Póki co, dzisiaj był kolejny dzień z serii tych, w których książki, notatki i napój energetyczny byli moimi towarzyszami. Oh, no i jeszcze Blanca i Santi, bo to właśnie u chłopaka siedzieliśmy całą trójką, przygotowując się do najbliższego egzaminu.
-Przeczytam jeszcze zdanie i eksploduje mi mózg. - Santi machnął ręką, odrzucając od siebie skserowane notatki i rozłożył się wygodnie na łóżku, na którym to do tej pory siedział pochylony nad czytanym tekstem. - Przypomnijcie mi, dlaczego ja się w ogóle zgodziłem na siedzenie z wami i świrowanie pilnego studenta, podczas gdy tak na serio to mam chęć iść na miasto i zachlać pałę po całości?
-Bo uwielbiasz nasze towarzystwo, nie możesz się od nas opędzić, nie zostawisz Blanci nawet na moment samej i generalnie zrobił się z ciebie pantoflarz, który robi wszystko to, o co cię poprosi. - odpowiedziałam mu, uśmiechając się wrednie od ucha do ucha.
-Spadaj, pff! I kto to mówi? - mruknął. - Marquez już przyleciał jak na skrzydłach, żeby się z Tobą spotkać? - dogryzł mi.
-Wal się. - ot, normalna, całkowicie na naszym poziomie rozmowa. - Przyjechał do domu, ale jak widzisz, nie ma go tutaj z nami.
-Aż dziwne. - dodał, na co przewaliłam oczami. - Żadnej romantycznej schadzki? Żadnego spędzania ze sobą każdej możliwej chwili? Żadnego świętowania jego cudownego zwycięstwa? - kontynuował temat, a ja tylko wzdychałam głośno. Santi totalnie przesiąkł już Blancą i on również za wszelką cenę starał się wmówić mi, że przyjaźń między mną na Marciem jest totalnie niemożliwa i absurdalna. Już znudziło mi się poprawianie za każdym razem i tłumaczenie, jak sprawa wygląda naprawdę. Nauczyłam się ich w tej kwestii olewać i nie reagować.
A co do świętowania zwycięstwa. Tak, Marquez po raz kolejny z rzędu wygrał Grand Prix i to wygrał w takim stylu, że o mało co nie doprowadził mnie do zawału serca w tak młodym wieku. Na pierwszym okrążeniu dał się wyprzedzić swojemu rodakowi, Jorge Lorenzo, który tego dnia naprawdę był w świetnej dyspozycji, kontrował każdy atak mojego przyjaciela, umiejętnie go blokował i dopiero na ostatnim okrążeniu Marc dopiął swego. Wyprzedził go na końcu prostej startowej, przejechał absolutnie rekordowe okrążenie, będąc w pełni skupionym i skoncentrowanym i minął linię mety jako pierwszy, ale mając przewagę zaledwie 0,1 sekundy nad Lorenzo. Ten chłopak na serio jest genialny. I waleczny. I zawzięty. I jest moim przyjacielem.
-Na świętowanie przyjdzie jeszcze czas. Są rzeczy ważne i ważniejsze. - odpowiedziałam krótko.
-Nie wracasz na weekend do domu? - do rozmowy wtrąciła się Blanca, która do tej pory totalnie nas olewała, w pełni skupiając się na czytanym przez siebie tekście.
-Wracam, ale dopiero w sobotę rano. - dzisiaj mieliśmy dopiero czwartek, więc do soboty zostało jeszcze trochę czasu. - W domu pewnie znowu nic bym się nie pouczyła, więc wolałam zostać tutaj.
-I czemu mnie to nie dziwi? - Santi dalej ciągnął wątek, na co rzuciłam w niego leżącym koło mnie długopisem. Puścił mi tylko oczko, najwyraźniej ciesząc się z tego, że udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi. Co za idiota.
-Jesteś głupi. - burknęłam tylko, wracając do czytania notatek. Może jak zauważą, że usiłuję się skupić to dadzą sobie spokój? Taa, pomarzyć dobra rzecz...
