-Spakowana? - do pokoju wszedł Marc, który kilka chwil wcześniej wyszedł do łazienki. Zamknął za sobą drzwi i dobrze, bo ostanie czego mi potrzeba to zaglądający do nas moi durni współlokatorzy.
-Wydaje mi się, że tak. - rozejrzałam się po pokoju poszukując rzeczy, które mogłam przeoczyć, a które wybitnie byłyby mi potrzebne w ten weekend. Znając życie i tak czegoś zapomnę, u mnie to całkowita norma.
-No to co, jedziemy? - zapytał, sięgając z łóżka moją torbę. Ostatnie spojrzenie na pokój, po czym kiwnęłam twierdząco głową, ruszając za brunetem do wyjścia z mieszkania.
-Już wyjeżdżacie? - ze swojego pokoju wynurzyła się Maria. Przewaliłam oczami widząc jej niepocieszoną, aktorsko smutną minę. - Myślałam, że zostaniecie dłużej. Victoria miała właśnie zamawiać chińszczyznę na kolacje, a ja właśnie szłam zapytać, czy też nie macie ochoty coś z nami zjeść.
-Innym razem. - posłałam jej jeden z najbardziej sztucznych uśmiechów, jaki miałam w swoim repertuarze i niemal zaciągnęłam Marc'a do drzwi.
-Trzymam za słowo. - Maria nie była mi dłużna, ale za nic w świecie nie pokusiłaby się teraz o jakiś wredny komentarz. Nie w obecności Marc'a. Nawet ona, chociaż głupia bardziej niż przewiduje to ustawa, wiedziała, że Marquez w tym starciu stanąłby w mojej obronie. Nie miała więc zbyt dużego pola manewru zatem udawała słodką, kochaną i w ogóle fantastyczną koleżankę. - Cześć Marc! - zdołałam jeszcze usłyszeć, zanim z hukiem zatrzasnęłam drzwi od mieszkania.
-Boże, jak ja jej nienawidzę. - burknęłam, na co mój towarzysz parsknął śmiechem.
-Ona jest tak bardzo głupia, udając, że cię lubi, żebym tylko zwrócił na nią uwagę, że to jest aż śmieszne. - przywołał windę, do której zaraz oboje weszliśmy.
-Nie tylko ona, nie zapominaj jeszcze o cudownej Victorii. - jej imię wypowiedziałam piskliwym głosem, naśladując jej sposób mówienia. - Gdyby Tony był gejem to na bank przyłączyłby się do zabawy. - dodałam, na co Marc przewalił oczami.
-Mówiłem ci już, że zdecydowanie powinnaś od nowego roku zmienić miejsce zamieszkania? - oboje wyszliśmy z budynku, kierując się ku pobliskiemu parkingowi, gdzie stał samochód Hiszpana.
-Jakiś tysiąc razy i z każdym kolejnym nie mogłabym nie zgadzać się z tobą jeszcze bardziej. - westchnęłam. Całe szczęście głupota moich współlokatorów jest tak bardzo zauważalna, że Marc również ją dostrzegł. Dostałabym szału gdyby z jego ust padło chociażby raz: "a może spróbuj się z nimi zaprzyjaźnić, wydają się być w porządku". Nienawidzę się z nim kłócić, zdarza nam się to niezwykle rzadko, ale w tym wypadku zrobiłabym wyjątek.
-Nie przejmuj się nimi, z głupimi nie warto zaczynać bo nie wiadomo do czego są zdolni. - wsiedliśmy do samochodu, a on poklepał mnie pokrzepiająco po udzie, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. I zapewne to było jego zamiarem.
-Nie przejmuję się. - odchrząknęłam lekko. Marc spojrzał tylko na mnie z wymowną miną, odpalając przy tym silnik. - Dobra, przejmuję się, ale nie chcę w ogóle o nich myśleć. Jedyne, o czym chcę myśleć, to ten genialny weekend i to, jak bardzo będę ci się naprzykrzać przez najbliższe dni. - uśmiechnęłam się najszerzej jak tylko się dało, a reakcją bruneta po raz kolejny był wybuch śmiechem. Włączył radio, z którego zaczęły wypływać dźwięki jednej z piosenek zespołu Coldplay. Ruszyliśmy z parkingu wiedząc, że czeka nas przeszło godzinna podróż z Barcelony do naszej rodzinnej Cervery. I w żadnym wypadku nie będzie to nudna, bezmyślna godzina. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
***
-Wróciłam! - weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi.
-Czemu tak późno? Czym ty przyjechałaś? - po schodach na dół zeszła moja mama, 45-letnia kobieta, której jednym z ulubionych zajęć jest plotkowanie z mamą Marc'a. Obie znają się chyba od zawsze i jest to ten rodzaj przyjaźni, że nawet kiedy założyły już swoje własne rodziny, to i tak tak długo wierciły dziury w brzuchach swoich mężów, aż zgodzili się zamieszkać w domach bezpośrednio do siebie przylegających. Do tej pory czasami zachowują się jak takie rozentuzjazmowane nastolatki, kiedy siedzą na kanapie i pochylając się ku sobie szepczą coś gorączkowo. Tak, wewnętrznie nadal czują się młodo. - Tata już miał do ciebie dzwonić czy przypadkiem ma po ciebie przyjechać. - dodała, przytulając mnie do siebie.
