sobota, 8 listopada 2014

6.

Czwartkowy wieczór mógł rozpocząć się tylko w jeden możliwy sposób. Tak, właśnie stałam przed otwartą na oścież szafą, od dobrych kilku minut wpatrując się w jej zawartość. Byłam kobietą, którą dręczył odwieczny w takich momentach problem: "w co ja właściwie mam się ubrać?". Za pół godziny mieli przyjechać po mnie Blanca i Santi wraz z jego kuzynem, którego do tej pory nie miałam okazji poznać. Czas w tym momencie nie był moim sprzymierzeńcem.
Tak, to dzisiaj idziemy na tę "epicką" imprezę, o której nie dało się zapomnieć dzięki ciągłemu trajkotaniu Perreiry. Poważnie, można było odnieść wrażenie, że to jego pierwsza impreza, na którą puścili go nadopiekuńczy rodzice. Jarał się tym jak taki mały podekscytowany szczeniaczek, z którym ktoś postanowił się pobawić.
Zresztą, po całym tym tygodniu, chyba każdy z nas potrzebował odrobiny relaksu i oderwania się od rzeczywistości przy pomocy dobrej zabawy. Ostatnie dni na uczelni to była jakaś masakra. Wykładowcy prześcigali się w wymyślaniu jakichś durnych referatów i planowaniu nadchodzących kolokwiów. Zupełnie jakby dopiero teraz sobie przypomnieli, że nieuchronnie zbliża się koniec tego semestru, a zarazem naszego drugiego roku, a oceny czy też zaliczenia z niczego się raczej nie wystawią. Niby do końca czerwca zostało jeszcze trochę czasu, ale patrząc przez pryzmat studenckich realiów, zleci to szybciej niż powinno. Miałam ambitny i jak najbardziej realny plan zaliczenia wszystkiego w pierwszym terminie, więc przede mną dni pełne nauki i wzmożonego wysiłku umysłowego. Taa, brzmi fantastycznie.
Co jeszcze ciekawego działo się w tym tygodniu? Moi współlokatorzy nadal są tak samo "cudowni" i "uroczy" jak zawsze, więc na tym polu nie działo się nic zaskakującego. W przyszłym roku akademickim zdecydowanie muszę rozejrzeć się za jakimś nowym mieszkaniem. Właściwie, muszę zacząć poszukiwania już w wakacje i mam nadzieję, że będą one owocne. Nie wyobrażam sobie dalszego mieszkania z nimi i codziennego psucia sobie humoru ich obecnością, zachowaniem i totalną głupotą. Zdecydowanie mam ich dość.
Poza tym Marc i jego telefony. W sumie to one sprawiają, że każdego dnia kładłam się spać w znacznie lepszym humorze niż powinnam, biorąc pod uwagę przebieg dnia. Nadal przebywał na testach, sprawdzając multum wszystkich ustawień, przełożeń, technologicznych nowinek, scenariuszy wyścigowych i Bóg jeden wie czego jeszcze. Zapewnił mnie jednak, że wraca do domu w piątek i weekend spędzimy wspólnie. Już się nie mogę doczekać! Nie widziałam się z nim prawie dwa tygodnie i naprawdę za nim tęskniłam. Tym bardziej nadchodzący weekend zapowiadał się wprost cudownie.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu, sygnalizujący nadejście nowej wiadomości. Przejechałam palcem po ekranie w celu odblokowania klawiatury. Nadawca: Santi:
"Wyjechaliśmy, kwiatuszku! Szykuj się, 10 minut i jesteśmy!:)"
Pospiesznie odrzuciłam telefon na łóżko, ponownie podchodząc do szafy. Już nie miałam czasu do namysłu, więc po prostu zgarnęłam ciemne, dość obcisłe rurki, koszulkę na krótki rękaw w stylu over-size, która odsłaniała jedno ramię. Na wierzch postanowiłam zarzucić skórzaną kurtkę, która od jakiegoś czasu spoczywała już na oparciu krzesła, stojącego koło biurka. Zrzuciłam z siebie ubrania, które do tej pory miałam na sobie i szybko zastąpiłam je nowymi. Zamknęłam szafę, chcąc się przejrzeć w lustrze, które znajdowało się z jej przedniej strony. Niedbałym ruchem ręki poprawiłam włosy, które delikatnymi falami spływały mi w dół pleców. Nie miałam pomysłu, a co najważniejsze czasu, żeby zrobić z nimi coś innego, więc zostawiłam je w obecnej postaci. Całe szczęście makijaż zdążyłam zrobić już wcześniej, więc teraz nie musiałam nic kombinować na wariata.
