Magicznie było do momentu, w którym nie sięgnęłam po telefon, spoczywający na szafce koło łóżka i nie spojrzałam na godzinę.
-Kurwa mać! - momentalnie zerwałam się z łóżka, a wszelkie ślady snu czy jakiejkolwiek chęci dalszego leniuchowania, odpłynęły ode mnie niemal w sekundę.
-Co jest? - zapytał Marc, lekko zachrypniętym, porannym głosem. Uniósł lekko swoją głowę z poduszki, trąc zaciśniętą w pięść dłonią swoje oko, drugim skanując moją sylwetkę.
-Zaspałam! - przyznam się bez bicia, motałam się po pokoju jak nienormalna, usiłując zlokalizować wszystkie potrzebne mi na tę chwilę rzeczy. - Cholera jasna, no nie zdążę! - otworzyłam szafę z której to zgarnęłam ciemne rurki, zwykłą koszulkę na krótki rękaw i koszulę w kratę. Widząc, że żadna z tych rzeczy nie jest wyprasowana, miałam ochotę głośno zapłakać.
-Przede wszystkim się uspokój, bo jak dalej będziesz się tak rozbijać jak jeleń na autostradzie to ja średnio to widzę. - nieco zrezygnowany, podniósł się z łóżka, chociaż zapewne jedyne co w tym momencie pragnął zrobić, to zasnąć na kolejne długie godziny. Widząc, że ubrany jest jedynie w bokserki, mimowolnie przeskanowałam jego gołą klatę. Bo, uwierzcie mi, na moim miejscu nie powstrzymałby się absolutnie nikt. - Idź do łazienki, a ja w tym czasie zorganizuję ci jakieś śniadanie i odwiozę cię na uczelnię, pasuje?
-Myślisz, Marquez, że ja mam czas na śniadanka i inne popierdółki?! - prychnęłam. - Mam 20 minut żeby zjawić się na wydziale, a jest to równoznaczne z tym, że jestem w czarnej dupie, bo nie ma szans żebym się wyrobiła! - panikowałam jak rasowa panikara, ale uwierzcie mi, miałam powód. Jeśli spóźnię się na zajęcia z profesorem Sanchezem to jestem udupiona, a już z całą pewnością skazana na napisanie bóg jeden wie jak długiego referatu. Nie muszę chyba mówić, że to jest ostatnia rzecz, jakiej w tym momencie pragnę?
-Jak będziesz więcej marudzić to rzeczywiście nie zdążysz. - przewalił oczami. - No leć do tej łazienki! - pogonił mnie.
Nie musiał mi tego powtarzać po raz kolejny, bo niczym jak z procy wyleciałam z pokoju, kierując się ku łazience. Całe szczęście nikt w niej właśnie nie urzędował, ale, co zauważyłam z wielkim bólem, moi współlokatorzy zdążyli już wrócić. Tylko kiedy? Jeśli zrobili to rano to musieli być nadzwyczaj cicho, skoro absolutnie nic nie słyszałam, ale jeśli wrócili jeszcze wczoraj to w sumie nic dziwnego. Nawet nie wiem, w którym momencie totalnie odpłynęłam. Ostatnie co pamiętam to oglądanie filmu na laptopie, a potem pustka.
W łazience ogarnęłam się w tempie już nawet nie ekspresowym, co wręcz kosmicznym. Wyszłam z pomieszczenia, poprawiając dłonią nadal lekko rozczochrane włosy i już miałam udać się z powrotem do pokoju, kiedy z kuchni dobiegł mnie głos widocznie podjaranej Marii, co mogło świadczyć tylko o jednym: Marquez naprawdę ogarnia śniadanie.
-...więc jeśli będziesz miał czas to zdecydowanie powinieneś wpaść! - uśmiechała się w jego kierunku tak bardzo wkurzająco, że gdybym miała pod ręką coś ciężkiego to nie wahałabym się ani chwili żeby w nią tym rzucić.
-Myślę, że jednak spasuję. - Marc starał się być, jak zwykle, miły, ale wystarczyło spojrzeć na jego minę, która jawnie mówiła: wyjdź i nie wracaj, frajerko.