-Marc już się tym zajął. - odpowiedziałam, kierując się na górę do mojego pokoju. Widząc jej lekko zdziwiony wzrok, dorzuciłam: - Przyjechałam z nim. Z dobroci swojego serca zabrał mnie z Barcelony.
-Aaa, rozumiem. - ton, z jakim to wypowiedziała i ten szeroki uśmiech mówiły same za siebie.
-Maaaamo. - przewaliłam oczami, czego raczej nie zauważyła, ale z całą pewnością się domyśliła.
-No co? To chyba dobrze, że chłopak się tak bardzo stara i w ogóle. - nadal drążyła temat, idąc za mną na górę. - A przyjechał tak bezinteresownie czy tylko przejazdem?
-Daj spokój. - odłożyłam torbę na łóżko, odwracając się w jej stronę. - Mówiłam to już jakiś tysiąc razy, ale powtórzę po raz tysiąc pierwszy, więc patrz mi uważnie na usta, kiedy będę mówić. - odetchnęłam głęboko. - Tylko. Przyjaciele. Dotarło? - mama tylko machnęła lekceważąco ręką, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że ja swoje, a ona swoje. Mogłabym jej to nagrać i puszczać o pełnych godzinach jak wiadomości w radiu, a to i tak absolutnie nic by nie dało. Zresztą, z mamą Marc'a jest to samo. Odkąd tylko pamiętam planowały nam wspólną przyszłość, ślub, dzieci (i ich imiona) i tego typu sprawy. Mówiłam już, że to nadal emocjonalnie są nastolatki? Taa.. - A gdzie jest tata i dlaczego nie przyleciał jeszcze przywitać swojej ukochanej i jedynej córki? - bezpieczniej i zdecydowanie wygodniej było w tym momencie zmienić temat.
-Julia poprosił go o pomoc przy samochodzie czy coś w tym stylu. Tak czy inaczej, niedawno zaszyli się w garażu więc pewnie trochę im zejdzie. - odpowiedziała. Już tłumaczę kim jest Julia. Julia Marquez, czyli, jak łatwo się domyślić, tata braci Marquez. - Jesteś głodna? - zapytała, kierując się w stronę kuchni. Posłusznie ruszyłam jej śladem.
-Jedliśmy przed wyjazdem. - odpowiedziałam i niemal z kilometra dało się zauważyć ten szeroki uśmiech na twarzy mamy. "Nie reaguj Dani, szkoda czasu." - A co dobrego macie? - bo jeśli to jest...
-Chwilę temu wyciągnęłam z piekarnika zapiekankę makaronową. - mama przerwała mi w połowie myśli i to były właśnie te słowa, które chciałam usłyszeć.
-No to może uda mi się coś tam jeszcze przekąsić. - szybko zmieniłam zdanie, na co mama parsknęła śmiechem. - No co? - ludzie, to zapiekanka mojej mamy, nie wiem, czy istnieje na świecie jakakolwiek inna potrawa, którą wielbiłabym bardziej od tej.
-Powinna być jeszcze ciepła, nałóż sobie. - dwa razy nie trzeba mi było tego powtarzać.
Jak dobrze być w końcu w domu.
***
"Dlaczego nadal cię u nas nie ma?"
Taką wiadomość otrzymałam dwie godziny później. Było chwilę po godzinie 20 i właśnie siedziałam z rodzicami w salonie, gdzie wspólnie oglądaliśmy film. Film, który był tak koszmarnie do bani, że w tym momencie wszystko byłoby lepsze od dalszego męczenia się z tym dziadostwem. Chciałam jednak spędzić trochę czasu z rodzicami, których długo nie widziałam, więc byłam na to skazana.
"Bo siedzę w domu, oglądam jakiś badziew i celebruje chwile spędzone z rodziną?"
Odpisałam nadawcy, którym był nie kto inny jak Alex.
"Głupia jesteś! :D Masz 5 minut i widzę cię u nas, inaczej sam Cię przyprowadzę!"
Mówiłam już, że uwielbiam tego chłopaka, który ma mnie owiniętą wokół swojego palca i nie musi mnie do niczego długo namawiać? Taaak, powiedzieć, że mam do niego słabość to lekkie niedopowiedzenie.
"Sam jesteś głupi! ;P Szykuj kakao, bo jak nie będzie na mnie czekało na stole to będzie dym! :D"
"Pasi."
-Macie coś przeciwko temu, że wyjdę z domu na jakiś czas? - zwróciłam się do rodziców, blokując klawiaturę w telefonie i chowając go do kieszeni spodni.
