niedziela, 23 listopada 2014

8.

Obiad upłynął nam w atmosferze ogólnej wesołości, żartów, tysiąca uśmiechów i radości z wzajemnej obecności. Tak naprawdę było mi totalnie obojętne gdzie jesteśmy i co robimy, ważne, że razem. Mówiłam to już wielokrotnie, ale naprawdę się za nim stęskniłam i najzwyczajniej w świecie celebrowałam i cieszyłam się każdą wspólnie spędzoną minutą. Biorąc pod uwagę fakt, że wraz z zakończeniem tego weekendu wszystko wróci do normy, inaczej się nie dało. Ja wrócę do Barcelony i na uczelnię, a Marc wróci do testów i przygotowań do następnej rundy walki o mistrzostwo świata, tym razem we Włoszech. Znowu będę za nim tęsknić, znowu będę odliczać dni do naszego spotkania i za każdym razem jak o tym pomyślę, mam ochotę naburmuszyć się jak dziecko.
-Spakowana? - do pokoju wszedł Marc, który kilka chwil wcześniej wyszedł do łazienki. Zamknął za sobą drzwi i dobrze, bo ostanie czego mi potrzeba to zaglądający do nas moi durni współlokatorzy.
-Wydaje mi się, że tak. - rozejrzałam się po pokoju poszukując rzeczy, które mogłam przeoczyć, a które wybitnie byłyby mi potrzebne w ten weekend. Znając życie i tak czegoś zapomnę, u mnie to całkowita norma.
-No to co, jedziemy? - zapytał, sięgając z łóżka moją torbę. Ostatnie spojrzenie na pokój, po czym kiwnęłam twierdząco głową, ruszając za brunetem do wyjścia z mieszkania.
-Już wyjeżdżacie? - ze swojego pokoju wynurzyła się Maria. Przewaliłam oczami widząc jej niepocieszoną, aktorsko smutną minę. - Myślałam, że zostaniecie dłużej. Victoria miała właśnie zamawiać chińszczyznę na kolacje, a ja właśnie szłam zapytać, czy też nie macie ochoty coś z nami zjeść.
-Innym razem. - posłałam jej jeden z najbardziej sztucznych uśmiechów, jaki miałam w swoim repertuarze i niemal zaciągnęłam Marc'a do drzwi.
-Trzymam za słowo. - Maria nie była mi dłużna, ale za nic w świecie nie pokusiłaby się teraz o jakiś wredny komentarz. Nie w obecności Marc'a. Nawet ona, chociaż głupia bardziej niż przewiduje to ustawa, wiedziała, że Marquez w tym starciu stanąłby w mojej obronie. Nie miała więc zbyt dużego pola manewru zatem udawała słodką, kochaną i w ogóle fantastyczną koleżankę. - Cześć Marc! - zdołałam jeszcze usłyszeć, zanim z hukiem zatrzasnęłam drzwi od mieszkania.
-Boże, jak ja jej nienawidzę. - burknęłam, na co mój towarzysz parsknął śmiechem.
-Ona jest tak bardzo głupia, udając, że cię lubi, żebym tylko zwrócił na nią uwagę, że to jest aż śmieszne. - przywołał windę, do której zaraz oboje weszliśmy.
-Nie tylko ona, nie zapominaj jeszcze o cudownej Victorii. - jej imię wypowiedziałam piskliwym głosem, naśladując jej sposób mówienia. - Gdyby Tony był gejem to na bank przyłączyłby się do zabawy. - dodałam, na co Marc przewalił oczami.
-Mówiłem ci już, że zdecydowanie powinnaś od nowego roku zmienić miejsce zamieszkania? - oboje wyszliśmy z budynku, kierując się ku pobliskiemu parkingowi, gdzie stał samochód Hiszpana.
-Jakiś tysiąc razy i z każdym kolejnym nie mogłabym nie zgadzać się z tobą jeszcze bardziej. - westchnęłam. Całe szczęście głupota moich współlokatorów jest tak bardzo zauważalna, że Marc również ją dostrzegł. Dostałabym szału gdyby z jego ust padło chociażby raz: "a może spróbuj się z nimi zaprzyjaźnić, wydają się być w porządku". Nienawidzę się z nim kłócić, zdarza nam się to niezwykle rzadko, ale w tym wypadku zrobiłabym wyjątek.
-Nie przejmuj się nimi, z głupimi nie warto zaczynać bo nie wiadomo do czego są zdolni. - wsiedliśmy do samochodu, a on poklepał mnie pokrzepiająco po udzie, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. I zapewne to było jego zamiarem.
-Nie przejmuję się. - odchrząknęłam lekko. Marc spojrzał tylko na mnie z wymowną miną, odpalając przy tym silnik. - Dobra, przejmuję się, ale nie chcę w ogóle o nich myśleć. Jedyne, o czym chcę myśleć, to ten genialny weekend i to, jak bardzo będę ci się naprzykrzać przez najbliższe dni. - uśmiechnęłam się najszerzej jak tylko się dało, a reakcją bruneta po raz kolejny był wybuch śmiechem. Włączył radio, z którego zaczęły wypływać dźwięki jednej z piosenek zespołu Coldplay. Ruszyliśmy z parkingu wiedząc, że czeka nas przeszło godzinna podróż z Barcelony do naszej rodzinnej Cervery. I w żadnym wypadku nie będzie to nudna, bezmyślna godzina. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.

***

-Wróciłam! - weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi.
-Czemu tak późno? Czym ty przyjechałaś? - po schodach na dół zeszła moja mama, 45-letnia kobieta, której jednym z ulubionych zajęć jest plotkowanie z mamą Marc'a. Obie znają się chyba od zawsze i jest to ten rodzaj przyjaźni, że nawet kiedy założyły już swoje własne rodziny, to i tak tak długo wierciły dziury w brzuchach swoich mężów, aż zgodzili się zamieszkać w domach bezpośrednio do siebie przylegających. Do tej pory czasami zachowują się jak takie rozentuzjazmowane nastolatki, kiedy siedzą na kanapie i pochylając się ku sobie szepczą coś gorączkowo. Tak, wewnętrznie nadal czują się młodo. - Tata już miał do ciebie dzwonić czy przypadkiem ma po ciebie przyjechać. - dodała, przytulając mnie do siebie.
-Marc już się tym zajął. - odpowiedziałam, kierując się na górę do mojego pokoju. Widząc jej lekko zdziwiony wzrok, dorzuciłam: - Przyjechałam z nim. Z dobroci swojego serca zabrał mnie z Barcelony.
-Aaa, rozumiem. - ton, z jakim to wypowiedziała i ten szeroki uśmiech mówiły same za siebie.
-Maaaamo. - przewaliłam oczami, czego raczej nie zauważyła, ale z całą pewnością się domyśliła.
-No co? To chyba dobrze, że chłopak się tak bardzo stara i w ogóle. - nadal drążyła temat, idąc za mną na górę. - A przyjechał tak bezinteresownie czy tylko przejazdem?
-Daj spokój. - odłożyłam torbę na łóżko, odwracając się w jej stronę. - Mówiłam to już jakiś tysiąc razy, ale powtórzę po raz tysiąc pierwszy, więc patrz mi uważnie na usta, kiedy będę mówić. - odetchnęłam głęboko. - Tylko. Przyjaciele. Dotarło? - mama tylko machnęła lekceważąco ręką, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że ja swoje, a ona swoje. Mogłabym jej to nagrać i puszczać o pełnych godzinach jak wiadomości w radiu, a to i tak absolutnie nic by nie dało. Zresztą, z mamą Marc'a jest to samo. Odkąd tylko pamiętam planowały nam wspólną przyszłość, ślub, dzieci (i ich imiona) i tego typu sprawy. Mówiłam już, że to nadal emocjonalnie są nastolatki? Taa.. - A gdzie jest tata i dlaczego nie przyleciał jeszcze przywitać swojej ukochanej i jedynej córki? - bezpieczniej i zdecydowanie wygodniej było w tym momencie zmienić temat.
-Julia poprosił go o pomoc przy samochodzie czy coś w tym stylu. Tak czy inaczej, niedawno zaszyli się w garażu więc pewnie trochę im zejdzie. - odpowiedziała. Już tłumaczę kim jest Julia. Julia Marquez, czyli, jak łatwo się domyślić, tata braci Marquez. - Jesteś głodna? - zapytała, kierując się w stronę kuchni. Posłusznie ruszyłam jej śladem.
-Jedliśmy przed wyjazdem. - odpowiedziałam i niemal z kilometra dało się zauważyć ten szeroki uśmiech na twarzy mamy. "Nie reaguj Dani, szkoda czasu." - A co dobrego macie? - bo jeśli to jest...
-Chwilę temu wyciągnęłam z piekarnika zapiekankę makaronową. - mama przerwała mi w połowie myśli i to były właśnie te słowa, które chciałam usłyszeć.
-No to może uda mi się coś tam jeszcze przekąsić. - szybko zmieniłam zdanie, na co mama parsknęła śmiechem. - No co? - ludzie, to zapiekanka mojej mamy, nie wiem, czy istnieje na świecie jakakolwiek inna potrawa, którą wielbiłabym bardziej od tej.
-Powinna być jeszcze ciepła, nałóż sobie. - dwa razy nie trzeba mi było tego powtarzać.
Jak dobrze być w końcu w domu.

