czwartek, 26 marca 2015

11.

Powrót do domu po blisko pięciu godzinach spędzonych z dziadkami w żadnym wypadku nie należał do najlepszych. Atmosfera radości, która towarzyszyła mi z samego rana, wyparowała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ani ja, ani moi rodzice nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem, za bardzo pogrążeni w swoich własnych myślach.
A te myśli wcale nie były kolorowe.
Jak do tego doszło? Jak to się stało, że jedna z najważniejszych osób w moim życiu jest tak poważnie chora? Dlaczego akurat ona? Przecież ta kobieta zawsze była okazem perfekcyjnego zdrowia! Przez tyle lat nic, nawet głupiego przeziębienia! Gdyby nie fakt, że naprawdę widocznie schudła, skóra przybrała brzydki, szarawy odcień, pod jej oczami widniały ciemne cienie, a z oczu zniknął ten wesoły błysk, którym zawsze wszystkich obdarzała, byłabym święcie przekonana, że lekarze najzwyczajniej w świecie się pomylili. Przecież takie rzeczy się zdarzają, prawda? Niektóre wyniki badań się zawieruszają, inne podmieniają, niektóre wychodzą błędnie, albo są błędnie interpretowane. Lekarze w końcu są tylko ludźmi, prawda?
Boże, kogo ja chcę oszukać? Moja babcia umiera, nie zostało jej dużo czasu, a ja kompletnie nie miałam pojęcia jak się w tej sytuacji odnaleźć. Bo czy w ogóle jest na to jakaś recepta, jakiś sprawdzony przepis, jakaś reguła odnośnie tego, jak zachowywać się w takich chwilach? Szczerze w to wątpię.
Gdyby nie fakt, że dzisiaj muszę wrócić do Barcelony, przygotować się do kolejnego tygodnia spędzonego na uczelni, absolutnie nikt nie byłby w stanie wyrwać mnie z domu babci. Już i tak spędziliśmy tam stanowczo zbyt dużo czasu, biorąc pod uwagę, że nadal nie jestem spakowana, a miałam w planach zdążyć na pociąg. Wolałam dzisiaj dać spokój tacie i nie zmuszać go do niepotrzebnej jazdy do Barcelony żeby mnie odwieźć. Ma zdecydowanie inne rzeczy, ważniejsze rzeczy, na głowie i ostatnie czego mu potrzeba to podróż samochodem tyle kilometrów, podczas któej na pewno nie mógłby się skupić. Jeszcze tego by brakowało, żeby przez to wszystko wylądował w jakimś rowie, albo nie daj boże miał jakiś poważniejszy wypadek.
Tak, moi rodzice to bardzo prorodzinni ludzie. Myślę, że odziedziczyłam to po nich i nie czuję się z tego powodu dziwnie. Bo co dziwnego jest w tym, że traktuję rodzinę jako najwyższą wartość, zrobiłabym dla niej wszystko i gdyby ich zabrakło nie wiem co by się ze mną stało? Wszyscy jesteśmy ze sobą bardzo zżyci, kiedy jedna osoba ma problem, momentalnie znajduje się ktoś, kto chce pomóc. Było tak od najmłodszych lat, ja sama miałam to wpajane od dzieciństwa i nic dziwnego w tym, że teraz wszyscy tak bardzo przeżywamy tę chorą sytuację.
Wiem, babcia nie należy do najmłodszych osób, poza tym, nie oszukujmy się, taka jest kolej rzeczy. Jedni się rodzą, inni umierają. Normalna sprawa. Ale chociażbym nie wiem jak bardzo chciała, to w tym momencie nie potrafiłam wyobrazić sobie świata bez tej jednej, konkretnej osoby. W mojej wizji, na moim idealnym obrazku ona jest i zawsze będzie.
Z tego wszystkiego nawet nie zorientowałam się, że jesteśmy już z powrotem w mojej kochanej Cerverze. Tak to bywa, kiedy jest się całkowicie pochłoniętym przez myśli do tego stopnia, że zapomina się o otaczającym świecie. Tata bez żadnego słowa zatrzymał się koło domu, pozwalając nam wysiąść, by samemu móc odprowadzić samochód z powrotem do garażu. Obie z mamą, w zupełnej ciszy i lekko spuszczonymi głowami, weszłyśmy do środka. Nie zdjęłam nawet butów, weszłam tylko do swojego pokoju i odpaliłam szybko laptopa, sprawdzając, czy pociąg aby na pewno rusza do Barcelony o normalnej godzinie. Wolałam się upewnić. Zegar pokazywał godzinę 16:47, a znaczyło to, że mam ledwie godzinę do pojawienia się na dworcu, a nie jestem nawet do końca spakowana. Westchnęłam głośno. Pakowanie musi jeszcze poczekać, zdecydowanie potrzeba mi w tym momencie czegoś innego.