Ktoś z dwójki Santi/Blanca puścił mi strzałkę, więc w pośpiechu psiknęłam się moimi ulubionymi perfumami, na stopy założyłam klasyczne buty na obcasie, zarzuciłam na siebie kurtkę, a do torby wrzuciłam kosmetyczkę, portfel i telefon. Chwilę później, po wyjściu z mieszkania i zamknięciu za sobą drzwi, do jej zawartości dołączyły również klucze. Upewniwszy się w myślach, że wszystko co niezbędne mam przy sobie, zjechałam windą na parter. Przed blokiem stał już srebrny seat, należący do Santiago, ale o dziwo to nie on siedział za kierownicą. Domyśliłam się, że nieznany mi chłopak musi być kuzynem szatyna.
Szybko zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu, tuż koło przyjaciółki, witając się z nią standardowym buziakiem w policzek. Santiemu przybiłam piątkę, po czym zwróciłam się do nieznanego mi bruneta. Uprzedził on jednak moje zamiary odezwania się jako pierwszej.
-Ty musisz być Danielle. - wystawił w moim kierunku swoją dłoń, którą szybko uścisnęłam. - Jestem Javier. - dodał z szerokim uśmiechem.
-Miło mi cię poznać. - odpowiedziałam mu tym samym. - I proszę, mów mi Dani. - dodałam. Chłopak tylko puścił do mnie oczko, co najwyraźniej miało oznaczać, że przyjął moją prośbę do wiadomości.
-No to skoro wszyscy już wszystkich znają, to ruszamy, nie? - odezwał się Santi. Nikt nie zgłosił żadnych obiekcji, więc Javier odpalił samochód i instruowany przez kuzyna, ruszył spod mojego bloku w kierunku klubu, w którym mamy nadzieję spędzić dobrze czas na wspólnej zabawie.
***
Wchodząc do klubu "Puerto" nie spodziewałam się tłumów i moje przypuszczenia okazały się słuszne. W normalnych warunkach, czytaj w weekend, czasami ciężko jest się w ogóle dostać do środka, a co tu mówić o znalezieniu wolnego stolika albo bezproblemowym dopchaniu się do baru. Całe szczęście dzisiaj nam to nie grozi, od razu znaleźliśmy wolny stolik w głębi klubu, przy którym zajęliśmy miejsca na skórzanych kanapach.
-No to co pijemy? - Santi od razu przeszedł do konkretów. Nawet dobrze nie zdążyłam odłożyć obok kurtki. Cały Perreira. - Dziewczyny? - spojrzał na nas z uwagą.
-Dla mnie na początek jakiś drink. Obojętnie jaki, byle nie ten dziwny zielony, który ostatnio mi zaserwowałeś. - odezwała się Blanca, lekko się krzywiąc na wspomnienie tego paskudztwa.
-Niech będzie. - szatyn spojrzał na mnie. - A dla ciebie?
-Weź mi jakiś sok pomarańczowy. - spojrzał na mnie jak na nienormalną. - No nie patrz tak! Dzisiaj nie mam zamiaru pić. - wzruszyłam ramionami.Nie potrzebowałam alkoholu żeby dobrze się bawić.
