Serio, jestem pieprznięta i to zdrowo.
Pokręciłam nerwowo głową, chcąc odgonić od siebie niechciane myśli.Rozproszyłam się nimi na tyle, że przegapiłam okrążenie rogrzewkowe. Na ekranie pojawił się już facet, trzymający w górze flagę w kolorze czerwonym. Kilkanaście sekund później zszedł z toru, zgasło czerwone światło i zawodnicy wystartowali ze swoich pozycji.
-Kuźwa. - mruknęłam tuż po starcie i dla bezpieczeństwa odłożyłam laptopa na łóżko przede mną. Powód? Marc stracił pozycję na rzecz swojego rodaka Jorge Lorenzo. Już przed zawodami wydawał się rozkojarzony, jakby cały czas szukał koncentracji, co nie do końca mu się udało. No cóż, to tylko jedna pozycja, a on jest walczakiem i na pewno do samego końca nie odpuści.
Po mieszkaniu rozległ się odgłos przekręcanego w drzwiach klucza, a sekundę później doszło do tego trajkotanie, które działa na mnie cholernie irytująco. Nie było wątpliwości, Maria i Victoria wróciły. Westchnęłam głośno już zaczynając tęsknić za ciszą i spokojem, jakie towarzyszyły mi przez ostatnie dwa dni w związku z ich nieobecnością. Taaa, czas wrócić do szarej rzeczywistości.
-Jeeeeezu! - mimowolnie powiedziałam to głośniej niż zamierzałam. Marc właśnie popełnił błąd, wyjechał na moment poza tor, co od razu wykorzystali jego rywale i jeden za drugim, natychmiastowo go wyprzedzili. Spadł gdzieś w głąb stawki, co nie wróżyło zbyt dobrze na dalszą część wyścigu.
Komentatorzy oczywiście od razu zaczęli te swoje głupie gadanie.
-Och, co za błąd Marqueza! Niewiarygodne! Wygląda na to, że tego wyścigu nie zapisze na koncie udanych. Spodziewałeś się takiego rozwiązania? - jeden z komentatorów hiszpańskiej telewizji, na której śledziłam relację, zwrócił się do swojego współkomentującego kolegi.
-Każda dobra passa kiedyś się kończy i wygląda na to, że tak będzie w przypadku młodego Hiszpana. Jeśli chce się wygrywać wyścigi to absolutnie nie wolno popełniać takich głupich błędów. - odpowiedział mu. - Zanosi się na pierwszą porażkę w tym sezonie i pytanie, czy będzie w ogóle w stanie chociażby zbliżyć się do podium. Valentino Rossi, według mnie, zmierza po pewne zwycięstwo, o ile on również nie popełni jakiegoś błędu. - dodał.
-Och, zamknijcie się! - burknęłam, mając dość ich gadania. Gdybym tylko mogła, to z chęcią bym ich wyciszyła. No bo ludzie, to dopiero początek wyścigu, a oni już niemal spisali go na straty. Poważnie? Skąd oni biorą takich "specjalistów"? Mam wrażenie, że chyba nie widzieli wcześniejszych wyścigów w wykonaniu Marc'a, bo gdyby było inaczej to wiedzieliby, że nie ma co tracić wiary. Mój przyjaciel to waleczny, nieodpuszczający i jadący zawsze do końca zawodnik i jestem przekonana, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. - Dawaj Marc, pokaż tym idiotom, że się mylą! - powiedziałam cicho, mocniej zaciskając kciuki, kiedy realizator wychwycił jadącego Hiszpana z numerem #93 na motocyklu.
I rzeczywiście, Marquez wziął się ostro do pracy. Mijał wolniej jadących zawodników niemalże z dziecinną łatwością, co kwitowałam tylko szerokim uśmiechem i odczuciem radości, wypełniającym mnie od środka.
Ten chłopak naprawdę jest niesamowity.
W momencie, kiedy za nami była już połowa wyścigu, Marc zajmował już drugą pozycję. Jechał po prostu jak natchniony, z każdym kolejnym odcinkiem toru odrabiając dystans do Rossi'ego.
-TAAAAAAAK! Cholera, tak, tak, TAK! - aż podskoczyłam na swoim łóżku widząc, jak mój przyjaciel wysuwa się na prowadzenie. Włoch Valentino Rossi popełnił błąd na hamowaniu do jednego z zakrętów, wyjeżdżając zbyt szeroko, co oczywiście bezlitośnie wykorzystał Marc. Byłam z niego w tym momencie tak cholernie dumna, że bardziej już się chyba nie dało. To, co do tej pory pokazał to było po prostu mistrzostwo w najczystszej postaci.