-Mimo wszystko, postaraj się, na pewno nie pożałujesz! - do rozmowy wtrąciła się Victoria, równie wkurzająca i równie wpatrzona w Hiszpana jak w obrazek.
-Możemy już iść? - wolałam przerwać tę durną konwersację, zanim stracę cierpliwość już do końca.
-Zdecydowanie MUSIMY już iść. - Marc szybko zgarnął z blatu kanapkę i niemal siłą wypchnął mnie z kuchni. - Nigdy więcej nie zostawiaj mnie z nimi samego. - mruknął, nadal trzymając swoje ręce na moich ramionach i tym samym kierując mnie do pokoju. - Czułem się jak osaczony zwierz.
-A mówiłam, żebyś się nigdzie nie ruszał, bo na śniadanie i tak nie ma czasu. - spojrzałam na niego wymownie.
-Masz i nie marudź. - wcisnął mi do ręki przygotowaną kanapkę. Samemu schylił się po leżącą na podłodze torbę, do której całe szczęście już wczoraj spakowałam wszystkie potrzebne mi rzeczy, zarzucił ją sobie na ramię i w spokoju mogliśmy wyjść z mieszkania.
-Kurcze, zapomniałam jednej książki! - przypomniało mi się, ledwie wyszliśmy z bloku. Walnęłam się dłonią w czoło, nie mogąc uwierzyć w moje gapiostwo.
-To leć po nią, a ja przyprowadzę już samochód. - zarządził Marc, na co chcąc nie chcąc przystałam. Nie miałam zamiaru wlec się windą, więc niemal sprintem pokonałam schodami odległość na trzecie piętro i z lekką zadyszką wbiegłam z powrotem do mieszkania. Od razu skierowałam się do pokoju, gdzie na biurku rzeczywiście leżała książka, o którą mi chodziło, a którą koniecznie dzisiaj musiałam oddać do biblioteki. Wychodząc z pokoju już miałam kierować się ku drzwiom, kiedy ktoś mi to uniemożliwił. A może nie tyle ktoś, co słowa przez kogoś wypowiedziane.
-Daj spokój, przyjechał, zaliczył co trzeba i na jakiś czas ma spokój. Gościu idealnie się ustawił, a ta idiotka myśli, że to wszystko z przyjaźni. - prychnęła Maria. - Marc po prostu znalazł sobie idealny obiekt do pieprzenia, aczkolwiek średnio to świadczy o jego guście. Zdecydowanie mógł trafić lepiej.
-I tym lepszym miałabyś być niby ty, albo ty? - nie mogłam się powstrzymać i musiałam wejść do kuchni, patrząc na tę dwójkę z politowaniem. - Obie jesteście żałosne, jeśli chociaż przez sekundę przeszło wam przez myśl, że macie u niego jakiekolwiek szanse. Nawet gdyby rzeczywiście potrzebował "obiektu do pieprzenia" to zapewne wolałby zostać gejem, niż zwrócić swoją uwagę na którąkolwiek z was. W skrócie mówiąc, żal mi was. - posłałam im uśmiech pełen politowania, mniej więcej taki sam jaki kierują ludzie do osób, które uważają za kompletnych kretynów. Cóż, ja właśnie za takich je miałam, więc wszystko się zgadzało. - I jeszcze jedno. - zawróciłam na pięcie, ponownie kierując na nie swoją uwagę. - Jeśli jeszcze raz będziecie zawracać mu dupę jakimiś pierdołami, albo swoim debilnym zachowaniem będziecie sprawiać, że w tym mieszkaniu, które należy również do mnie, będzie się czuł nieswojo albo nie do końca swobodnie, to macie jak w banku, że nie zostawię tego bez reakcji. I jestem pewna, że kiedy mu powiem, że nie musi się już dłużej powstrzymywać, on również w końcu nie wytrzyma. Dotarło? - nie czekając na ich reakcję, pokiwałam tylko ze zrezygnowaniem głową, wzdychając przy tym głośno. Umysłowy plankton, nic dodać, nic ująć. - Życzę miłego dnia. - dodałam i nie zważając na ich głośne "za kogo Ty się kurwa uważasz?!" wyszłam z mieszkania, efektownie trzaskając przy tym drzwiami. Użeranie się z tą dwójką to ostatnia rzecz jakiej mi potrzeba w najbliższym czasie.