-Jesteś dziwna. - stwierdził, ale całe szczęście nie dodał nic więcej, bo ruszył żwawym krokiem w stronę baru. Widząc, że Blanca zajęta jest konwersacją z Javierem, wyjęłam z torebki telefon. Jedna nowa wiadomość.
"Baw się dobrze, uważaj na siebie i proszę, daj znać jak dotrzesz do domu, okej? :)"
Nadawcą mogła być tylko jedna osoba. Kochany, opiekuńczy (czasami nadopiekuńczy), jedyny w swoim rodzaju Marc. Wysłałam mu tylko krótką informację ze zgodą i schowałam telefon z powrotem do torby. Akurat w czas, bo do stolika powrócił Santi z naszym zamówieniem.
-No to co, za miłe spotkanie i dobrą zabawę? - uniósł w górę szklankę ze swoim alkoholem, inicjując toast. Szybko podążyliśmy jego śladem, stukając się szklankami i upijając zdrowy łyk. Z naszej czwórki to Santi i Blanca pili alkohol, ja raczyłam się sokiem pomarańczowym i z tego co zauważyłam, kuzyn Perreiry również odmówił póki co procentów. Chyba zauważył moją zdziwioną minę bo uśmiechnął się szeroko i lekko pochylił  w moją stronę.
-Ktoś musi być trzeźwym kierowcą i padło na mnie. - uniósł lekko głos chcąc przekrzyczeć gwar zarówno osób znajdujących się w klubie oraz dźwięki muzyki puszczanej przez DJ'a. Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. - A ty? - gestem wskazał na stojący przede mną sok. - Czemu nie pijesz?
-Nie przepadam zbytnio za alkoholem. - wzruszyłam ramionami. - Poza tym nie potrzebuję go, żeby dobrze się bawić na imprezach. - dodałam zgodnie z prawdą.
-Muszę powiedzieć, że w takim razie zaimponowałaś mi. - przysunął się lekko w moją stronę. Kątem oka zauważyłam, że Blanca i Santi kończą swojego drinka i wstają z kanapy, zapewne kierując się do baru po następnego. Coś czuję, że czeka ich ciężka noc. - Taka piękna dziewczyna i na dodatek bez wad?  Powiedz, że nie jesteś zajęta. - na ziemię sprowadził mnie głos Javiera. Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. Serio, koleś, serio? To miał być twój sposób na podryw? W momencie kiedy przysunął się jeszcze bliżej, poczułam się maksymalnie niezręcznie. Całe szczęście z opresji wybawił mnie powrót do stolika Santiago i Blanci.
-Nie siedźmy tak, ruszamy na parkiet! - rzuciła uśmiechnięta od ucha do ucha brunetka i chyba nigdy nie byłam tak ochoczo nastawiona do tańczenia jak w tej chwili.
***
Nigdy nie prowadziłam rankingu najgorszych imprez w moim życiu, ale gdyby takowy istniał, to jak nic dzisiejszy wieczór znajdowałby się w TOP 3. Nie mam co do tego absolutnie żadnych wątpliwości.
Przede wszystkim Javier. Matko, nazwać go natrętnym to zdecydowanie niedopowiedzenie. Ten gościu zachowywał się dużo gorzej! Ilości głupich tekstów, wymownych gestów, niby przypadkowych dotyków i tych stresujących mnie uśmiechów wprost nie jestem w stanie zliczyć. Najgorsze było to, że nie było przed nim ucieczki. Był na parkiecie, był przy stoliku, był przy barze... Był zawsze i wszędzie tan, gdzie byłam ja.
Koszmar.
Na dodatek zgubiłam z oczu Blancę i Santiago, a biorąc pod uwagę fakt, że oboje byli zalani prawie w trupa, to poziom mojego zmartwienia wzrastał z upływającym czasem ich nieobecności.
-Idę poszukać Blancę i Santiago. - zwróciłam się do mojego niechcianego partnera w tańcu. Javier uśmiechnął się tylko w ten swój kretyński i totalnie mnie irytujący sposób, po czym ponownie się do mnie przybliżył.