-I co powiecie teraz, frajerzy? - zwróciłam się do komentatorów, których najwyraźniej lekko wcięło. Oczywiście od razu zmienili front i zaczęli się rozpływać nad tym, jaki to Marc nie jest genialny, jak cudownie poradził sobie z rywalami i w ogóle jak bardzo to oni w niego wierzyli, mimo wszystko. Przewaliłam oczami, słysząc ich głupie gadanie.
Hiszpan rozpoczął samodzielną ucieczkę, oddalając się od swoich rywali na dość bezpieczny dystans. Zachował pełnię koncentracji, doskonale pokonywał wszystkie zakręty i w tym momencie byłam już pewna, że nie odda nikomu tego zwycięstwa.
I tak też się stało. Minął linię mety jako pierwszy, mając dość sporą przewagę nad drugim Valentino Rossim oraz trzecim Alvaro Bautistą. Zerwałam się na równe nogi, skacząc jak porąbana. Kompletnie nie przejmowałam się tym, że moi współlokatorzy są już w mieszkaniu i zapewne w tej chwili obgadują mnie po całej długości, dorzucając do tego kilka stwierdzeń w stylu "no mówiłam, że to kompletna kretynka!". Absolutnie mnie to w tym momencie nie interesowało, bo jedyne co skupiało na sobie całą moją uwagę to Marc z radością przemierzający tor, dziękując kibicom, w tym jego fanklubowi, za wspaniały doping. Nie mogłam przestać się uśmiechać widząc go takim szczęśliwym. Po raz kolejny powiedzenie "jego szczęście, gwarantem mojego szczęścia" znalazło idealne odzwierciedlenie i potwierdzenie w naszych osobach. Ta radość, kiedy to po wjechaniu do padoku wpadł w ramiona ucieszonych członków jego teamu. Ten uśmiech, kiedy w końcu ściągnął kask i odłożył go na siedzenie na swoim motocyklu. Ta duma w oczach jego taty, który w końcu dopchnął się do przodu, aby móc wyściskać swojego najstarszego syna. Ta widoczna gołym okiem braterska więź, kiedy to Alex, który swoją drogą zajął dzisiaj 5 miejsce, podszedł przybić mu pionę i pogratulować genialnego wyścigu. Wszystkie te rzeczy i gesty sprawiały, że uczucie szczęścia przepełniało mnie od środka całkowicie.
A do szczęścia wkrótce dołączyła również rozpierająca duma, kiedy to stał już na najwyższym stopniu podium, w rękach trzymając trofeum za dzisiejsze zwycięstwo i wsłuchując się w takty rozbrzmiewającego na torze Le Mans hymnu Hiszpanii.
Potem standardowa sesja zdjęciowa na podium, a następnie szampanowe szaleństwo.
Kolejny piękny dzień do zapamiętania. Kolejna data do zapisania w historii startów Marc'a. Kolejna chwila, w której uzmysławiałam sobie, że moim przyjacielem jest absolutnie nadzwyczajny człowiek, który poza talentem ma w sobie ogromne pokłady radości z życia i z tego, co robi.
I oby takich momentów było jak najwięcej.
***
Przerzucając kolejne strony czytanej przeze mnie książki, czekałam na telefon od mojego przyjaciela. Wysłałam mu oczywiście smsa z gratulacjami, ale wiedziałam, że jak tylko znajdzie chwilę wolnego czasu to do mnie zadzwoni. To już taka nasza mała tradycja, że musi podzielić się ze mną wrażeniami z wyścigu, bez względu na to, które miejsce zajął i w jakim jest nastroju. Smutny czy wesoły, zły czy spokojny, tak czy inaczej, dzwonił.
Tym razem nie było inaczej. 15 minut później mój telefon rozdzwonił się na całego, odrywając mnie tym samym od czytania czwartego tomu "Gry o tron". Wciągająca, genialna książka, ale nawet ona w tej chwili schodziła na dalszy plan.
Spojrzałam na wyświetlacz, a widząc, kto do mnie dzwoni, odebrałam z szerokim uśmiechem.
-Nawet nie wiesz jak cholernie jestem z ciebie dumna, jak cholernie cieszę się twoim szczęściem i jak cholernie mocno ci gratuluję! - rzuciłam na powitanie, na co Marc parsknął śmiechem.
~Tak, cześć, mnie też miło cię słyszeć. - słysząc jego wesoły ton nie mogłam się powstrzymać od cichego śmiechu. - I jak zwykle, dziękuję! Zdecydowanie warto było wygrywać, żeby słyszeć takie słowa.