***

"Dlaczego nadal cię u nas nie ma?"

Taką wiadomość otrzymałam dwie godziny później. Było chwilę po godzinie 20 i właśnie siedziałam z rodzicami w salonie, gdzie wspólnie oglądaliśmy film. Film, który był tak koszmarnie do bani, że w tym momencie wszystko byłoby lepsze od dalszego męczenia się z tym dziadostwem. Chciałam jednak spędzić trochę czasu z rodzicami, których długo nie widziałam, więc byłam na to skazana.

"Bo siedzę w domu, oglądam jakiś badziew i celebruje chwile spędzone z rodziną?"

Odpisałam nadawcy, którym był nie kto inny jak Alex.

"Głupia jesteś! :D Masz 5 minut i widzę cię u nas, inaczej sam Cię przyprowadzę!"

Mówiłam już, że uwielbiam tego chłopaka, który ma mnie owiniętą wokół swojego palca i nie musi mnie do niczego długo namawiać? Taaak, powiedzieć, że mam do niego słabość to lekkie niedopowiedzenie.

"Sam jesteś głupi! ;P Szykuj kakao, bo jak nie będzie na mnie czekało na stole to będzie dym! :D"

"Pasi."

-Macie coś przeciwko temu, że wyjdę z domu na jakiś czas? - zwróciłam się do rodziców, blokując klawiaturę w telefonie i chowając go do kieszeni spodni.
-Gdzie cię niesie? - tata oderwał spojrzenie od telewizora i przeniósł je na mnie.
-Do Marquezów. Alex najwyraźniej wybitnie się za mną stęsknił. - odpowiedziała, olewając totalnie kolejny już tego dnia wymowny uśmiech mamy.
-Z nim lepiej nie zadzierać. Jak go znam, to gotów jest przyjść tutaj i cię stąd wynieść. - stwierdził tata, absolutnie nie mijając się przy tym z prawdą. Cóż, taki jest Alex. Nic dodać, nic ująć. - Wracasz dzisiaj? - zapytał, kiedy podniosłam się z kanapy z zamiarem ruszenia do swojego pokoju po bluzę.
-Taak. Chyba. Nie wiem. - przestąpiłam z nogi na nogę. - Jakby coś to dam wam znać. - zadecydowałam w końcu. Rodzice tylko kiwnęli głową na znak, że dotarła do nich ta informacja i ją zaakceptowali. Weszłam do pokoju, wyciągając z szafy błękitną bluzę teamu Alexa. Nic więcej, poza telefonem, nie było mi potrzebne więc wyszłam z domu, kierując się do wejścia sąsiadującego z naszym. Nacisnęłam guzik domofonu, który został zainstalowany po tym, jak dziennikarze i fani dostawali spazmów, kiedy drzwi otwierał im któryś z braci. Kilka sekund później z głośnika dało się usłyszeć najstarszego z nich.
-Słucham?
-To nie telefon, Marquez, nie świruj, tylko otwieraj. - odpowiedziałam. Marc parsknął śmiechem i chwilę później stał już przede mną, otwierając mi drzwi.
-Przegrałaś z tęsknotą? - zapytał, wpuszczając mnie do środka z szerokim uśmiechem.
-Jak już to z siłą perswazji twojego młodszego brata. - poprawiłam go, kierując się schodami na górę. Ich dom był identyczny jak nasz, nie licząc wystroju. To też sprawia, że tak bardzo szanuję ich rodzinę. Mogliby sobie pozwolić teraz na kupno nie jednej willi, a już na pewno chłopacy byliby w stanie dorwać coś własnego, ale oni nadal żyją jak dawniej. Nic się nie zmieniło, oni się nie zmienili i to tylko pokazuje, jak wspaniałymi osobami są nie tylko w życiu zawodowym, ale również prywatnym.
-Jasne. - mruknął pod nosem. W salonie siedzieli rodzice chłopaków, którzy, co ani trochę mnie nie zdziwiło, oglądali ten sam film co moi.
-Dobry wieczór. - uśmiechnęłam się w ich kierunku.
-Dani, cześć! 0 mama, którą od zawsze traktowałam jak własną, wstała z kanapy żeby mnie uściskać. Tata tylko posłał mi swój uśmiech. - Dawno cię nie widziałam!
-Bo i długo nie było mnie w domu. - odpowiedziałam, śmiejąc się lekko. - Ale w ten weekend nie mogłam nie wrócić. - dodałam.
-To chyba oczywiste. - wtrącił się Marc. - Dobra, idziemy do pokoju. - zarządził. Ostatni raz posłałam uśmiech w stronę państwa Marquez po czym ruszyłam za ich synem w stronę pokoju Alexa. A sam zainteresowany leżał właśnie na łóżku i oczywiście męczył Fifę na swoim Play Station. Żadna nowość.
-No to jestem. - stanęłam przed ekranem, zasłaniając mu widom i szczerząc się w geście przekory.
-Trudno nie zauważyć. - przewalił oczami, odkładając pada na bok. - Zgodnie z umową, kakao czeka. - kiwnął ręką w stronę stolika, na którym rzeczywiście stał kubek z parującym przysmakiem. - A teraz chodź no, niech cię wyściskam! - wstał z łóżka i od razu zagarnął mnie do siebie, przy okazji kołysząc nami na boki. - Miałem ambitny plan pojechać z Marc'iem po ciebie do Barcelony, ale ten dziwoląg zerwał się z samego rana jak jakiś nienormalny i wyleciał z domu w takim tempie, że nawet nie zdążyłem ogarnąć, co się w ogóle dzieje. - powiedział, kiedy w końcu się ode mnie odsunął. - Ja nie wiem co ty mu za pikantne rzeczy obiecałaś na miejscu, ale najwyraźniej poskutkowało. - poruszał przy tym wymownie brwiami.
-Masz z garem, weź się ogarnij. - Marc szturchnął go lekko w ramię, na co najmłodszy z rodziny Marquez parsknął śmiechem, najwyraźniej będąc zadowolonym z tego, że udało mu się dopiec bratu. Widząc to, również musiałam wybuchnąć śmiechem.
Boże, jak cudownie jest mieć ich znowu koło siebie.





*******
FIM ssie, że nie ma transmisji gali na żywo, tyle w temacie! -.- 



*_____*



poniedziałek, 10 listopada 2014

7.