-Gdzie cię niesie? - tata oderwał spojrzenie od telewizora i przeniósł je na mnie.
-Do Marquezów. Alex najwyraźniej wybitnie się za mną stęsknił. - odpowiedziała, olewając totalnie kolejny już tego dnia wymowny uśmiech mamy.
-Z nim lepiej nie zadzierać. Jak go znam, to gotów jest przyjść tutaj i cię stąd wynieść. - stwierdził tata, absolutnie nie mijając się przy tym z prawdą. Cóż, taki jest Alex. Nic dodać, nic ująć. - Wracasz dzisiaj? - zapytał, kiedy podniosłam się z kanapy z zamiarem ruszenia do swojego pokoju po bluzę.
-Taak. Chyba. Nie wiem. - przestąpiłam z nogi na nogę. - Jakby coś to dam wam znać. - zadecydowałam w końcu. Rodzice tylko kiwnęli głową na znak, że dotarła do nich ta informacja i ją zaakceptowali. Weszłam do pokoju, wyciągając z szafy błękitną bluzę teamu Alexa. Nic więcej, poza telefonem, nie było mi potrzebne więc wyszłam z domu, kierując się do wejścia sąsiadującego z naszym. Nacisnęłam guzik domofonu, który został zainstalowany po tym, jak dziennikarze i fani dostawali spazmów, kiedy drzwi otwierał im któryś z braci. Kilka sekund później z głośnika dało się usłyszeć najstarszego z nich.
-Słucham?
-To nie telefon, Marquez, nie świruj, tylko otwieraj. - odpowiedziałam. Marc parsknął śmiechem i chwilę później stał już przede mną, otwierając mi drzwi.
-Przegrałaś z tęsknotą? - zapytał, wpuszczając mnie do środka z szerokim uśmiechem.
-Jak już to z siłą perswazji twojego młodszego brata. - poprawiłam go, kierując się schodami na górę. Ich dom był identyczny jak nasz, nie licząc wystroju. To też sprawia, że tak bardzo szanuję ich rodzinę. Mogliby sobie pozwolić teraz na kupno nie jednej willi, a już na pewno chłopacy byliby w stanie dorwać coś własnego, ale oni nadal żyją jak dawniej. Nic się nie zmieniło, oni się nie zmienili i to tylko pokazuje, jak wspaniałymi osobami są nie tylko w życiu zawodowym, ale również prywatnym.
-Jasne. - mruknął pod nosem. W salonie siedzieli rodzice chłopaków, którzy, co ani trochę mnie nie zdziwiło, oglądali ten sam film co moi.
-Dobry wieczór. - uśmiechnęłam się w ich kierunku.
-Dani, cześć! 0 mama, którą od zawsze traktowałam jak własną, wstała z kanapy żeby mnie uściskać. Tata tylko posłał mi swój uśmiech. - Dawno cię nie widziałam!
-Bo i długo nie było mnie w domu. - odpowiedziałam, śmiejąc się lekko. - Ale w ten weekend nie mogłam nie wrócić. - dodałam.
-To chyba oczywiste. - wtrącił się Marc. - Dobra, idziemy do pokoju. - zarządził. Ostatni raz posłałam uśmiech w stronę państwa Marquez po czym ruszyłam za ich synem w stronę pokoju Alexa. A sam zainteresowany leżał właśnie na łóżku i oczywiście męczył Fifę na swoim Play Station. Żadna nowość.
-No to jestem. - stanęłam przed ekranem, zasłaniając mu widom i szczerząc się w geście przekory.
-Trudno nie zauważyć. - przewalił oczami, odkładając pada na bok. - Zgodnie z umową, kakao czeka. - kiwnął ręką w stronę stolika, na którym rzeczywiście stał kubek z parującym przysmakiem. - A teraz chodź no, niech cię wyściskam! - wstał z łóżka i od razu zagarnął mnie do siebie, przy okazji kołysząc nami na boki. - Miałem ambitny plan pojechać z Marc'iem po ciebie do Barcelony, ale ten dziwoląg zerwał się z samego rana jak jakiś nienormalny i wyleciał z domu w takim tempie, że nawet nie zdążyłem ogarnąć, co się w ogóle dzieje. - powiedział, kiedy w końcu się ode mnie odsunął. - Ja nie wiem co ty mu za pikantne rzeczy obiecałaś na miejscu, ale najwyraźniej poskutkowało. - poruszał przy tym wymownie brwiami.
-Masz z garem, weź się ogarnij. - Marc szturchnął go lekko w ramię, na co najmłodszy z rodziny Marquez parsknął śmiechem, najwyraźniej będąc zadowolonym z tego, że udało mu się dopiec bratu. Widząc to, również musiałam wybuchnąć śmiechem.
Boże, jak cudownie jest mieć ich znowu koło siebie.
*******
FIM ssie, że nie ma transmisji gali na żywo, tyle w temacie! -.-
*_____*