sobota, 11 kwietnia 2015

13.

Budząc się rano miałam to dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Czasami tak mamy, że opuszczamy bezpieczne objęcia snu i naszą pierwszą klarowną myślą jest: "co nie pasuje do obrazka?". No cóż, do mojego obrazka absolutnie pasowało wszystko. Leżałam we własnym łóżku, w moim własnym pokoju, w mieszkaniu, które wynajmuję, moja głowa spoczywa na torsie mojego najlepszego przyjaciela, jego ręce swobodnie spoczywają na moim ciele, przez co uśmiech sam pojawia się na twarzy, promienie słońca delikatnie przedostają się przez niezasłonięte okno, a panująca dookoła cisza sprawia, że ta chwila staje się jeszcze bardziej magiczna.
Magicznie było do momentu, w którym nie sięgnęłam po telefon, spoczywający na szafce koło łóżka i nie spojrzałam na godzinę.
-Kurwa mać! - momentalnie zerwałam się z łóżka, a wszelkie ślady snu czy jakiejkolwiek chęci dalszego leniuchowania, odpłynęły ode mnie niemal w sekundę.
-Co jest? - zapytał Marc, lekko zachrypniętym, porannym głosem. Uniósł lekko swoją głowę z poduszki, trąc zaciśniętą w pięść dłonią swoje oko, drugim skanując moją sylwetkę.
-Zaspałam! - przyznam się bez bicia, motałam się po pokoju jak nienormalna, usiłując zlokalizować wszystkie potrzebne mi na tę chwilę rzeczy. - Cholera jasna, no nie zdążę! - otworzyłam szafę z której to zgarnęłam ciemne rurki, zwykłą koszulkę na krótki rękaw i koszulę w kratę. Widząc, że żadna z tych rzeczy nie jest wyprasowana, miałam ochotę głośno zapłakać.
-Przede wszystkim się uspokój, bo jak dalej będziesz się tak rozbijać jak jeleń na autostradzie to ja średnio to widzę. - nieco zrezygnowany, podniósł się z łóżka, chociaż zapewne jedyne co w tym momencie pragnął zrobić, to zasnąć na kolejne długie godziny. Widząc, że ubrany jest jedynie w bokserki, mimowolnie przeskanowałam jego gołą klatę. Bo, uwierzcie mi, na moim miejscu nie powstrzymałby się absolutnie nikt. - Idź do łazienki, a ja w tym czasie zorganizuję ci jakieś śniadanie i odwiozę cię na uczelnię, pasuje?
-Myślisz, Marquez, że ja mam czas na śniadanka i inne popierdółki?! - prychnęłam. - Mam 20 minut żeby zjawić się na wydziale, a jest to równoznaczne z tym, że jestem w czarnej dupie, bo nie ma szans żebym się wyrobiła! - panikowałam jak rasowa panikara, ale uwierzcie mi, miałam powód. Jeśli spóźnię się na zajęcia z profesorem Sanchezem to jestem udupiona, a już z całą pewnością skazana na napisanie bóg jeden wie jak długiego referatu. Nie muszę chyba mówić, że to jest ostatnia rzecz, jakiej w tym momencie pragnę?
-Jak będziesz więcej marudzić to rzeczywiście nie zdążysz. - przewalił oczami. - No leć do tej łazienki! - pogonił mnie.
Nie musiał mi tego powtarzać po raz kolejny, bo niczym jak z procy wyleciałam z pokoju, kierując się ku łazience. Całe szczęście nikt w niej właśnie nie urzędował, ale, co zauważyłam z wielkim bólem, moi współlokatorzy zdążyli już wrócić. Tylko kiedy? Jeśli zrobili to rano to musieli być nadzwyczaj cicho, skoro absolutnie nic nie słyszałam, ale jeśli wrócili jeszcze wczoraj to w sumie nic dziwnego. Nawet nie wiem, w którym momencie totalnie odpłynęłam. Ostatnie co pamiętam to oglądanie filmu na laptopie, a potem pustka.
W łazience ogarnęłam się w tempie już nawet nie ekspresowym, co wręcz kosmicznym. Wyszłam z pomieszczenia, poprawiając dłonią nadal lekko rozczochrane włosy i już miałam udać się z powrotem do pokoju, kiedy z kuchni dobiegł mnie głos widocznie podjaranej Marii, co mogło świadczyć tylko o jednym: Marquez naprawdę ogarnia śniadanie.