-Wyszli, nie wiedziałaś o tym? Blanca podobno miała już dość więc Santi zamówił taksówkę i pojechał z nią do jej mieszkania. Życzył nam udanej zabawy. - powiedział, a ja w tym momencie nie wiem co odczuwałam najmocniej. Złość na przyjaciół, że zostawili mnie tu samą na pastwę losu i tego idioty, irytację na właśnie tego idiotę czy może jednak smutek, bo cholernie potrzebowałam w tym momencie Marca? Chyba wszystko w jednym.
-W takim razie idę do toalety. - zdecydowanie musiałam się stąd ewakuować.
-Tylko nie zniknij na długo, bo za bardzo będę tęsknić! - palnął, na co mimowolnie przewróciłam oczami. Debil, no kompletny debil.
Skierowałam się ku toaletom jednak widząc, że Javier rusza do baru, szybko zmieniłam kierunek i niemal biegiem dotarłam do zajmowanej przez nas kanapy. Pospiesznie zgarnęłam swoją kurtkę i torebkę i wtapiając się w tłum, najszybciej jak tylko mogłam opuściłam ten klub. Będąc na zewnątrz odetchnęłam z ulgą, że udało mi się uciec od tego natręta, ale nie chcąc kusić losu niepotrzebnym staniem w miejscu, pospiesznie ruszyłam w kierunku mojego bloku.
Ubrałam na siebie kurtkę, czując, że chłód nocy zaczyna się robić zbyt dokuczliwy. Zaciekawiona tym, która w ogóle jest godzina, wyciągnęłam z torby telefon. Dochodziła pierwsza. To by wyjaśniało dlaczego ulice są takie opustoszałe i ciche, a mijające mnie samochody mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Cały czas kierując się ku mojemu blokowi zaczynałam czuć lekki strach. Noc to nie jest moja ulubiona pora w trakcie doby, a samotny spacer w nocy po Barcelonie to już w ogóle nie był szczyt moich marzeń. Zanim zdążyłam dobrze pomyśleć, moje palce wystukały numer do mojego przyjaciela. Jeden sygnał, drugi, trzeci... W momencie, kiedy myślałam, że już zasnął i nie ma szans, żeby odebrał, usłyszałam jego głos.
~Dani? Wszystko w porządku? Jesteś już w domu? - od razu zasypał mnie gradem pytań. Zmartwienie odczuwalne w tonie jego głosu sprawiło, że wszelkie oznaki strachu szybko ze mnie uleciały. - Jesteś tam? - sprowadził mnie na ziemię.
-Tak, jestem. - odpowiedziałam. - Wszystko w porządku, właśnie jestem w drodze do domu i chciałam, żebyś mi towarzyszył. - dodałam. Jedynym dźwiękiem w pobliżu był stukot moich obcasów uderzających o chodnik i oddech Marc'a przy moim uchu.
~Moment, jak to jesteś w drodze? - w tle usłyszałam jakiś hałas, więc zapewne podniósł się właśnie z łóżka. - Chcesz mi powiedzieć, że wracasz właśnie pieszo do domu, całkowicie SAMA? - zaakcentował ostatnie słowo.
-No cóż, tak jakby z tobą? - przygryzłam lekko wargę. - Oj no nie złość się na mnie. - dodałam kiedy usłyszałam jak ze świstem wypuszcza z ust powietrze.
~Ty chyba jesteś niepoważna! - tak, tego mogłam się właśnie spodziewać. - Wracasz sama, w środku nocy, przez pół miasta, w którym Bóg jeden wie jakie czyhają niebezpieczeństwa i mówisz mi, że mam się nie złościć?
-Przesa...
~Nawet nie kończ! - przerwał mi w pół słowa. - A co na to Blanca i Santi? - spuścił lekko z tonu. Nie chciałam wkurzać go bardziej zachowaniem moich przyjaciół więc lekko zmieniłam wersję.