Przed blokiem czekał już na mnie przyjaciel w zaparkowanym samochodzie, do którego pospiesznie wsiadłam.
-Co ta długo? - zapytał, ruszając z miejsca.
-Nie mogłam jej znaleźć. - uniosłam rękę pokazując mu tym samym trzymaną książkę. Wolałam nie mówić mu prawdy, bo doskonale wiem, że przejąłby się tym za bardzo. - Mamy 7 minut, jeśli zdążysz to chyba cię ozłocę! - zmieniłam temat, spoglądając na zegarek na jego desce rozdzielczej.
-Spokojna twoja, damy radę! - posłał mi ten swój promienny uśmiech.
-Wracasz potem do mieszkania? Dać ci klucze?
-Nie, jadę już do domu, więc będziemy musieli się pożegnać. Wieczorem jadę już testować sprzęt przed Mugello. - odpowiedział, a ja momentalnie posmutniałam. Znowu czeka nas rozłąka, znowu będziemy skazani tylko na smsy, telefony i okazjonalnie skype'a, znowu będę odliczać dni do jego powrotu i znowu będę tak cholernie mocno tęsknić. - Hej, szybko zleci, nawet się nie obejrzysz, a znowu będę siedział ci na głowie. - widząc moją minę, szybko chwycił moją dłoń i zamknął ją w uścisku swojej. - Damy radę, prawda? - spojrzał na mnie z determinacją.
-A mamy wyjście? - posłałam mu delikatny uśmiech, na co tylko mocniej ścisnął moją dłoń, by chwilę później wrócić do trzymania jej na kierownicy.
-Uwierz mi, gdybym tylko mógł, to zostałbym z tobą, szczególnie teraz. - powiedział, a w mojej głowie znowu na pierwszy plan wysunęły się myśli o babci. Z tego wszystkiego nawet się nie zorientowałam, że znajdujemy się już przed moim wydziałem. Oboje wyszliśmy z samochodu, stając raptem kilkanaście centymetrów od siebie. - Pamiętaj, że masz do mnie dzwonić, jeśli tylko będzie coś się działo, albo jeśli po prostu będziesz potrzebowała z kimś porozmawiać, dobrze? - zapytał, na ci kiwnęłam głową w geście zgody. - Nie myśl sobie, że ja nie będę zasypywał cię telefonami i smsami. - dodał, na co parsknęłam śmiechem.
-Masz z garem.
-Ale to uwielbiasz. - kolejny raz posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych, szczerych uśmiechów, by chwilę później zmniejszyć między nami odległość niemal do zera i zamknąć mnie w silnym uścisku jego ramion. Przymknęłam oczy, zaciągając się jego zapachem i chcąc zapamiętać tę chwilę na kolejne, długie dni.
-Uważaj na siebie i trzymam za słowo, że nie dasz mi żyć. - powiedziałam.
-Jasna sprawa. - złożył na moim czole czuły pocałunek. - Trzymaj się Dani i do zobaczenia niedługo! - odsunął się ode mnie, cały czas się uśmiechając.
-Już tęsknię. - westchnęłam. Ostatni uścisk, ostatnie wymienione spojrzenia, ostatnie posłane sobie nawzajem uśmiechy i już go nie było.
Z myślą, że czeka mnie kolejny ciężki tydzień, ruszyłam w kierunku wydziału, gdzie za moment rozpocząć się miały moje zajęcia.
*******
Rozdział z gatunku tych, których nie powinno być, ale jednak są o.O
Także tego...
Powodzenia na wyścigu, panowie! Proszę, miejcie na uwadze moje biedne, zestresowane serduszko!
#AmericasGP #TeamMarquez #93 #73