Leżąc na łóżku w swoim pokoju, cały czas śpiąc, wydawało mi się, że słyszę na korytarzu jakieś niewyraźne głosy. Znajdując się w cudownym stanie półsnu szybko pozbyłam się tego z pamięci, przypisując to nadal trwającym marzeniom sennym. Wiele razy w moim życiu zdarzało się tak, że myślałam, że z kimś rozmawiam, a to był tylko sen, albo na odwrót, myślałam, że to jest nadal sen, a jednak rozmawiałam z kimś w rzeczywistości. Tak, poranne pobudki albo w ogóle jakiekolwiek pobudki specyficznie oddziałują na mój umysł.
Cokolwiek by się na tym korytarzu nie działo, to nie jest moja sprawa.
Ułożyłam wygodniej głowę na poduszce, powracając do mojego snu, w którym to szykowałam się do wylotu do mojej wymarzonej, słonecznej Australii.
W momencie kiedy moje łóżko lekko ugięło się pod czyimś ciężarem, niemal tego nie zarejestrowałam, jednak kiedy ktoś delikatnym ruchem dłoni odgarnął z mojej twarzy kilka zbłąkanych kosmyków włosów i założył je za moje ucho, wiedziałam, że to nie sen. Ktoś był w moim pokoju, leżał na moim łóżku i, sądząc po ciszy panującej do okoła, wpatrywał się we mnie bez skrępowania. Momentalnie otworzyłam swoje oczy.
Moja mina musiała naprawdę wyglądać co najmniej dziwnie, bo pierwszą reakcją osoby leżącej na moim łóżku było parsknięcie śmiechem. Uniosłam lekko swoje ciało, opierając jego ciężar na lewym łokciu i starając się uzmysłowić sobie, że naprawdę już nie śpię.
-Nie przywitasz się? - usłyszałam i to było potwierdzenie, którego potrzebowałam. Momentalnie rzuciłam się na osobę, którą miałam tuż obok siebie, a kiedy jego ramiona oplotły mnie w czułym uścisku, nigdy nie czułam się lepiej.
-Wiesz jak cholernie za tobą tęskniłam? - mruknęłam z twarzą wtuloną w jego szyję.
-Sądząc po przywitaniu, jakie mi zgotowałaś, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. - Marc zaśmiał się lekko, przejeżdżając swoją dłonią w górę i dół moich pleców. - To było stanowczo zbyt długo jak dla nas. - dodał. Nie miałam najmniejszej ochoty ruszać się z tego łóżka na milimetr, a ręka Marc'a, która nadal gładziła moje plecy sprawiała, że miałam ochotę zostać w tej pozycji na długi, długi czas. Takie pobudki to ja rozumiem!
-Co ty tu w ogóle robisz? - zapytałam, odsuwając się w końcu od niego i siadając na pościeli. Marc wygodniej ułożył sobie moją poduszkę pod głową i zapewne ostatnie o czym teraz myślał, to pójście w moje ślady. Lekkie cienie pod jego oczami jasno sygnalizowały, że musi być zmęczony.
-Tu, w sensie, że w twoim łóżku, tu, w sensie, że w Barcelonie, czy tu, w sensie, że w Hiszpanii? - zapytał, uśmiechając się w ten swój unikalny i niepowtarzalny sposób. Matko, jak mi tego brakowało! Widzieć ten uśmiech na żywo, coś cudownego.
-Chyba wszystkie trzy. - niedbałym gestem ręki odgarnęłam swoje włosy, które uparcie kierowały się ku mojej twarzy.
-Zacznę od końca. - odchrząknął. - W Hiszpanii jestem od wczoraj. Późnego wczoraj. W środę skończyliśmy testy i w czwartek w końcu puścili nas wolno. W Barcelonie jestem od jakiejś godziny, licząc od momentu minięcia tabliczki administracyjnej, a w twoim łóżku jestem od kilku minut i zdecydowanie podoba mi się ten stan rzeczy. Powinienem się tutaj znajdować dłużej i częściej, ale nad tym jeszcze popracujemy. - kolejny szeroki uśmiech i wymowne poruszanie brwiami. No po prostu musiałam parsknąć śmiechem. Ten człowiek jest nieziemski.
-Mówiłam ci już dzisiaj, że masz z garem?
-No a było tak przyjemnie... - westchnął z udawaną rezygnacją. - Mówisz mi to za każdym razem kiedy się widzimy, ale i tak wszyscy doskonale wiedzą, że mnie uwielbiasz, masz do mnie słabość i beze mnie to w ogóle ani rusz. - dodał, wyciągając w moją stronę swoje ręce. Niewiele myśląc ponownie się w niego wtuliłam, przymykają oczy i delektując się tą chwilą. Marc powrócił do gładzenia moich pleców swoją ręką, a następnie zajął się przeczesywaniem moich zapewne kompletnie rozczochranych włosów. Było mi tak przyjemnie, tak dobrze i tak błogo, że sama nawet nie wiem, w którym momencie moje powieki opadły na dobre i najzwyczajniej w świecie zasnęłam.

***

Kolejna pobudka dzisiejszego dnia była równie wspaniała, co ta pierwsza. Ponownie ktoś delikatnym ruchem dłoni, muskając opuszkami swoich palców mój policzek, odgarnął mi z twarzy zbłąkany kosmyk włosów. Automatycznie na moich ustach pojawił się lekki uśmiech, a ciało delikatnie zadrżało. Powoli wybudzałam się ze swoich sennych marzeń, rejestrując zmysłami coraz więcej szczegółów.
Leżałam na czyimś torsie, który unosił się i opadał w rytmie spokojnego oddychania, byłam w stanie wyczuć zapach zniewalających perfum, mogłam usłyszeć cicho, ale pewnie bijące serce i pierwszą moją myślą było: jestem w domu. Mimowolnie westchnęłam, wtulając się jeszcze mocniej w osobę, która zaśmiała się cicho, widząc moje poczynania. I właśnie ten śmiech sprawił, że moje powieki nareszcie się uniosły, sen wypuścił mnie ze swoich objęć, a po uniesieniu lekko wzroku mogłam bez problemu wpatrywać się w twarz mojego przyjaciela. I był to absolutnie fantastyczny widok.
-O matko, trochę mi się przysnęło. Przepraszam. - przetarłam dłonią oczy, chcąc zmazać z nich resztki snu i zmusić je do złapania ostrości widzenia.
-Nic się nie stało, też się na moment zdrzemnąłem. - nadal się uśmiechał. Mówiłam już, że uwielbiam, kiedy to robi? - Poza tym chyba obojgu było nam to potrzebne. - dodał, a ja przyjrzałam się uważniej jego twarzy, której nie szpeciły już ciemne wory pod oczami.
-W takim razie nie przepraszam. - stwierdziłam, ponownie kładąc swoją głowę na jego torsie. - Już prawie zapomniałam jak cholernie wygodny jesteś. - parsknął wesołym śmiechem.
-Co jak co, ale komplementy to ty umiesz prawić jak nikt inny. - cały czas się śmiał, a każdy, kto to kiedyś słyszał, to wie, że nie można przejść obok tego obojętnie. Od razu do niego dołączyłam. - Następnym razem to ja muszę przypomnieć sobie jak wygodna ty jesteś. - dodał, muskając palcem wskazującym czubek mojego nosa.
-Hola, hola, panie Marquez? Co to za plany? Jakie następnym razem? Nie zapędza się pan przypadkiem?
-Droga pani. - odchrząknął teatralnie. - Ani trochę się nie zapędzam, bo doskonale wiem, że bardzo szybko powtórzymy dzisiejszą sytuację. Mamy przed sobą wolny weekend i kto wie jaka magia może się w tym czasie zdarzyć. - powiedział i tym razem to ja pierwsza się zaśmiałam.
-Masz z garem.
-Ale to uwielbiasz. - stwierdził i ciężko było się z tym nie zgodzić. - A teraz może wstaniemy z tego łóżka, zanim dzień się skończy? Tak, wiem, to totalnie do bani, że takie słowa wyszły z moich ust, ale szczerze powiedziawszy zrobiłem się lekko głodny, a poza tym muszę cię jeszcze ochrzanić za tę nocną akcję, a trochę ciężko mi się skupić, kiedy znajdujemy się w tej pozycji. - dodał chwilę później, unosząc lekko brew ku górze.
-A już myślałam, że zapomniałeś. - przewaliłam oczami, podnosząc się na łóżku do pozycji siedzącej. - Serio, nic się nie stało, jestem już dużą dziewczynką, potrafię o siebie zadbać i naprawdę nie ma co z tego robić wielkiej afery. Dotarłam w całości do domu, nikt mnie po drodze nie zaczepiał, nikt nie zaciągnął w ciemny zaułek, żadna katastrofa się nie zdarzyła... Nie jestem jedyną dziewczyną na świecie, która zdecydowała wrócić w ten sposób do domu. Gdybym wiedziała, że tak zareagujesz, to prawdopodobnie w ogóle bym do ciebie nie zadzwoniła i byłoby po problemie. - wzruszyłam ramionami, bagatelizując całą sprawę. Serio, robi z igły widły.
-Skończyłaś? - zapytał, również podnosząc się do pozycji siedzącej, tuż naprzeciwko mnie. Posłałam mu oburzone spojrzenie. - To teraz posłuchaj mnie uważnie, bo nie chcę się powtarzać. - zaczął, kiedy zauważył, że nie mam już ani słowa więcej do dodania. - Nie interesuje mnie, co robią inne dziewczyny. Szczerze, na moje, mogą włóczyć się nocami ile chcą i gdzie chcą. Interesujesz mnie ty i nawet bardzo obchodzi mnie to, co się z tobą dzieje. Jestem zawsze lekko nieswój, kiedy nie mam cię na oku i to zrozumiałe, że kiedy ty urządzasz sobie samotne, nocne i na dodatek piesze wycieczki po Barcelonie, to poziom mojego strachu o ciebie osiąga niebotyczne rozmiary. - widząc, że chcę coś dodać, położył mi swój palec wskazujący na ustach. - Daj mi dokończyć. - jego wzrok sprawił, że kiwnęłam tylko potakująco głową. - Przypomnij sobie jak bardzo ty się boisz za każdym razem, kiedy wsiadam na motocykl na zawodach. Strach wtedy daje o sobie znać, prawda? - ma rację. Stuprocentową. - Więc wyobraź sobie jak ja się czuję, kiedy ty robisz takie rzeczy, gdzie spotkać cię może sto razy więcej złych rzeczy niż mnie na torze . Teraz łapiesz dlaczego jestem zły? - zapytał, chwytając moje dłonie w swoje. Kiedy spojrzałam na to z jego punktu widzenia, tak, jak mi to właśnie przedstawił, no to cóż... Miał rację. Znowu. Kiwnęłam głową. - I obiecujesz, że już nigdy więcej tego nie zrobisz? - dodał.
-Obiecuję.
-Cieszy mnie to bardzo. - na potwierdzenie swoich słów uśmiechnął się w ten swój niesamowity sposób. - A teraz chodź się przytul i wstajemy, zanim mój żołądek zje mi wątrobę. - dorzucił, na co prychnęłam śmiechem, ale potulnie wykonałam jego polecenie.
Mówiłam już, że jestem szczęściarą, że go mam?