-Mamo, wychodzę! - krzyknęłam w stronę rodzicielki, krzątającej się po kuchni. Zapewne przygotowywała tacie jego ulubioną kawę. Nie czekając na żaden odzew z ich strony, szybko zbiegłam po schodach na dół, by kilka sekund później stać już przed drzwiami sąsiadującego z nami domu. Rozmowa z Marc'iem to w tym momencie był mój priorytet. Zadzwoniłam dzwonkiem, czekając na jakąś reakcję.
-Tak? - z domofonu rozległ się głos mamy chłopaków.
-Dzień dobry, to ja. - odpowiedziałam, odchrząkując lekko. Byłam święcie przekonana o tym, że prędzej czy później dopadnie mnie histeryczny płacz i absolutnie nie mogłam zrobić nic, żeby jakoś temu zapobiec.
Kilka sekund później drzwi się otworzyły i stanęła w nich pani Marquez.
-Dani, wejdź. - posłała mi ten swój promienny uśmiech, wpuszczając do środka. - Nie miałaś być dzisiaj już w Barcelonie? - zapytała.
-Jadę pociągiem dopiero za godzinę. - odpowiedziałam. - Marc jest w domu?
-Tak, siedzi w pokoju i znając życie gra w te swoje durne gry. - kobieta przewaliła oczami. - Dobrze, że jesteś, przynajmniej na moment go oderwiesz od tego wszystkiego. - dodała, a mi momentalnie coś zaświtało w głowie.
-Mogę mieć do pani prośbę? - zatrzymałam się w połowie schodów, kierując się do góry. - Mogłaby pani pójść teraz do mojej mamy? Wydaje mi się, że bardzo by jej się to teraz przydało.
-Coś się stało? - jego głos automatycznie zabrzmiał nawet nie nutką, a całą symfonią zaniepokojenia.
-Po prostu... Mogłaby pani? - nie miałam siły jej teraz wszystkiego tłumaczyć. Jestem pewna, że jak tylko zacznę o tym opowiadać, to zaleję się doszczętnie łzami, a naprawdę wolałabym to robić w zaciszu pokoju mojego przyjaciela, a nie na forum publicznym. Pani Marquez najwyraźniej wyczuła, co jest grane, bo tylko pokiwała twierdząco głową, przytuliła mnie do siebie w geście okazującym nieme wsparcie, po czym zawróciła na pięcie i zeszła na dół. Chwilę później mogłam usłyszeć odgłos zamykanych drzwi, a więc zrobiła to, o co ją prosiłam. Westchnęłam głośno, samemu kierując się na górę, a następnie do pokoju Marca.
Zapukałam cicho do drzwi.
-Tak? - słysząc głos bruneta, weszłam niepewnie do środka.
-Masz chwilę? - zapytałam. Marc odwrócił się szybko w moją stronę, stopując grę i odkładając pada na bok.
-Dani? Już przyszłaś się pożegnać? Przecież do pociągu masz jeszcze trochę czasu... - zmarszczył brwi w lekkim zdziwieniu. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na moją twarz, jedno spojrzenie w moje oczy i byłam pewna, że już wiedział, że coś się dzieje. - Co się stało? - od razu wstał z łóżka, pospiesznie do mnie podchodząc. Położył swoje dłonie na moich ramionach i lekko się pochylił, żeby być ze mną na równi.
-Ja... - nie miałam pojęcia jak zacząć cały temat.  Nie miałam pojęcia jak ubrać to wszystko w słowa. Poza tym, było coś jeszcze. Miałam w sobie takie głupie przekonanie, że jeśli powiem o tym na głos, jeśli przekażę to komuś innemu, to te słowa zaczną żyć własnym życiem i w pewien sposób ostatecznie potwierdzą to, czego tak bardzo chciałabym się wyprzeć. Wiem, to totalnie irracjonalne i na poziomie małego dziecka, które zasłania oczy i myśli, że skoro ono nikogo nie widzi, to nikt nie jest w stanie widzieć jego.