-...więc jeśli będziesz miał czas to zdecydowanie powinieneś wpaść! - uśmiechała się w jego kierunku tak bardzo wkurzająco, że gdybym miała pod ręką coś ciężkiego to nie wahałabym się ani chwili żeby w nią tym rzucić.
-Myślę, że jednak spasuję. - Marc starał się być, jak zwykle, miły, ale wystarczyło spojrzeć na jego minę, która jawnie mówiła: wyjdź i nie wracaj, frajerko.
-Mimo wszystko, postaraj się, na pewno nie pożałujesz! - do rozmowy wtrąciła się Victoria, równie wkurzająca i równie wpatrzona w Hiszpana jak w obrazek.
-Możemy już iść? - wolałam przerwać tę durną konwersację, zanim stracę cierpliwość już do końca.
-Zdecydowanie MUSIMY już iść. - Marc szybko zgarnął z blatu kanapkę i niemal siłą wypchnął mnie z kuchni. - Nigdy więcej nie zostawiaj mnie z nimi samego. - mruknął, nadal trzymając swoje ręce na moich ramionach i tym samym kierując mnie do pokoju. - Czułem się jak osaczony zwierz.
-A mówiłam, żebyś się nigdzie nie ruszał, bo na śniadanie i tak nie ma czasu. - spojrzałam na niego wymownie.
-Masz i nie marudź. - wcisnął mi do ręki przygotowaną kanapkę. Samemu schylił się po leżącą na podłodze torbę, do której całe szczęście już wczoraj spakowałam wszystkie potrzebne mi rzeczy, zarzucił ją sobie na ramię i w spokoju mogliśmy wyjść z mieszkania.
-Kurcze, zapomniałam jednej książki! - przypomniało mi się, ledwie wyszliśmy z bloku. Walnęłam się dłonią w czoło, nie mogąc uwierzyć w moje gapiostwo.
-To leć po nią, a ja przyprowadzę już samochód. - zarządził Marc, na co chcąc nie chcąc przystałam. Nie miałam zamiaru wlec się windą, więc niemal sprintem pokonałam schodami odległość na trzecie piętro i z lekką zadyszką wbiegłam z powrotem do mieszkania. Od razu skierowałam się do pokoju, gdzie na biurku rzeczywiście leżała książka, o którą mi chodziło, a którą koniecznie dzisiaj musiałam oddać do biblioteki. Wychodząc z pokoju już miałam kierować się ku drzwiom, kiedy ktoś mi to uniemożliwił. A może nie tyle ktoś, co słowa przez kogoś wypowiedziane.
-Daj spokój, przyjechał, zaliczył co trzeba i na jakiś czas ma spokój. Gościu idealnie się ustawił, a ta idiotka myśli, że to wszystko z przyjaźni. - prychnęła Maria. - Marc po prostu znalazł sobie idealny obiekt do pieprzenia, aczkolwiek średnio to świadczy o jego guście. Zdecydowanie mógł trafić lepiej.
-I tym lepszym miałabyś być niby ty, albo ty? - nie mogłam się powstrzymać i musiałam wejść do kuchni, patrząc na tę dwójkę z politowaniem. - Obie jesteście żałosne, jeśli chociaż przez sekundę przeszło wam przez myśl, że macie u niego jakiekolwiek szanse. Nawet gdyby rzeczywiście potrzebował "obiektu do pieprzenia" to zapewne wolałby zostać gejem, niż zwrócić swoją uwagę na którąkolwiek z was. W skrócie mówiąc, żal mi was. - posłałam im uśmiech pełen politowania, mniej więcej taki sam jaki kierują ludzie do osób, które uważają za kompletnych kretynów. Cóż, ja właśnie za takich je miałam, więc wszystko się zgadzało. - I jeszcze jedno. - zawróciłam na pięcie, ponownie kierując na nie swoją uwagę. - Jeśli jeszcze raz będziecie zawracać mu dupę jakimiś pierdołami, albo swoim debilnym zachowaniem będziecie sprawiać, że w tym mieszkaniu, które należy również do mnie, będzie się czuł nieswojo albo nie do końca swobodnie, to macie jak w banku, że nie zostawię tego bez reakcji. I jestem pewna, że kiedy mu powiem, że nie musi się już dłużej powstrzymywać, on również w końcu nie wytrzyma. Dotarło? - nie czekając na ich reakcję, pokiwałam tylko ze zrezygnowaniem głową, wzdychając przy tym głośno. Umysłowy plankton, nic dodać, nic ująć. - Życzę miłego dnia. - dodałam i nie zważając na ich głośne "za kogo Ty się kurwa uważasz?!" wyszłam z mieszkania, efektownie trzaskając przy tym drzwiami. Użeranie się z tą dwójką to ostatnia rzecz jakiej mi potrzeba w najbliższym czasie.
