że masz nie płakać, bo wiem, że to ciężkie, nie powiem, że będzie dobrze, bo to tylko puste słowa. Powiem ci tylko, że nie jesteś sama, jestem tutaj z Tobą i dla ciebie i cokolwiek by się nie działo, zawsze będę. Dobrze? - ponownie chwycił moją twarz w swoje dłonie. Ponownie wpatrzył mi się prosto w oczy. Ponownie czułam od niego niesamowite wsparcie i, co najważniejsze, ponownie byłam wdzięczna wszystkim siłom na tym świecie, że obdarowali mnie tak wspaniałą osobą i jego przyjaźnią.
Bo wiem, że nie jestem sama i wiem, że z nim po mojej stronie, jestem w stanie sprostać niemal wszystkiemu.




*******
Nie jest jakoś spektakularnie długo, ale jest :)
Nowy sezon, nowa fala weny, nowe jaranie się jak nie wiem co :D
Dzień dobry, MotoGP <3


tak, panu też dzień dobry, Panie Marquez <3