***

Po krótkiej, aczkolwiek intensywnej debacie zdecydowaliśmy wspólnie z Marc'iem udać się na obiad na miasto. Stwierdziliśmy, że knajpka znajdująca się jakieś 3 minuty spaceru od mojego bloku jest średnio zachęcająca, tak więc oboje wpakowaliśmy się do samochodu Hiszpana i ruszyliśmy w drogę. Jazdę umilał nam Ed Sheeran, którego piosenka "Sing" rozbrzmiewała właśnie w jednym z radiów. Z racji tego, że oboje uwielbialiśmy tego wokalistę i ten konkretny utwór, bez śpiewania na cały głos się nie obeszło. Tak, czasami zachowujemy się jak takie trochę nieogarnięte dzieci, ale kto by się tym przejmował? Na pewno nie my. Tym bardziej kiedy Ed'a zastąpiła piosenka zespołu The Vamps, którym to jestem absolutnie oczarowana. Marc chyba wiedział, co go czeka, bo w żartach zasłonił sobie prawe ucho, czekając na moją reakcję. Tak, to była naprawdę udana podróż.
Znalezienie miejsca parkingowego graniczyło niemal z cudem, zwłaszcza o tej godzinie, w piątkowe popołudnie, w centrum Barcelony. Po kilkunastu minutach bezcelowego jeżdżenia w kółko, w końcu udało nam się coś znaleźć. Alleluja!
O ile z parkingiem jakoś poszło, o tyle ze spokojnym dojście do restauracji było już znacznie gorzej. Poruszanie się po Hiszpanii lub pokazywanie z Marc'iem w miejscach publicznych, to tak, jakby zabrać na spacer jakiegoś idola nastolatek. Momentalnie zostaliśmy otoczeni przez jego fanów, którzy prosili go o autograf bądź wspólne zdjęcie. Mój przyjaciel z naprawdę anielską cierpliwością podpisywał wszystko, co podtykali mu pod nos i uśmiechał się do niezliczonej ilości zdjęć. Czy byłam przytłoczona? To chyba mało powiedziane! Stałam lekko skołowana i zdecydowanie nie wiedziałam jak się odnaleźć w tej sytuacji. Marc chyba musiał to zauważyć, bo szybko chwycił moją dłoń w swoją i zwrócił się do otaczających go fanów:
-Przepraszam, ale naprawdę musimy już iść. - spodziewałam się, że wszyscy przyjmą to zdecydowanie inaczej, aniżeli spokojne przepuszczenie nas w tym małym tłumie i po prostu pozwolenie nam odejść. Serio?
Nie chcąc ryzykować kolejnej tego typu atrakcji, weszliśmy do pierwszej z brzegu restauracji, zajmując stolik gdzieś w głębi, z dala od wścibskich spojrzeń pozostałych osób zebranych w środku.
-Niemal zapomniałam jak to jest wychodzić z tobą gdziekolwiek. - zaczęłam, kiedy od naszego stolika odszedł kelner, przyjmując wcześniej nasze zamówienie. Całe szczęście trafiliśmy na restaurację, w której serwowano dania kuchni włoskiej, a nie jakieś egzotyczne eksperymenty. Za nic w świecie bym ich nie ruszyła!
-Taa, w tej kwestii nic się nie zmieniło od ostatniego razu. - westchnął. - Przepraszam.
-Daj spokój. - przewaliłam oczami. - Twoi fani są niesamowici! I na dodatek nie robili żadnych problemów. Widziałeś tę radość na ich twarzach? Coś niesamowitego! - posłałam w jego kierunku promienny uśmiech.
-Tak, to jest ta przyjemna strona. - odpowiedział mi tym samym gestem. - Ale czasami potrafią też nieźle zajść za skórę i wtedy robi się nieciekawie. Albo robią jakieś dziwne rzeczy, które średnio przypadają mi do gustu.
-Jak na przykład ta fanka w Argentynie, która próbowała cię pocałować? - parsknęłam cichym śmiechem, a Marc skrzywił się, lekko zażenowany. - Widziałam Sideways Glance i muszę przyznać, że uciekłeś przed nią jak zawodowiec. - dodałam, cały czas się śmiejąc.
-Nic innego mi nie pozostało. Nachalność to zdecydowanie powinno być jej drugie imię, nie ważne jak w ogóle brzmi te pierwsze. - stwierdził. - Mam pewne granice.
-Czyli jakbym teraz się na ciebie rzuciła z zamiarem wycałowania twojego policzka, to uciekłbyś stąd z krzykiem? - nadal bawiła mnie ta sytuacja, a przed oczami widziałam ten moment z rundy w Argentynie, uwieczniony przez jedną z kamer.
-Jesteśmy w miejscu publicznym, nie chciałbym robić afery więc pewnie potulnie bym się na wszystko zgodził i ewentualnie przeżywał to potem w samotności. - wyszczerzył się, na co ponownie parsknęłam śmiechem. Co za człowiek. - Rozważyłbym jeszcze zemstę, rewanż czy jakkolwiek inaczej by to nazwać.
-Zamilcz już lepiej człowiecze. - pokiwałam z rezygnacją głową i teraz to jemu było wybitnie wesoło.
Naszą niezwykle kreatywną konwersację przerwał ten sam kelner, przynosząc zamówione dania. Kucharz chyba dostał cynka, kto zamawiał, bo nie dość, że uwinął się w ekspresowym tempie to jeszcze na dodatek wszystko prezentowało się wprost niesamowicie.
-No to smacznego. - Marc chwycił w swoje dłonie sztućce.
-Smacznego. - odpowiedziałam i oboje zabraliśmy się za jedzenie.
I jedno wam powiem, zdecydowanie muszę zapisać sobie adres tej restauracji.


*******
Po wczorajszym dniu nadal jestem jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie, tyle w temacie :)


#MM93WorldChamp
#AlexMoto3Champ
#Tito53WorldChamp
#RufeaTeam


sobota, 8 listopada 2014

6.