-No ale nie wmówisz nam, że się za nim stęskniłaś i najchętniej wróciłabyś do domu, żeby się z nim zobaczyć. - Blanca nie dawała za wygraną i właśnie tego się spodziewałam. Tego typu rozmowę przechodzimy statystycznie raz na tydzień i zdążyłam już do tego przywyknąć. - No powiedz Santi, nie mam racji, że oni nie zachowują się jak normalna dwójka przyjaciół? Ja przynajmniej nie traktuję swoich przyjaciół przeciwnej płci tak jak Ty traktujesz Marqueza.
-Przypominam Ci, że akurat Ty powinnaś udzielać się w tym temacie jak najmniej, bo to nie ja skończyłam z Marquezem w łóżku, tylko Ty i Santi. - słusznie zauważyłam.
-Hej, myślisz, że miała jakieś szanse oprzeć się mojej zajebistości? - wspomniany chłopak aż się wyprostował, dumnie prężąc swoją klatę. Serio, czasami się zastanawiam jakim cudem ja z nimi wytrzymuję i nie potrafię odpowiedzieć na te pytanie.
-Jesteś głupi. - Blanca zachichotała jak głupiutkie dziecko, machając teatralnie ręką w jego stronę.
-Ale i tak Cię kręcę. - Santi puścił jej oczko, uśmiechając się przy tym jak jakiś model prosto z pokazu.
O boże, co ja tu robię?
***
Nauka przeciągnęła nam się do godziny prawie dwudziestej drugiej, chociaż powiedzieć, że przez cały ten czas pilnie wertowaliśmy strony książek i notatek, to byłoby to zdecydowanie zbyt poważne i duże kłamstwo. Trochę przekomarzania się, trochę planowania najbliższych dni, trochę wspominania zdarzeń z przeszłości. Standardowe spotkanie w naszym wykonaniu.
Kolejny raz spacerowałam ulicami Barcelony, skąpanymi w światłach ulicznych latarni, dziękując Bogu, że Marquez nic o tym nie wie. Wolę nie wiedzieć jaką znowu zrobiłby mi wojnę o samotne, a na dodatek późne spacery. Ten człowiek zdecydowanie jest zbyt nadopiekuńczy.
Wchodząc do bloku wiedziałam, że coś jest nie tak. Muzykę dobiegającą z góry dało się słyszeć już tutaj i mimowolnie przewaliłam oczami. Któremuś z naszych rozrywkowych sąsiadów znowu zachciało się uczcić weekend. To nie była żadna nowość. Mieszkam w bloku, w którym znacznie dominują studenci, więc akurat spokoju w weekend można się rzadko spodziewać. Wychodzi na to, że dzisiaj nie będzie żadnego wyjątku od normy.
Zbliżając się do mieszkania coraz bardziej marszczyłam brwi ze zdezorientowaniem. Wszystko wskazywało na to, że ta impreza była... u nas! Co do cholery?
Otwierając drzwi tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że to na pewno nie będzie normalna noc, jakiej było mi potrzeba. Po korytarzu kręcili się jacyś dziwni ludzie, a moich współlokatorów było słychać chyba z kilometra. Odetchnęłam głośno powtarzając sobie, że tylko spokój może mnie uratować i złość w żadnym stopniu nie jest mi teraz potrzebna. Skanowałam wzrokiem otoczenie, poszukując któregoś z moich współlokatorów, ale oczywiście, jak na złość, chyba pochowali się po kątach. Wkurzona i zrezygnowana skierowałam się do swojego pokoju, trzaskając drzwiami i odcinając się od tego towarzystwa.
-Świetnie. - burknęłam pod nosem, odkładając torbę z książkami i notatkami na łóżko. Ściągnęłam bluzę, którą następnie odwiesiłam na krzesło stojące przy biurku i już zabierałam się za odwiązywanie moich białych conversów, gdy drzwi od pokoju niespodziewanie się otworzyły i stanął w nich totalnie nieznany mi chłopak. - Zgubiłeś się? - zapytałam, unosząc lewą brew ku górze.
-Szukam łazienki. - odpowiedział, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że zrozumiałam go bez najmniejszego problemu. Koleś był totalnie pijany, ledwo stał, opierając się ręką o drzwi, a z jego ust wypływał bardziej bełkot, aniżeli normalne słowa. - Ale w sumie już mi nie jest tak potrzebna. - uśmiechnął się w zdecydowanie nieprzyjemny dla mnie sposób i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Ciśnienie momentalnie mi podskoczyło, serce zaczęło bić jakieś trzy razy szybciej, a wszystkie zmysły zdecydowanie się wyostrzyły.