Przed blokiem czekał już na mnie przyjaciel w zaparkowanym samochodzie, do którego pospiesznie wsiadłam.
-Co ta długo? - zapytał, ruszając z miejsca.
-Nie mogłam jej znaleźć. - uniosłam rękę pokazując mu tym samym trzymaną książkę. Wolałam nie mówić mu prawdy, bo doskonale wiem, że przejąłby się tym za bardzo. - Mamy 7 minut, jeśli zdążysz to chyba cię ozłocę! - zmieniłam temat, spoglądając na zegarek na jego desce rozdzielczej.
-Spokojna twoja, damy radę! - posłał mi ten swój promienny uśmiech.
-Wracasz potem do mieszkania? Dać ci klucze?
-Nie, jadę już do domu, więc będziemy musieli się pożegnać. Wieczorem jadę już testować sprzęt przed Mugello. - odpowiedział, a ja momentalnie posmutniałam. Znowu czeka nas rozłąka, znowu będziemy skazani tylko na smsy, telefony i okazjonalnie skype'a, znowu będę odliczać dni do jego powrotu i znowu będę tak cholernie mocno tęsknić. - Hej, szybko zleci, nawet się nie obejrzysz, a znowu będę siedział ci na głowie. - widząc moją minę, szybko chwycił moją dłoń i zamknął ją w uścisku swojej. - Damy radę, prawda? - spojrzał na mnie z determinacją.
-A mamy wyjście? - posłałam mu delikatny uśmiech, na co tylko mocniej ścisnął moją dłoń, by chwilę później wrócić do trzymania jej na kierownicy.
-Uwierz mi, gdybym tylko mógł, to zostałbym z tobą, szczególnie teraz. - powiedział, a w mojej głowie znowu na pierwszy plan wysunęły się myśli o babci. Z tego wszystkiego nawet się nie zorientowałam, że znajdujemy się już przed moim wydziałem. Oboje wyszliśmy z samochodu, stając raptem kilkanaście centymetrów od siebie. - Pamiętaj, że masz do mnie dzwonić, jeśli tylko będzie coś się działo, albo jeśli po prostu będziesz potrzebowała z kimś porozmawiać, dobrze? - zapytał, na ci kiwnęłam głową w geście zgody. - Nie myśl sobie, że ja nie będę zasypywał cię telefonami i smsami. - dodał, na co parsknęłam śmiechem.
-Masz z garem.
-Ale to uwielbiasz. - kolejny raz posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych, szczerych uśmiechów, by chwilę później zmniejszyć między nami odległość niemal do zera i zamknąć mnie w silnym uścisku jego ramion. Przymknęłam oczy, zaciągając się jego zapachem i chcąc zapamiętać tę chwilę na kolejne, długie dni.
-Uważaj na siebie i trzymam za słowo, że nie dasz mi żyć. - powiedziałam.
-Jasna sprawa. - złożył na moim czole czuły pocałunek. - Trzymaj się Dani i do zobaczenia niedługo! - odsunął się ode mnie, cały czas się uśmiechając.
-Już tęsknię. - westchnęłam. Ostatni uścisk, ostatnie wymienione spojrzenia, ostatnie posłane sobie nawzajem uśmiechy i już go nie było.
Z myślą, że czeka mnie kolejny ciężki tydzień, ruszyłam w kierunku wydziału, gdzie za moment rozpocząć się miały moje zajęcia.




*******
Rozdział z gatunku tych, których nie powinno być, ale jednak są o.O
Także tego...


Powodzenia na wyścigu, panowie! Proszę, miejcie na uwadze moje biedne, zestresowane serduszko! 
#AmericasGP #TeamMarquez #93 #73