Czwartkowy wieczór mógł rozpocząć się tylko w jeden możliwy sposób. Tak, właśnie stałam przed otwartą na oścież szafą, od dobrych kilku minut wpatrując się w jej zawartość. Byłam kobietą, którą dręczył odwieczny w takich momentach problem: "w co ja właściwie mam się ubrać?". Za pół godziny mieli przyjechać po mnie Blanca i Santi wraz z jego kuzynem, którego do tej pory nie miałam okazji poznać. Czas w tym momencie nie był moim sprzymierzeńcem.
Tak, to dzisiaj idziemy na tę "epicką" imprezę, o której nie dało się zapomnieć dzięki ciągłemu trajkotaniu Perreiry. Poważnie, można było odnieść wrażenie, że to jego pierwsza impreza, na którą puścili go nadopiekuńczy rodzice. Jarał się tym jak taki mały podekscytowany szczeniaczek, z którym ktoś postanowił się pobawić.
Zresztą, po całym tym tygodniu, chyba każdy z nas potrzebował odrobiny relaksu i oderwania się od rzeczywistości przy pomocy dobrej zabawy. Ostatnie dni na uczelni to była jakaś masakra. Wykładowcy prześcigali się w wymyślaniu jakichś durnych referatów i planowaniu nadchodzących kolokwiów. Zupełnie jakby dopiero teraz sobie przypomnieli, że nieuchronnie zbliża się koniec tego semestru, a zarazem naszego drugiego roku, a oceny czy też zaliczenia z niczego się raczej nie wystawią. Niby do końca czerwca zostało jeszcze trochę czasu, ale patrząc przez pryzmat studenckich realiów, zleci to szybciej niż powinno. Miałam ambitny i jak najbardziej realny plan zaliczenia wszystkiego w pierwszym terminie, więc przede mną dni pełne nauki i wzmożonego wysiłku umysłowego. Taa, brzmi fantastycznie.
Co jeszcze ciekawego działo się w tym tygodniu? Moi współlokatorzy nadal są tak samo "cudowni" i "uroczy" jak zawsze, więc na tym polu nie działo się nic zaskakującego. W przyszłym roku akademickim zdecydowanie muszę rozejrzeć się za jakimś nowym mieszkaniem. Właściwie, muszę zacząć poszukiwania już w wakacje i mam nadzieję, że będą one owocne. Nie wyobrażam sobie dalszego mieszkania z nimi i codziennego psucia sobie humoru ich obecnością, zachowaniem i totalną głupotą. Zdecydowanie mam ich dość.
Poza tym Marc i jego telefony. W sumie to one sprawiają, że każdego dnia kładłam się spać w znacznie lepszym humorze niż powinnam, biorąc pod uwagę przebieg dnia. Nadal przebywał na testach, sprawdzając multum wszystkich ustawień, przełożeń, technologicznych nowinek, scenariuszy wyścigowych i Bóg jeden wie czego jeszcze. Zapewnił mnie jednak, że wraca do domu w piątek i weekend spędzimy wspólnie. Już się nie mogę doczekać! Nie widziałam się z nim prawie dwa tygodnie i naprawdę za nim tęskniłam. Tym bardziej nadchodzący weekend zapowiadał się wprost cudownie.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu, sygnalizujący nadejście nowej wiadomości. Przejechałam palcem po ekranie w celu odblokowania klawiatury. Nadawca: Santi:
"Wyjechaliśmy, kwiatuszku! Szykuj się, 10 minut i jesteśmy!:)"
Pospiesznie odrzuciłam telefon na łóżko, ponownie podchodząc do szafy. Już nie miałam czasu do namysłu, więc po prostu zgarnęłam ciemne, dość obcisłe rurki, koszulkę na krótki rękaw w stylu over-size, która odsłaniała jedno ramię. Na wierzch postanowiłam zarzucić skórzaną kurtkę, która od jakiegoś czasu spoczywała już na oparciu krzesła, stojącego koło biurka. Zrzuciłam z siebie ubrania, które do tej pory miałam na sobie i szybko zastąpiłam je nowymi. Zamknęłam szafę, chcąc się przejrzeć w lustrze, które znajdowało się z jej przedniej strony. Niedbałym ruchem ręki poprawiłam włosy, które delikatnymi falami spływały mi w dół pleców. Nie miałam pomysłu, a co najważniejsze czasu, żeby zrobić z nimi coś innego, więc zostawiłam je w obecnej postaci. Całe szczęście makijaż zdążyłam zrobić już wcześniej, więc teraz nie musiałam nic kombinować na wariata.
Ktoś z dwójki Santi/Blanca puścił mi strzałkę, więc w pośpiechu psiknęłam się moimi ulubionymi perfumami, na stopy założyłam klasyczne buty na obcasie, zarzuciłam na siebie kurtkę, a do torby wrzuciłam kosmetyczkę, portfel i telefon. Chwilę później, po wyjściu z mieszkania i zamknięciu za sobą drzwi, do jej zawartości dołączyły również klucze. Upewniwszy się w myślach, że wszystko co niezbędne mam przy sobie, zjechałam windą na parter. Przed blokiem stał już srebrny seat, należący do Santiago, ale o dziwo to nie on siedział za kierownicą. Domyśliłam się, że nieznany mi chłopak musi być kuzynem szatyna.
Szybko zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu, tuż koło przyjaciółki, witając się z nią standardowym buziakiem w policzek. Santiemu przybiłam piątkę, po czym zwróciłam się do nieznanego mi bruneta. Uprzedził on jednak moje zamiary odezwania się jako pierwszej.
-Ty musisz być Danielle. - wystawił w moim kierunku swoją dłoń, którą szybko uścisnęłam. - Jestem Javier. - dodał z szerokim uśmiechem.
-Miło mi cię poznać. - odpowiedziałam mu tym samym. - I proszę, mów mi Dani. - dodałam. Chłopak tylko puścił do mnie oczko, co najwyraźniej miało oznaczać, że przyjął moją prośbę do wiadomości.
-No to skoro wszyscy już wszystkich znają, to ruszamy, nie? - odezwał się Santi. Nikt nie zgłosił żadnych obiekcji, więc Javier odpalił samochód i instruowany przez kuzyna, ruszył spod mojego bloku w kierunku klubu, w którym mamy nadzieję spędzić dobrze czas na wspólnej zabawie.
***
Wchodząc do klubu "Puerto" nie spodziewałam się tłumów i moje przypuszczenia okazały się słuszne. W normalnych warunkach, czytaj w weekend, czasami ciężko jest się w ogóle dostać do środka, a co tu mówić o znalezieniu wolnego stolika albo bezproblemowym dopchaniu się do baru. Całe szczęście dzisiaj nam to nie grozi, od razu znaleźliśmy wolny stolik w głębi klubu, przy którym zajęliśmy miejsca na skórzanych kanapach.
-No to co pijemy? - Santi od razu przeszedł do konkretów. Nawet dobrze nie zdążyłam odłożyć obok kurtki. Cały Perreira. - Dziewczyny? - spojrzał na nas z uwagą.
-Dla mnie na początek jakiś drink. Obojętnie jaki, byle nie ten dziwny zielony, który ostatnio mi zaserwowałeś. - odezwała się Blanca, lekko się krzywiąc na wspomnienie tego paskudztwa.
-Niech będzie. - szatyn spojrzał na mnie. - A dla ciebie?
-Weź mi jakiś sok pomarańczowy. - spojrzał na mnie jak na nienormalną. - No nie patrz tak! Dzisiaj nie mam zamiaru pić. - wzruszyłam ramionami.Nie potrzebowałam alkoholu żeby dobrze się bawić.
-Jesteś dziwna. - stwierdził, ale całe szczęście nie dodał nic więcej, bo ruszył żwawym krokiem w stronę baru. Widząc, że Blanca zajęta jest konwersacją z Javierem, wyjęłam z torebki telefon. Jedna nowa wiadomość.
"Baw się dobrze, uważaj na siebie i proszę, daj znać jak dotrzesz do domu, okej? :)"
Nadawcą mogła być tylko jedna osoba. Kochany, opiekuńczy (czasami nadopiekuńczy), jedyny w swoim rodzaju Marc. Wysłałam mu tylko krótką informację ze zgodą i schowałam telefon z powrotem do torby. Akurat w czas, bo do stolika powrócił Santi z naszym zamówieniem.
-No to co, za miłe spotkanie i dobrą zabawę? - uniósł w górę szklankę ze swoim alkoholem, inicjując toast. Szybko podążyliśmy jego śladem, stukając się szklankami i upijając zdrowy łyk. Z naszej czwórki to Santi i Blanca pili alkohol, ja raczyłam się sokiem pomarańczowym i z tego co zauważyłam, kuzyn Perreiry również odmówił póki co procentów. Chyba zauważył moją zdziwioną minę bo uśmiechnął się szeroko i lekko pochylił  w moją stronę.