-Chodź, usiądziemy. - z rozmyślania wyrwał mnie dźwięk głosu Marca, który delikatnym gestem popchnął mnie za sobą na łóżko. - Już będziesz mówić? - zapytał, chwytając moje dłonie w geście otuchy. Wzięłam w płuca głęboki haust powietrza, a potem już jakoś poszło.
-Moja babcia umiera. - co innego o tym usłyszeć, a co innego o tym mówić. - Właśnie od nich wróciliśmy, a ja od razu przyszłam tutaj. - moje oczy zaszły łzami. - Ona naprawdę umiera, rozumiesz? Nie możemy absolutnie nic z tym zrobić, nie ma niczego, co mogłoby jej pomóc. Umiera i... tyle. - nie wytrzymałam, rozpłakałam się jak małe, bezbronne, zranione dziecko. Nie minęła nawet sekunda, a już tonęłam w uścisku ramion mojego przyjaciela, mocząc jego koszulkę swoimi łzami. Jego dłonie delikatnie gładziły tył mojej głowy i plecy, a ja kompletnie nie mogłam się uspokoić. Byłam totalnym emocjonalnym wrakiem.
-Ale jak to umiera? Co się stało? - zapytał kilka minut później, kiedy mój płacz wyraźnie się uspokoił. Nadal jednak nie przerywaliśmy naszego uścisku i, szczerze powiedziawszy, tego było mi trzeba.
-Była u lekarza, źle się czuła, myślała, że to nic takiego, a tu niespodzianka. - pociągnęłam nosem. - To rak. Rak trzustki w stopniu zaawansowanym. Na dodatek z kilkoma przerzutami. Lekarz dał jasno do zrozumienia, że nie ma już dla niej nadziei, a bynajmniej tak twierdzi babcia. - odpowiedziałam, wyjaśniając tym samym dokładniej całą tę sytuację. - Kompletnie nie wiem, co mam w tej sytuacji zrobić. Nie wiem, co mam o tym myśleć, jak się zachowywać, za co się zabrać. Po prostu... nie wiem. - pokiwałam ze zrezygnowaniem głową.
-Przede wszystkim odetchnij głęboko. - Marc odsunął się lekko, chwytając moją twarz w swoje dłonie i patrząc się intensywnie prosto w moje oczy. Posłusznie wzięłam kilka głębszych oddechów, uspokajając się tym samym chociaż w niewielkim stopniu. - Po drugie zdecydowanie musicie skontaktować się z tym lekarzem i omówić całą tę sytuację. Może twoja babcia źle coś zrozumiała i za bardzo wszystko podkoloryzowała? Nie możesz się teraz poddawać i tak szybko tracić nadzieję, rozumiesz? - potulnie pokiwałam głową.
-Rodzice na pewno jak najszybciej się tym zajmą. Znając życie już coś robią. Cholernie mocno chciałabym teraz być tutaj z nimi, ale nie mogę, bo nie mogę opuścić zajęć. - mimowolnie się skrzywiłam. - Cholera, w sumie to muszę już iść do domu, niedługo mam pociąg, a nie jestem nawet spakowana. Nawet nie zaczęłam tego robić! - zerwałam się na równe nogi.
-Spokojnie. - pociągnął mnie z powrotem na miejsce. - Zaraz pójdziemy do ciebie, pomogę ci się spakować, a potem odwiozę cię do Barcelony, okej?
-Daj spokój, nie mogę... - nie dał mi dokończyć.
-Cicho, nic nie mów. - pokiwał przecząco głową. - Nie powiem, że masz nie płakać, bo wiem, że to ciężkie, nie powiem, że będzie dobrze, bo to tylko puste słowa. Powiem ci tylko, że nie jesteś sama, jestem tutaj z Tobą i dla ciebie i cokolwiek by się nie działo, zawsze będę. Dobrze? - ponownie chwycił moją twarz w swoje dłonie. Ponownie wpatrzył mi się prosto w oczy. Ponownie czułam od niego niesamowite wsparcie i, co najważniejsze, ponownie byłam wdzięczna wszystkim siłom na tym świecie, że obdarowali mnie tak wspaniałą osobą i jego przyjaźnią.
Bo wiem, że nie jestem sama i wiem, że z nim po mojej stronie, jestem w stanie sprostać niemal wszystkiemu.




*******
Nie jest jakoś spektakularnie długo, ale jest :)
Nowy sezon, nowa fala weny, nowe jaranie się jak nie wiem co :D
Dzień dobry, MotoGP <3


tak, panu też dzień dobry, Panie Marquez <3

1 komentarz:

  1. Ale smutek. Nie dość, że mam jakiś zryty humor, puściłam sobie stary Varius Manx i Lipnicka mi tu wyje, a ja czytam jak Dani płaczę. A idź pan w chuj! Nie lubię takiego obrotu spraw :(

    OdpowiedzUsuń