-Proponuję, żebyś właśnie w tej chwili zawrócił i wyszedł tymi samymi drzwiami, którymi przed chwilą wszedłeś. - zupełnie nieświadomie cofnęłam się o kilka kroków w tył.
-Daj spokój, będzie fajnie. - pijany chłopak w ogóle nie zwrócił uwagi na moje słowa i chwilę później stał już centymetry ode mnie, kładąc swoje wstrętne łapska na mojej talii. - Nie wyrywaj się, złotko. - dodał, kiedy za wszelką cenę usiłowałam się od niego odsunąć.
-Zostaw mnie świrze! - uniosłam głos niemal do wrzasku, w głębi siebie błagając, żeby ktoś to usłyszał i wszedł do pokoju, przerywając całą tę chorą sytuację! - Zostaw mnie, słyszysz?! Puszczaj! - to już przestało być śmieszne, teraz jedyne co czułam to wszechogarniająca panika, kiedy ręce tego chłopaka zaczęły niebezpiecznie wędrować po całym moim ciele, odór alkoholu niemal zwalał mnie z nóg, a oślizgłe usta zostawiały mokre ślady na mojej szyi.
-Przestań się wyrywać! - on za to najwyraźniej przestał być "miły" i niemal na mnie warknął, wzmacniając swój uścisk. Wiedziałam, że po wszystkim zostaną mi fioletowe ślady. Zresztą, po jakim "wszystkim"? Cholera, cholera, cholera! - Obiecuję, że nie pożałujesz, laleczko.
To była chwila, impuls, nagły przypływ adrenaliny. Wykorzystałam chwilę rozluźnienia mojego oprawcy, z całej siły wbijając swoje kolano w jego najczulszy punkt. To podziałało natychmiastowo: od razu wypuścił mnie ze swojego uścisku, zginając się w pół i warcząc pod nosem jakieś niecenzuralne słowa. Dla pewności kopnęłam go jeszcze raz, przez co zatoczył się w bok i upadł na podłogę, zwijając się chwilowo z bólu, a ja czym prędzej wybiegłam z pokoju, upewniając się, że w kieszeni moich spodni spoczywa telefon, tak bardzo mi w tym momencie potrzebny.
Nie oglądając się dwa razy za siebie wybiegłam z pokoju, a następnie z mieszkania, byle jak najdalej od tego wszystkiego. Wychodząc z klatki na zewnątrz od razu poczułam powiew chłodnego powietrza, ale w tym momencie nie mogło mi być bardziej wszystko jedno. Nie miałam najmniejszego zamiaru wracać się po bluzę. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i nie zwlekając nawet sekundę wybrałam numer, który był pierwszy na mojej liście. Numer, który znam, który wyrecytowałabym nawet obudzona w środku nocy i który należał do jedynej osoby, której obecności w tym momencie pragnęłam bardziej, niż czegokolwiek innego na świecie.
~Co się stało, Kwiatuszku? - Marc odebrał już raptem po dwóch sygnałach. Słysząc jego wesoły, kojący i niosący spokój głos, mimowolnie odetchnęłam.
-Marc, mógłbyś... Ja... Po prostu... - byłam tak bardzo zestresowana, wystraszona i wyprowadzona z równowagi, że nie potrafiłam zebrać do kupy swoich własnych myśli.
~Dani, co jest?! - ton jego głosu momentalnie się zmienił, a sądząc po hałasie jaki dobiegał ze słuchawki, Marc już był na nogach. - Mów do mnie!
-Ja... Mógłbyś po mnie przyjechać? - postanowiłam zacząć od tego, co w tym momencie było dla mnie najważniejsze.
~Co się stało? - dociekał, najwyraźniej chodząc po pokoju i szykując się do wyjścia.
-Po prostu... Przyjedziesz? - poddałam się. Nie byłam w stanie póki co nic mu wytłumaczyć.
~Będę najszybciej jak tylko się da. Uważaj na siebie, dobrze? Będę niedługo!
I właśnie tych słów było mi potrzeba.
*******
Ostatnie dni to był jakiś koszmar, z którego nadal mam nadzieję, że niedługo się obudzę.
Przepraszam.
#StayStrongDarcy #KeepFighting