-Ktoś musi być trzeźwym kierowcą i padło na mnie. - uniósł lekko głos chcąc przekrzyczeć gwar zarówno osób znajdujących się w klubie oraz dźwięki muzyki puszczanej przez DJ'a. Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. - A ty? - gestem wskazał na stojący przede mną sok. - Czemu nie pijesz?
-Nie przepadam zbytnio za alkoholem. - wzruszyłam ramionami. - Poza tym nie potrzebuję go, żeby dobrze się bawić na imprezach. - dodałam zgodnie z prawdą.
-Muszę powiedzieć, że w takim razie zaimponowałaś mi. - przysunął się lekko w moją stronę. Kątem oka zauważyłam, że Blanca i Santi kończą swojego drinka i wstają z kanapy, zapewne kierując się do baru po następnego. Coś czuję, że czeka ich ciężka noc. - Taka piękna dziewczyna i na dodatek bez wad?  Powiedz, że nie jesteś zajęta. - na ziemię sprowadził mnie głos Javiera. Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. Serio, koleś, serio? To miał być twój sposób na podryw? W momencie kiedy przysunął się jeszcze bliżej, poczułam się maksymalnie niezręcznie. Całe szczęście z opresji wybawił mnie powrót do stolika Santiago i Blanci.
-Nie siedźmy tak, ruszamy na parkiet! - rzuciła uśmiechnięta od ucha do ucha brunetka i chyba nigdy nie byłam tak ochoczo nastawiona do tańczenia jak w tej chwili.
***
Nigdy nie prowadziłam rankingu najgorszych imprez w moim życiu, ale gdyby takowy istniał, to jak nic dzisiejszy wieczór znajdowałby się w TOP 3. Nie mam co do tego absolutnie żadnych wątpliwości.
Przede wszystkim Javier. Matko, nazwać go natrętnym to zdecydowanie niedopowiedzenie. Ten gościu zachowywał się dużo gorzej! Ilości głupich tekstów, wymownych gestów, niby przypadkowych dotyków i tych stresujących mnie uśmiechów wprost nie jestem w stanie zliczyć. Najgorsze było to, że nie było przed nim ucieczki. Był na parkiecie, był przy stoliku, był przy barze... Był zawsze i wszędzie tan, gdzie byłam ja.
Koszmar.
Na dodatek zgubiłam z oczu Blancę i Santiago, a biorąc pod uwagę fakt, że oboje byli zalani prawie w trupa, to poziom mojego zmartwienia wzrastał z upływającym czasem ich nieobecności.
-Idę poszukać Blancę i Santiago. - zwróciłam się do mojego niechcianego partnera w tańcu. Javier uśmiechnął się tylko w ten swój kretyński i totalnie mnie irytujący sposób, po czym ponownie się do mnie przybliżył.
-Wyszli, nie wiedziałaś o tym? Blanca podobno miała już dość więc Santi zamówił taksówkę i pojechał z nią do jej mieszkania. Życzył nam udanej zabawy. - powiedział, a ja w tym momencie nie wiem co odczuwałam najmocniej. Złość na przyjaciół, że zostawili mnie tu samą na pastwę losu i tego idioty, irytację na właśnie tego idiotę czy może jednak smutek, bo cholernie potrzebowałam w tym momencie Marca? Chyba wszystko w jednym.
-W takim razie idę do toalety. - zdecydowanie musiałam się stąd ewakuować.
-Tylko nie zniknij na długo, bo za bardzo będę tęsknić! - palnął, na co mimowolnie przewróciłam oczami. Debil, no kompletny debil.
Skierowałam się ku toaletom jednak widząc, że Javier rusza do baru, szybko zmieniłam kierunek i niemal biegiem dotarłam do zajmowanej przez nas kanapy. Pospiesznie zgarnęłam swoją kurtkę i torebkę i wtapiając się w tłum, najszybciej jak tylko mogłam opuściłam ten klub. Będąc na zewnątrz odetchnęłam z ulgą, że udało mi się uciec od tego natręta, ale nie chcąc kusić losu niepotrzebnym staniem w miejscu, pospiesznie ruszyłam w kierunku mojego bloku.
Ubrałam na siebie kurtkę, czując, że chłód nocy zaczyna się robić zbyt dokuczliwy. Zaciekawiona tym, która w ogóle jest godzina, wyciągnęłam z torby telefon. Dochodziła pierwsza. To by wyjaśniało dlaczego ulice są takie opustoszałe i ciche, a mijające mnie samochody mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Cały czas kierując się ku mojemu blokowi zaczynałam czuć lekki strach. Noc to nie jest moja ulubiona pora w trakcie doby, a samotny spacer w nocy po Barcelonie to już w ogóle nie był szczyt moich marzeń. Zanim zdążyłam dobrze pomyśleć, moje palce wystukały numer do mojego przyjaciela. Jeden sygnał, drugi, trzeci... W momencie, kiedy myślałam, że już zasnął i nie ma szans, żeby odebrał, usłyszałam jego głos.
~Dani? Wszystko w porządku? Jesteś już w domu? - od razu zasypał mnie gradem pytań. Zmartwienie odczuwalne w tonie jego głosu sprawiło, że wszelkie oznaki strachu szybko ze mnie uleciały. - Jesteś tam? - sprowadził mnie na ziemię.
-Tak, jestem. - odpowiedziałam. - Wszystko w porządku, właśnie jestem w drodze do domu i chciałam, żebyś mi towarzyszył. - dodałam. Jedynym dźwiękiem w pobliżu był stukot moich obcasów uderzających o chodnik i oddech Marc'a przy moim uchu.
~Moment, jak to jesteś w drodze? - w tle usłyszałam jakiś hałas, więc zapewne podniósł się właśnie z łóżka. - Chcesz mi powiedzieć, że wracasz właśnie pieszo do domu, całkowicie SAMA? - zaakcentował ostatnie słowo.
-No cóż, tak jakby z tobą? - przygryzłam lekko wargę. - Oj no nie złość się na mnie. - dodałam kiedy usłyszałam jak ze świstem wypuszcza z ust powietrze.
~Ty chyba jesteś niepoważna! - tak, tego mogłam się właśnie spodziewać. - Wracasz sama, w środku nocy, przez pół miasta, w którym Bóg jeden wie jakie czyhają niebezpieczeństwa i mówisz mi, że mam się nie złościć?
-Przesa...
~Nawet nie kończ! - przerwał mi w pół słowa. - A co na to Blanca i Santi? - spuścił lekko z tonu. Nie chciałam wkurzać go bardziej zachowaniem moich przyjaciół więc lekko zmieniłam wersję.
-Blanca źle się poczuła więc Santi odwiózł ją do domu. Nie chciałam marnować czasu więc poinformowałam ich, że wrócę sama. Tyle. - oby uwierzył.
~Jesteś beznadziejna w kłamaniu, wiesz o tym? - zapytał, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Westchnął głęboko chcąc się najwyraźniej uspokoić. - Daleko masz jeszcze do domu?
-Już tylko kawałek. - jak na zawołanie przed moimi oczami wyłonił się mój blok. - Właściwie to już jestem na miejscu. - dodałam. - I po co było tyle krzyku?
~Krzyczeć to ja będę jak się spotkamy. - silił się na ostry ton, ale trochę mu to nie wyszło. - Żeby mi to było ostatni raz, rozumiesz?
-Dobrze, tato. - uśmiechnęłam się widząc oczyma wyobraźni, jak w tym momencie przewala oczami. - Tak w ogóle to przepraszam, że cię obudziłam. - zmieniłam temat.
~Nie obudziłaś, oglądałem powtórkę ostatniego wyścigu na laptopie. - no tak, to taki jego rytuał. Ogląda i analizuje co zrobił dobrze, a gdzie popełnił błąd, który następnym razem musi poprawić. - Zresztą, nawet gdybym spał to i tak cieszę się, że zadzwoniłaś.
-I nie jesteś już na mnie zły? - przygryzłam wargę, otwierając kluczem drzwi od mieszkania, przyciskając ramieniem telefon do ucha.
~Jestem. - mruknął. - Ale trochę mniej. - dodał.
-A jak ci powiem, że jestem już w mieszkaniu, bezpieczna, cała i zdrowa? - zapytałam, odrzucając na biurko klucze i zrzucając ze swoich stóp obcasy. Od razu lepiej.
~To nadal będę zły o to, że szłaś sama, ale będę się cieszył, że nic ci nie jest. - odpowiedział. - A teraz idź spać, pogadamy jak wstaniesz. - zarządził i w tonie jego głosu wyczułam tę jedyną w swoim rodzaju ciepłą nutkę. Momentalnie to samo ciepło rozlało się w moim wnętrzu.
-Dobranoc, Marc.
~Dobranoc, Dani. - z uśmiechem na ustach rozłączyłam się, rzucając niedbale telefon na łóżko i chwilę później samemu zajmując na nim miejsce.
To zdecydowanie był długi, pełen wrażeń i zdecydowanie zwariowany dzień.
I dobrze, że nareszcie dobiegł końca.