-Dobra, dobra. Nie bajeruj. Ty po prostu uwielbiasz być najlepszy i zgarniać najwyższe nagrody!
~Ech, rozgryzłaś mnie. - westchnął, na co tym razem oboje się zaśmieliśmy.
-A teraz opowiadaj: jak wrażenia, jak wyścig, po prostu wszystko! - zarządziłam, opierając się wygodniej o poduszki na moim łóżku.
~Chyba nie skłamię jeśli powiem, że to był najbardziej wymagający wyścig w tym sezonie. Zostałem na starcie, bo znowu nie mogłem się odpowiednio skoncentrować... - a nie mówiłam? - ...potem był ten głupi błąd... Chyba za bardzo chciałem i po prostu przesadziłem. Utknąłem za całym tym skupiskiem zawodników i już wtedy wiedziałem, że nie wygląda to zbyt kolorowo. - opowiadał, nadal z wielkimi emocjami, które nie opuściły go po wyścigu. Mogłam postawić wszystkie swoje pieniądze na to, że przy każdym wypowiedzianym zdaniu, żywo gestykuluje, zupełnie w jego stylu. Cały Marc. - No i wlekę się tak za nimi wszystkimi i myślę sobie: "hej, Marquez, ty kretynie, chyba nie masz zamiaru odpuścić? Nie bądź mięczak!". No i cóż, zabrałem się do roboty. Myślałem, że czeka mnie duży problem z dogonieniem Valentino, który korzystał na tym, że ja męczyłem się z pozostałymi, a już w ogóle z jego wyprzedzeniem, ale na moje szczęście, jego też trochę poniosła fantazja, no i się udało. - zakończył.
-Mówiłam ci już dzisiaj, że jesteś genialny? - zapytałam.
~Tylko jakiś tysiąc razy. - zaśmiał się. - Ale nie krępuj się, możesz mówić mi to dalej. Zdecydowanie się nie obrażę. - dodał.
-Serio, jesteś genialny i jakbyś był teraz gdzieś pod ręką, to jak nic wyściskałabym cię za wszystkie czasy. Naprawdę, świetna robota! Przeżywałam jak nienormalna oglądając relację i jestem tak bardzo szczęśliwa i dumna z twojego powodu i tego, jak pojechałeś, że aż nie ogarniam. - powiedziałam na jednym wydechu, niemal się krztusząc z braku powietrza.
~Przede wszystkim oddychaj. - słusznie zauważył. - A poza tym wyściskasz mnie jak tylko się spotkamy, co, mam nadzieję, nastąpi szybko, bo cholernie mi cię brakuje. - momentalnie się rozczuliłam po tym co usłyszałam. - Już ja o to zadbam.
-Ja też za tobą tęsknię i nie mogę się doczekać naszego spotkania. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Wiesz już kiedy wrócisz do domu? - zmieniłam temat.
~W poniedziałek, wtorek i środę mamy mieć testy, to już jest zaplanowane i zaklepane. W najgorszym wypadku zobaczymy się w weekend, ale postaram się zrobić wszystko, żeby być wcześniej. - odpowiedział, a ja lekko posmutniałam. Do weekendu jeszcze tak cholernie dużo czasu... Chociaż z drugiej strony i tak mam zajęcia na uczelni, z których raczej nie mogłabym się tak po prostu zerwać.
-Trzymam cię za słowo.
~A wiesz, że ja zawsze słowa dotrzymuję, szczególnie, jeśli chodzi o ciebie. - zapewnił. - A teraz przepraszam, ale muszę już kończyć. Porozmawiamy wieczorem, czy masz już jakieś plany?
-Wieczorem, mój drogi, to ty masz odpoczywać po całym tym dzisiejszym zamieszaniu, więc nawet nie próbuj do mnie dzwonić! - zastrzegłam, z nutką żartu w głosie.
~Dobrze, mamo. - z całą pewnością przewalił w tym momencie oczami. Nie muszę być koło niego, żeby znać jego reakcje na różne sprawy. Prawdziwa przyjaźń. - W takim razie odezwę się jutro. Do usłyszenia Dani! Śpij dobrze!
-Ty również. - odpowiedziałam mu tym samym. - Do jutra, Marc! - pożegnałam się z nim, po czym oboje się rozłączyliśmy. Odłożyłam telefon na szafkę, ponownie biorąc do ręki czytaną wcześniej książkę.
Tak, ten dzień zdecydowanie należał do ciekawych i w 100 procentach szczęśliwych.