-Blanca źle się poczuła więc Santi odwiózł ją do domu. Nie chciałam marnować czasu więc poinformowałam ich, że wrócę sama. Tyle. - oby uwierzył.
~Jesteś beznadziejna w kłamaniu, wiesz o tym? - zapytał, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Westchnął głęboko chcąc się najwyraźniej uspokoić. - Daleko masz jeszcze do domu?
-Już tylko kawałek. - jak na zawołanie przed moimi oczami wyłonił się mój blok. - Właściwie to już jestem na miejscu. - dodałam. - I po co było tyle krzyku?
~Krzyczeć to ja będę jak się spotkamy. - silił się na ostry ton, ale trochę mu to nie wyszło. - Żeby mi to było ostatni raz, rozumiesz?
-Dobrze, tato. - uśmiechnęłam się widząc oczyma wyobraźni, jak w tym momencie przewala oczami. - Tak w ogóle to przepraszam, że cię obudziłam. - zmieniłam temat.
~Nie obudziłaś, oglądałem powtórkę ostatniego wyścigu na laptopie. - no tak, to taki jego rytuał. Ogląda i analizuje co zrobił dobrze, a gdzie popełnił błąd, który następnym razem musi poprawić. - Zresztą, nawet gdybym spał to i tak cieszę się, że zadzwoniłaś.
-I nie jesteś już na mnie zły? - przygryzłam wargę, otwierając kluczem drzwi od mieszkania, przyciskając ramieniem telefon do ucha.
~Jestem. - mruknął. - Ale trochę mniej. - dodał.
-A jak ci powiem, że jestem już w mieszkaniu, bezpieczna, cała i zdrowa? - zapytałam, odrzucając na biurko klucze i zrzucając ze swoich stóp obcasy. Od razu lepiej.
~To nadal będę zły o to, że szłaś sama, ale będę się cieszył, że nic ci nie jest. - odpowiedział. - A teraz idź spać, pogadamy jak wstaniesz. - zarządził i w tonie jego głosu wyczułam tę jedyną w swoim rodzaju ciepłą nutkę. Momentalnie to samo ciepło rozlało się w moim wnętrzu.
-Dobranoc, Marc.
~Dobranoc, Dani. - z uśmiechem na ustach rozłączyłam się, rzucając niedbale telefon na łóżko i chwilę później samemu zajmując na nim miejsce.
To zdecydowanie był długi, pełen wrażeń i zdecydowanie zwariowany dzień.
I dobrze, że nareszcie dobiegł końca.



*******
Youtube niszczy moj mozg, dziekuje za uwage!
Mialo nie byc nic do 17 listopada, ale jest o.O like I said, youtube :|

PS: tak bardzo #TeamAlex w niedziele! Najbardziej stresujacy wyscig sezonu? A jak! ;| 
PS2: I tak bardzo bede trzymac kciuki za rekordowe 13 zwyciestwo w sezonie! #TeamMarc 
PS3: trzeba zaopatrzyc sie w meliske, duuuuuzo meliski.....






2 komentarze:

  1. Javier czy jakkolwiek ten ziom miał na imię, wpisuje się na listę obok współlokatorskich debilek -_-
    Mar pracoholik hahahahhahahahahhaha !
    noo a ogólnie co będzie w nast odcinku ?
    spotkają się face to face łeheheheeeheehehh :D:D:D:D::D:D
    także ponownie liczę, że yt Cię nawenuje :D
    i przy okazji : WENYYYYYY :D:D:D:D:D <3

    OdpowiedzUsuń
  2. A ten Javier to co za łajza? Niech się schowa, bo jest bezndziejny. Znam takich cwaniaczkow i niech się ogarnie :/ poza tym chyba dawno nie dostal w plapsko, a moze dostac np. Od Marca :D ps. Skad ja znam ten powrocik do domu Dani? :D Marc taki sam jak Daras xD

    OdpowiedzUsuń