*******
Youtube niszczy moj mozg, dziekuje za uwage!
Mialo nie byc nic do 17 listopada, ale jest o.O like I said, youtube :|

PS: tak bardzo #TeamAlex w niedziele! Najbardziej stresujacy wyscig sezonu? A jak! ;| 
PS2: I tak bardzo bede trzymac kciuki za rekordowe 13 zwyciestwo w sezonie! #TeamMarc 
PS3: trzeba zaopatrzyc sie w meliske, duuuuuzo meliski.....






poniedziałek, 3 listopada 2014

5.

Jakkolwiek wspaniały nie był to weekend, czas było powrócić do szarej rzeczywistości. Doskonale przypomniał mi o tym dzwoniący z samego rana budzik w moim telefonie. Jęknęłam cicho w poduszkę, wiedząc, że nie dane mi będzie dłużej odpoczywać. Niczego innego w tym momencie nie pragnęłam tak bardzo, jak zaśnięcia jeszcze na parę błogich godzin.
Standardowa, tradycyjna rozmowa z Marc'iem przeciągnęła się prawie pół godziny. Tak, wiem, miał nie dzwonić, tylko odpoczywać, ale to jest Marquez, z nim nie wygrasz.
~Nie mogłem zasnąć i musiałem zadzwonić. Nie złość się na mnie. - powiedział tym swoim proszącym głosem, którym był w stanie przekonać mnie prawdopodobnie do wszystkiego. Zresztą, złościć się na niego? Pff, dobre sobie!
Tak czy inaczej, nawet dobrze się złożyło. Mieliśmy w końcu więcej czasu, żeby na spokojnie porozmawiać, bez osób trzecich, które by nam to utrudniały. Wysłuchałam ze szczegółami dokładnej relacji z wyścigu, usłyszałam o wszystkich emocjach, jakie mu towarzyszyły przed i po zawodach, pogadaliśmy o planach na najbliższe dni... Krótko mówiąc, obgadaliśmy wszystkie te tematy, które w tamtym momencie wydawały się absolutnie najważniejsze.
Po zakończeniu rozmowy, nie mogłam się powstrzymać i powróciłam do czytania książki. Pochłaniałam rozdział za rozdziałem i wciągnęłam się w nią do tego stopnia, że kiedy wreszcie się od niej oderwałam, zegarek na wyświetlaczu mojego telefonu wskazywał 2:17. Serio, miałam wrażenie, że minęło maksymalnie godzina-półtorej, a nie że aż tyle!
I teraz, widząc na zegarku godzinę 6:37 miałam ochotę się rozpłakać. Gdybym na uczelni jako pierwsze miała wykłady to bez mrugnięcia okiem obróciłabym się na drugi bok i poszła spać dalej. Niestety, punktualnie o 8 rano zaczynałam zajęcia z podstaw marketingu, a są to jedne z najgorszych ćwiczeń w tym semestrze. Profesor należy do grona tych, którzy sprawiają wrażenie, jakby męczenie i dręczenie studentów było najlepszą możliwą i łatwo dostępną rozrywką. Może do profesora Fernandeza jej daleko, ale i tak jest na dobrej drodze, żeby kiedyś mu dorównać.
Taa, życie studenta bywa momentami dołujące.
Tak czy inaczej, chcąc czy nie chcąc, wystawiłam nogi spod kołdry, postawiłam bose stopy na podłodze, a potem już jakoś poszło.
Szybka poranna toaleta, ogarnięcie włosów, które dzisiaj, o dziwo (!), nie żyły swoim życiem i chciały ze mną współpracować, lekki makijaż i mogłam w końcu wyjść z łazienki.
W kuchni, przy stole, siedziała już zarówno Maria jak i Victoria. O ile znam Tony'ego, a mimo naszych, delikatnie mówiąc, dość napiętych stosunków, znam go na tyle, żeby wiedzieć, że o tej godzinie to on przewraca się jeszcze z boku na bok w swoim łóżku.
Ledwo weszłam do pomieszczenia, a one od razu zamilkły, co mogło świadczyć o tym, że rozmawiały na temat/tematy, który nie jest przeznaczony dla moich uszu.
Powstrzymałam się przed przewróceniem wymownie oczami.
Dziecinada w czystej postaci, nic dodać, nic ująć.
W ciszy przygotowałam sobie śniadanie. Nic wyszukanego, zwykła bułka z liściem sałaty i plastrem pomidora. Dodatkowo zbożowy batonik, którego miałam w planach zjeść w drodze na uczelnie. Standard.
-A ta jak zwykle się panoszy. Za kogo ona się uważa? - Victoria szepnęła do Marii, ale chyba nie zależało jej aż tak bardzo na tym, żebym tego nie usłyszała. Tego jej piskliwego głosu nie sposób przeoczyć.
-Niektórzy po prostu urodzili się po to, żeby zadzierać nosa i zgrywać księżniczkę. - prychnęła Maria, a jej równie głupia przyjaciółka zacmokała w geście aprobaty. Gdyby głupota potrafiła latać to naprawdę wystarczyłoby, żebym w tym momencie otworzyła okno i nie musiałabym się nimi więcej przejmować.
Nie mówiąc ani słowa, wzięłam przygotowane jedzenie i wyszłam z kuchni. Wolałam zjeść na spokojnie w swoim pokoju, niż przebywać z nimi w tym samym pomieszczeniu chociażby sekundę dłużej. Po co psuć sobie humor od samego rana?
Zjadłam śniadanie, spakowałam do końca torbę, wsunęłam na stopy moje ulubione trampki do kostki, zawiesiłam sobie na ramiona sweterek, bo temperatura z rana nie była jeszcze aż tak bardzo przyjemna, po czym gotowa do wyjścia, opuściłam mieszkanie.
Kolejny tydzień na uczelni czas zacząć. Słyszycie ten optymizm i radość w moim głowie? Taaa, sarkazm moim przyjacielem.

***

-Ta baba jest jakaś nienormalna! Serio, ona myśli, że generalnie nie mamy nic innego do roboty, tylko oranie się na jej przedmiot z uśmiechem na ustach? - Santi ledwo wyszedł z sali, w której przed chwilą odbyliśmy zajęcia z prawa w sporcie, a już zaczął bluzgać. I w tym momencie, ani trochę mu się nie dziwiłam. - Na dodatek się na mnie uwzięła! Co to w ogóle miało być? "Pan Perreira sprawia wrażenie, jak zwykle, mądrzejszego od innych, a przynajmniej tak mu się wydaje, wiec z całą pewnością zna odpowiedź na to pytanie". Pff niech sobie wsadzi tego minusa tam gdzie słońce nie dochodzi! - autentycznie był wkurzony, ale na jego miejscu, również bym była. Już od początku tego semestru profesor Almera upatrzyła go sobie jako potencjalną ofiarą i na każdych zajęciach znajduje okazję, żeby mu dopiec. - I na dodatek ten badziew na przyszły tydzień! - naszej kochanej profesor najwyraźniej męczenie jednostki nie wystarczyło, bo wymyśliła sobie jakieś głupie referaty na minimum sześć stron A4. Serio, niby co my mamy tam napisać? Rozumiem, dwie strony, maks trzy, ale aż tyle? I nawet nie mogę wyjść z opresji, radząc sobie standardowym trikiem, czyli powiększeniem pisma do niebotycznych rozmiarów, bo praca ma być napisana na komputerze. Jakby tego było mało, to mamy jeszcze dokładnie określony rodzaj czcionki oraz jej rozmiar.
Tak, ta kobieta ma zdecydowanie jakiś problem z sobą. Albo z nami. Jedno z dwóch, albo ich kombinacja.
-Módlmy się lepiej, żeby Fernandez nie wymyślił czegoś, żeby pobić ją w rankingu na najbardziej wymagające zadanie na najbliższe dni. - westchnęła Blanca. - Przyzwyczaił nas w końcu do gorszych rzeczy. - dodała.
-Nawet tak nie żartuj! I nie kracz, bo jeszcze serio coś z tego wyjdzie! - ofuknęłam ją, poprawiając pasek od torby. - Trzymajmy się optymistycznej wersji,że nic się dzisiaj spektakularnego nie zdarzy.
-Może poza pękniętymi spodniami Monity. - Santi wyszczerzył się jak głupi, na co mimowolnie parsknęłyśmy śmiechem. Taaak, nasza koleżanka z roku lubowała się w trochę ciaśniejszych częściach garderoby, ale dzisiaj pobiła samą siebie. Nie wiem jakim cudem wbiła się w te skórzane pułapki, a już totalnie nie mam zielonego pojęcia jakim cudem udaje jej się poruszać czy siadać. Magia. Albo lata wprawy.
-To by było epickie. - Blanca otarła dłonią oczy.
Tak, wizja idealna. Tym bardziej, że żadne z nas za nią nie przepada. Typowy przykład osoby, która została przyjęta na tę uczelnię chyba tylko dlatego, żeby wyrównać szanse osobom głupim jak but.
-A zmieniając temat, wracacie na weekend do domu? - widząc, że już otwieram usta, żeby odpowiedzieć na jego pytanie, machnął tylko lekceważąco dłonią. - Ciebie to ja się w ogóle nie pytam, oszczędzaj powietrze. Chyba nawet wszyscy w kosmosie wiedzą, że Marquez wraca do domu więc ty spakujesz manatki szybciej niż ja zdążę powiedzieć "Missisipi".
-Czemu akurat Missisipi? - uniosłam lewą brew ku górze, drocząc się.
-Nie wiem, nie ważne, mało istotne! - ponownie machnął ręką. - A ty Blanca? - wrócił do głównego tematu.
-Byłam dwa tygodnie temu, poza tym rodzice gdzieś wyjeżdżają, więc teraz pewnie zostanę tutaj. - odpowiedziała. - A co ci chodzi po tej twojej małej główce?
-Cicho, krasnalu! - palnął, nawiązując do jej niskiego wzrostu. Zresztą, przy nim większość osób wydaje się niska, co chłopakowi wprost wybitnie odpowiadało. - Dani, jedziesz w piątek czy w sobotę?
-Pojęcia nie mam. - wzruszyłam ramionami, a widząc jego zirytowane spojrzenie, szybko dodałam: - To zależy od tego, czy przyjedzie po mnie tata, czy będę jechała autobusem bądź pociągiem. Wyjdzie w praniu. A czemu tak dopytujesz?
-Bo ktoś mi kiedyś obiecał, że pójdziemy w końcu na imprezę. - mogłyśmy w sumie się spodziewać, że cała ta rozmowa biegnie ku czemuś takiemu. Niemal równocześnie przewróciłyśmy oczami. - Ja przetrwałem wasze płacze na tych głupich komediach romantycznych czy co to za inne badziewia były! - prychnął głośno. - Poza tym musimy się jakoś rozerwać! Wiecie kiedy ostatni raz gdzieś razem wyszliśmy?
-O ile mnie pamięć nie myli to dwa tygodnie temu. - słusznie zauważyłam.
-No właśnie! Dwa tygodnie! Wiecie jak to długo? Stanowczo za długo! To co powiecie na szybką i intensywną imprezę na koniec tygodniowych zajęć? - jego mina, z jaką na nas patrzył, była tak bardzo prosząca, że po prostu nie miałam serca mu odmówić. Jak znam Blancę to pewnie odczuwała dokładnie to samo.
Zdecydowanie mamy zbyt miękkie serca dla tego postrzelonego szatyna.
-W czwartek po zajęciach? - zaproponowała, na co Santi zaklaskał w dłonie jak takie nakręcone małe dziecko, któremu mama obiecała kupno nowej zabawki. Mentalnie czasami naprawdę sprawia wrażenie takiego typowego sześciolatka, ale i tak nie zamieniłabym go na nikogo innego. Taki Santi to jedyny w swoim rodzaju Santi.
-Ja jestem za! - od razu odpowiedział, zupełnie jakby się bał, że za moment się rozmyślimy. Spojrzał na mnie wymownym, wyczekującym wzrokiem.
-Nie to żebym miała jakieś wyjście. - przewaliłam oczami. - Czwartek brzmi wspaniale! - posłałam w jego stronę maksymalnie przesłodzony uśmiech, trzepocząc przy tym rzęsami.
-No i pięknie! - jego uśmiech chyba nie mógłby być szerszy. - Będzie z nami mój kuzyn, Javier. Mam nadzieję, że to nie będzie żaden problem? - obie pokiwałyśmy przecząco głowami. - Przyjedzie do Barcelony na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy, a że nie ma gdzie się zatrzymać, to zwali się do nas. Głupio tak go zostawić, wiec wezmę chłopaka, niech się trochę zabawi, życia pozna.
-Jeny, to ile on ma lat? - Blanca uniosła brew ku górze.
-Dwadzieścia cztery. - odpowiedział, na co obie prychnęłyśmy śmiechem. Rzeczywiście, ten "chłopiec" na pewno nie zna życia, a już szczególnie jego rozrywkowej części. Jeśli  chociaż w niewielkim stopniu jest taki, jak jego młodszy kuzyn, to zapowiada się ciekawy wieczór. Gdyby tylko mógł towarzyszyć mi Marc...
Cholera, naprawdę za nim tęsknię. Niech już kończy te wszystkie testy i przyjeżdża jak najszybciej!
-To co, idziemy na następne zajęcia, a po nich na jakieś szybkie jedzenie? - zaproponowała brunetka, na co oboje szybko przystaliśmy.
Poniedziałkowy dzień miał się nie skończyć tak szybko, jak wszyscy byśmy tego chcieli.

***

Powrót do domu był tym, co sprawiło, że cieszyłam się prawie tak, jakbym wygrała w totolotka. Ten dzień na uczelni naprawdę dłużył mi się wprost niemiłosiernie, a wykładowcy robili chyba wszystko, żeby jak najbardziej uprzykrzyć nam ten poniedziałek. Oprócz tego nieszczęsnego referatu trafiliśmy jeszcze na jedną niezapowiedzianą wejściówkę i jakąś głupią pracę w grupach. Jak na złość trafiłam do tej grupy, w której absolutnie nikt nie wykazywał chęci do współpracy, przez co większość musiałam robić sama. Nie to, że jestem jakimś nadpobudliwym kujonem, ale wychodzę z założenia, że skoro już zdecydowałam się na studiowanie, to warto coś z tego wynieść. Tym bardziej, że w przyszłości chciałam pracować w tym zawodzie. Inni najwyraźniej mają to głęboko gdzieś. Ich wybór.
W skrócie mówiąc: tragedia.
Tak czy inaczej, wróciłam, rzuciłam torbę gdzieś koło biurka, zrzuciłam buty w kąt i nie namyślając się nawet sekundy, walnęłam się na łóżko, marząc tylko i wyłącznie o jak najszybszym śnie.
Dziesięć minut później, kiedy to byłam już w tym cudownym stanie półuśpienia, usłyszałam jak z mojej torby dobiega głos śpiewającego Eda Sheerana. I nie, to wcale nie znaczy, że przetrzymuję gościa na własne potrzeby, a szkoda. W końcu wiecie, to jednak Ed Sheeran. Tak czy inaczej, ktoś usiłował się do mnie dodzwonić.
Przez chwilę analizowałam, czy mam siły i chęci żeby podnieść się z łóżka i sprawdzić kto to, ale ostatecznie porzuciłam ten pomysł. Ktokolwiek to był, musi póki co zapomnieć o tym, że do mnie dotrze.
Telefon przestał dzwonić, a ja dosłownie kilka minut później odpłynęłam w całkowity niebyt.



*******
Akcji tyle co nic, ale oj tam oj tam ;)
Enjoy!x

Powodzenia panie Alex w najbliższy weekend! Tytuł mistrzowski czeka! :) #12